Recenzja książki „Głodna Puszcza”

Mój świat, od kilku tygodni idealnie uporządkowany, zaczął się walić mniej więcej w czwartek po południu.


Jakiś czas temu (dość dawno już) dodałam recenzję „Nie ma tego Złego” autorstwa pana Marcina Mortki. Od razu po skończeniu pierwszej części przygód Kociołka chwyciłam za kolejną. Jednak gdzieś w połowie książki zrobiłam sobie dość długą przerwę od niej. Nie dlatego, że była zła, bo dokończenie jej zajęło mi najwyżej dwa dni. Wręcz przeciwnie, “Głodna Puszcza” jest powieścią świetną, po prostu jakoś tak wyszło, że brak czasu zmusił mnie do odłożenia jej na bok, a potem nie mogłam zebrać się do powrotu. Na szczęście jednak niedawno znalazłam chwilę, by dokończyć przygody Kociołka oraz jego drużyny (a raczej nie tyle dokończyć, ile pochłonąć połowę książki). 


I cóż mogę powiedzieć? Pan Mortka sprawia, że nie tylko puszcza w jego świecie jest głodna, ale i ja. Oczywiście głodna kolejnych części. Chociaż na obiad w karczmie Pod Kaprawym Gryfem też bym chętnie coś przekąsiła. Tylko może wtedy, gdy w pobliżu nie będzie księcia Ruperta.


Ale do samej recenzji przejdę za chwilę. Najpierw garść podstawowych informacji:



AUTOR: Marcin Mortka

WYDAWNICTWO: Wydawnictwo SQN

ROK WYDANIA: 2021

LICZBA STRON: 394

GATUNEK: fantasy


„Spokój jest jak kotleciki w sosie grzybowym: zdecydowanie zbyt szybko się kończy.


Do karczmy Edmunda zwanego Kociołkiem potajemnie zjeżdżają książęta, by radzić nad przyszłością Doliny. Ostatnio trolle z Głodnej Puszczy wydają się nad wyraz aktywne, a jedyny człowiek, który umie z nimi gadać – rycerz Pogorzałek – gdzieś w owej puszczy zaginął. Kociołek nie ma najmniejszej ochoty, by służyć możnym (i zadufanym) tego świata, ale okazuje się, że istnieje niezawodny sposób, by skłonić go do kolejnych bohaterskich czynów. Tylko czy upora się z zadaniem do niedzieli, jak obiecał żonie?


Na misję Kociołek wyrusza na czele drużyny do zadań specjalnych: rycerza Urgo, elfa Eliaha, starego guślarza Żychłonia, krasnoluda Gramma zwanego Majstrem i goblina Zwierzaka. Przyjdzie im stoczyć niejedną bitwę z wysłannikami Złego, przejrzeć niejedną intrygę, przejść próbę wzajemnej lojalności, napchać żołądki przysmakami, wytaplać się w błocie, a do tego zdobyć przychylność kłobuków – najbardziej nieobliczalnych mieszkańców Głodnej Puszczy.


Wartka akcja, wyraziste postacie i zabawne dialogi w duchu mistrzów fantastyki. Daj się porwać przygodzie i sprawdź, jakie niespodzianki kryją się w Dolinie!” 






Członkowie drużyny do zadań specjalnych, których poznaliśmy w poprzedniej części, próbują wrócić do codzienności w karczmie, jednak Kociołek wciąż obawia się, że pewnego dnia Złe zapuka do ich drzwi. I chociaż do tego nie dochodzi, pewnego dnia do przybytku przybywają siły, które niewiele lepsze są od potworów. A dokładniej to troje książąt doliny – a raczej książęta i księżna znani nam już z poprzedniej części, czyli Yanna, Stefan i Rupert. W kolejności od najbardziej do najmniej znośnego. Bo Ruperta szczerze nie znoszę i pewnie nie ja jedna mam na jego temat taką opinię. Nie, żeby Stefan był wiele lepszy. No ale dobra, bo oni przecież nie przyjechali do karczmy tak bez powodu. Wręcz przeciwnie. Otóż Pogorzałek, rycerz, którego czytelnicy „Nie ma tego Złego” zdążyli już dobrze poznać, zaginął gdzieś w Głodnej Puszczy i zdecydowanie trzeba go odnaleźć. 


