Recenzja książki "Wyspy Plugawe" M. Mortki

     Od razu po lekturze "Mórz Wszetecznych" zabrałam się za drugi tom, czyli "Wyspy Plugawe" Marcina Mortki, czyli obecnie mojego ulubionego polskiego autora.


    Opis od wydawcy:

    Piekło to miejsce tyleż przerażające, ile przereklamowane, i kapitan piratów Roland Wywijas uznał, że tam właśnie odpocznie po przeprawie z aniołami i demonami. Tymczasem spadło na niego tajemnicze zlecenie, które zmusiło go do powrotu na Wyspy Plugawe. Tam przystąpił do skrzykiwania starej załogi, która w międzyczasie zamieniła kordy i pistolety na koronkowe fartuszki i ciepłe posadki. A to nie jest jego jedyny problem…

    Czy sytuacja na Morzach Wszetecznych może zrobić się jeszcze bardziej napięta? Jak diabły komunikują się z innymi światami i co właściwie sobie umyśliły? Czy należy bać się organizacji od nazwie RZUL? Czym jest krakienid i do czego jest zdolny pirat wyposażony w diabelski okręt podwodny?

    To nie pierwszy raz, gdy Roland wywija niespodziewany numer.

    Strząsnąć macki! Pełne zanurzenie! 


    W poprzednim tomie narzekałam trochę na początek i dość wysoki próg wejścia w świat - tutaj na szczęście już nic takiego nie miało miejsca. Od pierwszych stron dałam się fabule pochłonąć, choć mamy do czynienia z trochę innymi klimatami niż poprzednio. Już w poprzednim tomie dość mało czuło się piracki klimat, a tutaj mam wrażenie, że jest go jeszcze mniej. Na szczęście fabuła, która nie zatrzymuje się nawet na moment, w zupełności to rekompensuje.


    Książka tak jak poprzednia, stoi przede wszystkim humorem. Nie ma tu może aż tak "spektakularnych" żartów, które zapadłyby mi w pamięć jak we wcześniejszej, ale zdecydowanie humor nadal jest na bardzo wysokim poziomie i towarzyszy nam prawie cały czas inteligentnie wpleciony w fabułę. Jest też głównym z czynników, który sprawił, że podczas lektury bawiłam się tak dobrze.


    Kreacja postaci nadal stoi na wysokim poziomie. Roland mimo bycia nadal bezwzględnym piratem, zaczyna powoli pękać i widzimy, że mimo wszystko troszczy się o swoją załogę pełną różnych indywiduów. Nadal uwielbiam więc całą gromadkę szalonych piratów i cieszę się, że sukcesywnie autor rozwija kolejnych z nich. Niezbyt podobał mi się tylko kierunek rozwoju Seamusa, ale mam nadzieję, że w kolejnej części coś w tej kwestii drgnie. Sporym zaskoczeniem okazało się też wykreowania mojego ulubionego diabła z poprzedniej części na głównego złego i przeciwnika naszych piratów.


    Zakończenie książki w pełni mnie zaskoczyło, co nie zdarza się zbyt często. Nie wszystkim może się spodobać urwanie w pewnym momencie i jak zwykle jestem takich zabiegów przeciwniczką, tak teraz nie mogę się doczekać, żeby zabrać się za czytanie kolejnej części, więc zdecydowanie spełniło swoją funkcję.


    Końcowo książkę oceniam odrobinę lepiej niż poprzedni tom. Autor wyeliminował chaotyczny początek, a elementy przede mnie chwalone nadal utrzymują się na wysokim poziomie. Zdecydowanie serię polecam, choć nadal moją ulubioną pozostaną przygody Kociołka.

Komentarze

Popularne posty