Recenzja książki "Koszyczek dla Doli" autorstwa M. Mortki

    Zwykle nie przepadam za książkami świątecznymi, ale obok "Koszyczka dla Doli" nie mogłam przejść obojętnie. W końcu dzięki niemu  powracamy do moich ulubionych bohaterów pana Marcina Mortki. Jak więc książka wypada?


    Opis od wydawcy:
    
    Nadchodzi Dzień Zstąpienia Doli, czas rodzinnego świętowania, wielkiej zadumy i wspaniałego jedzenia w samym środku bezlitosnej śnieżycy.

    Wszystko jednak wskazuje na to, że w karczmie Pod Kaprawym Gryfem świętowanie się nie uda, bo w kuchni jedna awantura wybucha po drugiej, Zwierzak gdzieś się zapodział, Urgo jeszcze nie wrócił, Edmundowa teściowa pojawia się w trzech miejscach jednocześnie, a Gramm robi się coraz weselszy. Na domiar wszystkiego dzieciaki robią wszystko, by umknąć z sypialni i podglądać dorosłych przy pracy. Trzeba je więc zajmować bajkami, ale jak tego dokonać, skoro w kuchni wciąż mnóstwo pracy, do Gryfa ciągle zachodzą osobliwi goście, a w lesie coś kusi i wyje?

    To będzie koszmarny wieczór.    


    Już od pierwszych stron czuć w książce świąteczny klimat. Chociaż autor skupia się na tak dobrze znanych nam przygotowaniach do świąt i dobrze uchwytuje krzątaninę oraz napiętą atmosferę, bo coś nadal jest nieposprzątane lub nieugotowane, to nadal udało się uchwycić rodzinny klimat.


    Śledzimy z jednej strony przygotowania do świat przerwane niespodziewanymi gośćmi, a z drugiej słuchamy bajek opowiadanych dzieciakom Kociołka przez poszczególnych członków drużyny i Sarę. Chociaż większość bajek była raczej typowa, to czytało się je dobrze. Najlepsze moim zdaniem i najmniej oklepane były bajka Sary oraz Zwierzaka. Eliaha natomiast wydała mi się smutna i nastroiła do melancholii, mimo teoretycznie szczęśliwego zakończenia.


    Główne opowiadanie podobało mi się, ale mam uwagi do zakończenia, które zostało w pewien sposób urwane. Nie poznajemy tak naprawdę motywacji gości, nie dowiadujemy się, jak ich historie się skończą i ogólnie mam wrażenie, że temu wątkowi zabrakło troszkę miejsca. Przez to zakończenie było odrobinę frustrujące mimo dość ciekawej bajki guślarza. 

    Jeszcze jedna uwaga dotyczy tego, że w pewnym momencie chronologia rozdziałów "normalnych" i bajek się rozjechała, przez co najpierw dostaliśmy coś w "bajkowym", a dopiero potem "normalnie", a nie przeplatane jak na w całości. Myślę, że wystarczyło po prostu przesunąć bajkę o jeden rozdział później i książka nic by na tym nie straciła, a wręcz zyskała.

    Kolejną wadą książki jest to, że po prostu jest króciutka. Nie ma nawet dwustu stron, więc pochłania się ją błyskawicznie.


    Jak zwykle uwielbiam styl i humor pana Mortki, tak tutaj nie mam w tej kwestii nic do dodania. Nadal jest lekko, przyjemnie i zabawnie, chociaż mam wrażenie, że humoru sytuacyjnego było troszkę mniej, a przeważał ten słowny. Szczególnie podobało mi się z taki drobiazgów w dość nietypowy sposób podsumowane odliczanie do kolacji w stronie tytułowej jednego rozdziału.


    Zwykle zachwycam się okładkami serii i tu nie będzie wyjątku, bo pan Piotr Sokołowski nadal robi świetną robotę. Jest po prostu prześliczna i jeszcze dodatkowo w końcu czekaliśmy się na niej Sary. Cudo!


    Chociaż przy tej części przygód drużyny do zadań specjalnych bawiłam się chyba najsłabiej, to nadal jest to bardzo dobra książka w świątecznym klimacie i żałuję, że tak szybko się skończyłam, bo myślę, że właśnie trochę miejsca zabrakło niektórym wątkom. Szczególnie w końcówce. Niezmiennie jednak książkę i serię polecam.



Recenzje pozostałych książek z serii:


Recenzje An innych książek M. Mortki:

Komentarze

Popularne posty