Kociołkowi początkowo nie w smak to, ale w końcu się zgadza. I tak oto mężczyzna oraz jego kompani wplątują się w sam środek kłopotów ze Złym, trollami, koboldami i kapłanami Doli na czele. 


I cóż rzec mogę, by się nie powtarzać zbytnio? Jeśli pierwsza część wam się podobała, to ta z pewnością nie zawiedzie oczekiwań. Znów mamy do czynienia z dość prostą, jednak solidną i momentami zaskakującą fabułą. Autor nie bawi się w żadne wielkie intrygi i bardzo dobrze – wszak bohaterami są zwyczajni ludzie (oraz przedstawiciele innych ras, ale wiecie, o co chodzi), prości najemnicy, których polityka niewiele obchodzi. Oni chcą tylko ochronić to, co im bliskie, a przy okazji przede wszystkim dobrze wykonać powierzone im zadanie i dostać za to sowite wynagrodzenie. Oczywiście niektórzy bohaterowie drugoplanowi oraz epizodyczni knują tak, jak to na przedstawicieli władzy oraz duchowieństwa w takich książkach przystają, ale sama drużyna nie uczestniczy w tym bardziej, niż musi. Nie są pomysłodawcami, a tylko wykonawcami i to mi się podoba. Czasem potrzeba po prostu takiej odmiany od tego, co ostatnio serwuje wiele książek fantasy. A że przy okazji mamy tu kawałek świetnej książki, to tylko dodatkowy plus.


W tej części nieco bardziej poznajemy niektóre z ras zamieszkujących Głodną Puszczę. Ich przedstawienie i kreacja wyszły naprawdę dobrze, a przy okazji przedstawiciele tych nacji napędzali dość sporo zabawnych scen oraz rozmów, takich jak fragment z łapaniem trolla, propozycją sprzedażową wujcia Kurzyślada czy nowym wierzchowcem Gramma. 


Humor w tekście jest doskonale wyważony i przeplata się zgrabnie z fragmentami poważnymi. I chociaż człowiek ma z tyłu głowy myśl, że bohaterom pewnie nic się nie stanie, to niepokój wciąż jest. Autor doskonale utrzymuje napięcie, gdy go potrzeba. Mimo to tekst wciąż pozostaje dość lekki i pochłonąć go można w dwa dni, a nawet, jeśli człowiek ma czas, w jeden. Albo w kilka miesięcy, jeśli się tego czasu nie ma. Co jednak ciekawe, ja przez ten czas nie zapomniałam ani jednego szczegółu z książki, co tylko potwierdza, jak dobrze pan Mortka pisze. W końcu ile razy człowiek po odłożeniu książki na dłuższy czas odkrywa, że szczegóły zatarły mu się w pamięci i w sumie to musi przeczytać całość od nowa, żeby cokolwiek z tego wyszło? W tym przypadku jednak treść pozostaje w głowie na długo – ja sama piszę tę recenzję jakiś czas o przeczytaniu książki, zamiast od razu, jak miewam w zwyczaju. 


Tym, co niesamowicie mi się spodobało, było ukazanie swoistych zgrzytów w drużynie, które spowodowane były po prostu różnicami w poglądach oraz charakterach postaci, a także tego, że mimo wszystko każdy w pewien sposób podąża swoją drogą. W rzeczywistości nie wiadomo, czy pewnego dnia drużyna nie rozwiąże się, a każdy nie pójdzie w swoją stronę, pozostając w kontakcie tylko od czasu do czasu. Zwyczajnie ich najważniejsze wartości się różnią i równie dobrze mogą pozostać grupą jeszcze przez wiele lat, jak i rozejść się w pokoju. Przede wszystkim widać jednak łączącą ich przyjaźń. Nawet ze strony Eliaha, chociaż on cały czas pozostaje tym milczącym, psychopatycznym elfem z odrobiną serca ukrytego gdzieś głęboko. Ogólnie zresztą kreacja bohaterów wciąż pozostaje bez zarzutu, bo wszyscy mają swoje jasno określone charaktery, a ich zachowania są z nimi całkowicie zgodne.


