Recenzja książki "Mroźny szlak" M. Mortki
Ci, którzy obserwują mnie dłużej, zapewne już wiedzą, że uwielbiam twórczość pana Marcina Mortki. Kiedy więc ruszyła przedsprzedaż „Mroźnego szlaku”, nie zastanawiałam się nawet pięć minut.
Opis fabuły od wydawcy:
Ten świat właśnie się kończy.
Nikt nie wie, jak będzie wyglądał nowy.
W czasie, gdy ciemiężone od stulecia narody Rozkrzyczanych Krain chwyciły za broń i wydały wojnę swym oprawcom, Mads Voorten, daleko od linii frontu, przemierza mroźne guchoborskie góry. Uwikłany w krasnoludzką intrygę, zmaga się z niebezpieczeństwami, by przyjść z pomocą swej kompanii, do której należą między innymi niewidomy uzdrowiciel, zagubiony w ludzkim świecie elf i prostoduszny telepata. Równolegle musi sobie poukładać stosunki z niezmiernie osobliwą smoczycą.
Mads Voorten jeszcze nie wie, że przyjdzie mu dokonać niezwykłych czynów, z których każdy wpłynie na losy wojny.
Nie wie, że czekają go szaleńcze szarże i zaciekłe boje, a także spotkania z dawnymi przyjaciółmi i nieoczekiwane sojusze.
Nie wie, że znów stanie się płomieniem powstania.
„Mroźny szlak” jest otwarciem cyklu „Straceńcy Madsa Voortena”, ale nie zawsze tak było. W 2011 i 2012 roku nakładem wydawnictwa Fabryka Słów ukazały się dwa pierwsze wtedy tomy serii „Przygody Madsa Voortena”, czyli „Martwe jezioro” oraz „Druga burza”. Ostatnia część trylogii – „Ostatni szlak” – nigdy nie ujrzała światła dziennego w pierwotnej formie i tekst musiał poczekać z wydaniem aż do tego roku, kiedy to został przepisany i ukazał się jako pierwszy tom zamiast trzeciego nakładem wydawnictwa SQN. Dwie pierwsze książki wyjdą jako prequele obecnej trylogii; zapewne z pewnymi zmianami.
Trochę to wszystko zagmatwane, prawda? I właśnie dlatego musiałam od tego zacząć, żebyście mogli zrozumieć mój główny problem z tą książką – tutaj po prostu czuć kontynuację, choć autor starał się od początku wprowadzić nas w świat. Między innymi tego objawem jest „streszczenie” na początku w formie ala legendy historii, która doprowadziła do obecnej sytuacji politycznej. Choć ona jednak próbuje nam co nieco tłumaczyć, to dość szybko zgubiłam się w tłumie narodów, które się w niej przewijają. Wszystkie informacje poukładały mi się w głowie gdzieś dopiero pod koniec książki. Również główny bohater dość często rozpamiętuje swoją przeszłość, zwykle po to, żeby opisać relację łączącą go z jakąś postacią z przeszłości lub kluczowe wydarzenie.
No właśnie, postacie z przeszłości. Kilka dostało dość sporo miejsca, inne nie ze zrozumiałych względów i o większości jestem w stanie powiedzieć tylko kilka słów. Niestety nie udało mi się wytworzyć z nimi więzi, bo nie mieli wystarczająco dużo miejsca. Zdecydowanie bardziej bym się o nich martwiła, kiedy miałabym za sobą lekturę poprzednich dwóch części. Większość oddziału Madsa zlała mi się w jedną całość, choć autor widać, że starał się ich łączyć z jakimiś charakterystycznymi cechami. Jestem w stanie wyróżnić tylko Kostura, czyli niewidomego uzdrowiciela, Czachora, jednego z głównych dowódców, Elinaare, byłą Smoczą Strażniczkę, Otłuka, przygłupiego telepatę oraz tajemniczego elfa Gwaina. Z nich wszystkich ten ostatni zdecydowanie najbardziej przypadł mi do gustu i zdecydowanie mi go żal.
Z nowowprowadzonymi postaciami jest już zdecydowanie lepiej. Pokrzywka skradł moje serce, Ulryka była wiarygodna, a nawet do przygłupiej smoczy Lharsin dziwnie się przywiązałam i trzymałam za nią kciuki. Koń Żmijka i pokraczny piesek Kupka też przypadły wybitnie mi do gustu, a w szczególności kilka humorystycznych scen z nimi.
Mads za to jest dobrym głównym bohaterem, którego losy będę chętnie śledzić dalej. Potrafię zrozumieć jego motywacje, troskę o oddział, wyrzuty sumienia oraz lubię ten typ postaci, która w samobójcze misje wpakowuje się jeszcze chętniej niż te wykonalne.
Dodatkowo bardzo dobrze wypada tutaj oddział wojskowy, gdzie faktycznie czuć, że tym oddziałem jest, a nie tylko go udaje oraz Mads w roli dowódcy.
Kiedy zbliżaliśmy się do końca, coraz bardziej bałam się o zakończenie. I faktycznie, mimo że wiele wątków zostało w jakiś sposób domkniętych w miarę na szybko, tak końcówka jest mocno niejednoznaczna i zostawia sporo pytań na przyszłość.
W książce nie brakuje charakterystycznego dla pana Mortki humoru, choć pod jego przykrywką przemykają się dość poważne problemy i momentami dość ciężka atmosfera. To połączenie wypada zaskakująco dobrze. Stylowo jak zwykle nie bardzo miałabym się do czego przyczepić, ale jedna fraza zwróciła moją szczególną uwagę, a mianowicie „włosy niby uśmiech wiosny”. Do tej pory nie wiem, o co dokładnie chodziło, a ile osób pytałam, tyle potencjalnych kolorów padało. Niestety nie dowiadujemy się już jak wygląda bohaterka dokładniej, bo się nie pojawia, a dodatkowo autor jak zwykle stosuje dość oszczędne opisy wyglądu postaci.
Chciałabym tutaj jeszcze pochwalić oprawę graficzną, a szczególnie duet pana Piotra Sokołowskiego, rysownika ilustracji na okładce, i pana Pawła Szczepanika odpowiedzialnego za ostateczny wygląd okładki. Zdecydowanie bardzo dobra robota i w ostatecznej wersji się zakochałam.
Do kompletu szczęścia pod tym względem brakuje mi tylko jakiejś mapy. Myślę, że wtedy dodatkowo łatwiej byłoby mi się odnaleźć w całym świecie przedstawionym.
Mimo wad, ostatecznie naprawdę bawiłam się bardzo dobrze podczas czytania "Mroźnego szlaku" i pochłonęłam książkę w dwa dni. Myślę jednak, że gdybym była mniej niecierpliwa oraz zaczęła przygodę z cyklem od prequeli, to bawiłabym się dużo lepiej. Z tego powodu już nie mogę doczekać się ich nowego wydania.
Recenzje innych książek pana Mortki, które znajdziecie u nas:
• „Przed wyruszeniem w drogę” – An
Komentarze
Prześlij komentarz