Recenzja książki "Martwe Jezioro" autorstwa M. Mortki
Już zapewne wiecie, że do książek pana Marcina Mortki nie trzeba mnie specjalnie namawiać, więc po „Martwe Jezioro” sięgnęłam od razu, kiedy do mnie dotarło. I chociaż do kompletu była załączona piękna zakładka, to praktycznie jej nie użyłam, bo książkę pochłonęłam na raz.
Opis od wydawcy:
Kiedy niebo przesłania cień smoczych skrzydeł...
Pięcioro podróżników,
cztery tajemnicze cele,
jedna bardzo niebezpieczna wyprawa.
Weteran krwawo rozpędzonego powstania Mads Voorten nie życzył sobie towarzystwa przy przeprawie przez owiane złą sławą Martwe Jezioro, ale przeznaczenie sprawiło, że połączył siły z oschłą Smoczą Strażniczką, gniewnym głuchoborskim rycerzem, przewodnikiem Okrajcem, milczącym pohorskim wojownikiem oraz krukiem mówiącego ludzkim głosem. Towarzystwo, którego sobie nie życzył, okazało się jednak dopiero początkiem jego problemów.
Marcin Mortka tworzy świat fantasy, w którym rządzą wyznawcy Smoczycy, zwykli ludzie borykają się z Przekleństwem i mogą jedynie marzyć o wolności, a w elfy mało kto wierzy.
Fani epickich scen walki, smoków i fantastycznych opowieści nie przejdą obok tej historii obojętnie. Przygotuj się na przygodę, która zostanie z Tobą na długo.
Klasyczna fantastyka w uwielbianym przez tysiące czytelników stylu!
„Martwe Jezioro” to prequel do cyklu „Straceńcy Madsa Voortena”, pierwszy z dwóch z resztą, który opowiada, co działo się przed „Mroźnym szlakiem” i jak niektórzy z naszych bohaterów się poznali. Pierwotnie książka wydana była jednak jako pierwszy tom i mimo przepisania „Mroźnego szlaku” na obecną jedynkę, to zdecydowanie czuć. Jak w obecnym otwarciu cyklu przeszkadzało mi wprowadzenie wszystkich bohaterów na raz, to tutaj dostajemy ich stopniowo i w końcu z większością się zżyłam oraz poznałam ich motywacje.
Przez to, że znałam już „Mroźny szlak”, kilka zwrotów akcji od razu było dla mnie oczywistych, przez to że kojarzyłam dalsze wydarzenia. Nie psuło mi to lektury książki, ale zdecydowanie utwierdziło w przekonaniu, że jednak cykl wypada zacząć od prequela.
Tak jak w innych książkach pana Mortki, dużą rolę odgrywa tutaj humor, który osobiście uwielbiam. Na początku nie jest on tak wyraźny jak w innych częściach, ale nadal z czasem mocno zaznacza swoją obecność. Jest też tutaj powiązany głównie z postacią kruka, w której osobiście się zakochałam. Chociaż znałam go już wcześniej, to przez natłok innych bohaterów wprowadzonych wcześniej na raz, trochę ginął, a tutaj zdecydowanie się wybija na plus.
Stylowo trochę czuć, że jest to starsza książka tego autora – przede wszystkim głównym zaskoczeniem dla mnie było to, że w końcu doczekałam się opisów wyglądu poszczególnych postaci zrobionych mocno wprost. Chociaż teoretycznie lubię to wyłapywanie drobnych okruszków wyglądu w stylu pana Mortki, to na pewno była to miła odmiana (no i Sigma będzie w końcu szczęśliwa, jakby miała ochotę kogoś narysować) (Sigma mówi, że nadal wolałaby poznać, wygląd Głuszca z „Nie ma tego Złego”).
Nie wiem, czy polubiłam jakoś bardziej Madsa w tej części. Mam z nim ten problem, że przez większość książki po prostu na kogoś się wydziera. Na pewno jest to mocno „Madsowa” cecha, ale przez to ginie trochę głębia jego postaci.
Nie mogę też nie wspomnieć o ślicznej ilustracji na okładce, której autorem jest Piotr Sokołowski. Naprawdę przyciąga wzrok i utrzymuje poziom innych cudownych okładek z cyklu. Nawet gdyby treść książki była średnia, to i tak pewnie kupiłabym ją dla tej okładki.
Z innych uwag – „Martwe Jezioro” jest wydane jako SQN Oryginals. Z jednej strony dzięki temu w ogóle dostaliśmy wznowienie książki, ale niestety są też minusy. Powieść można zamówić tylko przez sklep wydawnictwa i na wielkie promocje też nie ma co liczyć, a dochodzi jeszcze koszt dostawy. Niestety – coś za coś.
Podsumowując, „Martwe Jezioro” to dobre, lekkie fantasy ze świetnym humorem. Nie jest to wymagająca lektura, ale czyta się ją bardzo dobrze. Jeśli planujcie rozpocząć przygodę z cyklem „Straceńcy Madsa Voortena”, to osobiście polecam zacząć od tej części i potem przeczytać drugi prequel, czyli „Drugą Burzę”. Taka kolejność niweluje większość rzeczy, na które narzekałam przy „Mroźnym szlaku” oraz dodatkowo niektóre zwroty akcji nie są dla was oczywiste.
A książkę oczywiście polecam; nie tylko fanom pana Mortki.
Poprzednie recenzje książek pana Mortki:
- „Mroźny szlak” – recenzja An
- „Utracona godzina” – recenzja An
- „Przed wyruszeniem w drogę” – recenzja An
- „Nie ma tego Złego” – recenzja Sigmy
- „Głodna puszcza” – recenzja Sigmy
- „Morza Wszeteczne” – recenzja An
- „Wyspy Plugawe” –- recenzja An
- „Zaułki St. Naarten” – recenzja An
Komentarze
Prześlij komentarz