Jedyne, czego mogłabym się w tej książce uczepić, to fragment: 


Poszedłeś za człowiekiem, który być może jest wiernym sługą Doli, ale kieruje nim głównie ochota, by obalić księżną Yannę za pomocą serii lipnych procesów, w których chciał oskarżyć mnie, Pogorzałka i Gwidona!”.


 No akurat Gwidona to mógłby sobie oskarżać, bohaterom nawet by to pomogło. Z pewnością nie martwiliby się tym, że ktoś chce skazać go za jego zbrodnie, wręcz przeciwnie. Jedyne, co przyszło mi do głowy, to to, że doszło do pomyłki w imionach i chodziło o innego bohatera, którego rzeczywiście planowano oskarżyć wraz z pozostałymi po znalezieniu na niego jakichś zarzutów. To jednak tylko drobna nieścisłość, która w gruncie rzeczy w żaden sposób nie przeszkadza w odbiorze książki.


Z mojej strony tak całkowicie subiektywnie (jakby cała ta recenzja taka nie była) dodam jeszcze, że uwielbiam to, jak silne na różne sposoby są kobiety w tej książce. Yosanna walcząca lepiej niż niejeden mężczyzna, Yanna, która doskonale rządzi królestwem i wie, jak osiągnąć to, czego chce czy Sara radząca sobie z całym interesem oraz wychowywaniem dzieci to osoby na pozór całkowicie różne, ale łączy je wewnętrzna siła, chociaż ukazana całkowicie odmiennie. W wielu książkach fantasy kobieta silna jest ukazana jako wojowniczka lub magini i, chociaż nie ma w tym nic złego, czasem brakuje mi tego pokazania, że wcale nie trzeba mieć magicznych mocy lub wymachiwać mieczem, by być na swój sposób potężną osobą. Bo rodzajów siły jest wiele, co pan Mortka doskonale ukazuje samą kreacją postaci. Chociaż współczuję nieco Kociołkowi tego, że Sara polubiła się z Yanną, one we dwie są absolutnie przerażające.


No dobrze, w sumie to mogłabym się rozwodzić nad tym, jak bardzo dobrą książką jest „Głodna Puszcza”, ale byłoby to w zdecydowanej większości powtórzenie tego, co pisałam o pierwszej części. Dlatego podsumuję jeszcze to, co napisałam do tej pory. Druga książka z serii o Kociołku i jego drużynie to świetna, lekka historia ze sporą dozą humoru i bardzo dobrą fabułą. Doskonale napisane postacie tylko dodają uroku tej powieści, tak jak i kreacja świata. Nie jest to może jakoś specjalnie odkrywcza opowieść, ale kawał dobrego fantasy, przy którym można się świetnie bawić. Może częściowo jest przyjemna dlatego, że mimo wszystko w ostatnim natłoku młodych, potężnych bohaterów stosunkowo prosta powieść o najemnej drużynie dojrzałych już ludzi, niewyróżniających się na pierwszy rzut oka niczym specjalnym, to przypływ swoistej „świeżości”. Może i to już było nieraz, ale ostatnio nieco zaniknęło w tle i dzięki temu człowiek czytając „Głodną Puszczę” czuje się, jakby po latach odnalazł starego przyjaciela.


A, i jeszcze jedno: pamiętajcie, by zawsze oddawać do biblioteki wypożyczone książki. Inaczej wasz zleceniodawca może potrącić wam z wynagrodzenia! 


A tutaj znajdziecie recenzje pozostałych książek pana Mortki:


„Przed wyruszeniem w drogę”

„Nie ma tego Złego”

„Mroźny szlak”

„Morza Wszeteczne”

„Wyspy Plugawe”

„Zaułki St. Naarten”










Komentarze

Popularne posty