Recenzja książki "Utracona godzina" autorstwa M. Mortki
Po „Mroźnym szlaku” autorstwa Marcina Mortki zdecydowanie nie mogłam się doczekać kontynuacji, więc kiedy tylko wyszła „Utracona godzina” pochłonęłam ją w dwa dni, całkowicie ignorując trwającą wtedy sesję, i zdecydowanie niczego nie żałuję! Idealnie wpasowała się tematycznie w falę trwających wtedy upałów, prawda?
Opis od wydawcy:
Wieść niesie, że Mads Voorten – Ostrze Burzy i jeden z najsłynniejszych dowódców powstania przeciwko Tuistanom – zginął podczas szturmu na Brzask. Zakrawa to na ironię losu, bo sami Tuistanie porzucili zagrabione ziemie bez walki. Skoro jednak Voorten zginął, to kto ściga wycofującą się armię wroga? I przed czym cofa się owa armia?
Radość ze zwycięstwa podszyta jest niepewnością, tym bardziej że w stronę Brzasku zmierzają delegacje wyzwolonych królestw, by radzić nad przyszłością Rozkrzyczanych Krain. Elinaare, była Smocza Strażniczka, a obecnie namiestniczka zdobytej stolicy, wie, że negocjacje będą równie zaciekłe jak dotychczasowe boje, a jednocześnie dręczy ją przeczucie, że zwycięstwo przyszło zbyt łatwo.
Wycie zimowych wichrów to zwiastun nadejścia złych dni.
W poprzednim tomie narzekałam na kilka rzeczy. Przede wszystkim na to, że czuć było, że książka została przepisana z trzeciego tomu na pierwszy serii i trzeba było wcisnąć masę ekspozycji, na szybko przedstawić postaci, nakreślić tło polityczne... Zadanie zdecydowanie niełatwe i udało się tylko częściowo. Tutaj jednak autor mógł się bardziej rozwinąć i odciąć od tamtych problemów, co książce wyszło zdecydowanie na plus.
Jednym z powodów, przez który zachwycam się zwykle książkami pana Mortki jest jego styl i humor. Mam wrażenie, że zwykle przez te książki się płynie. W tej mam wrażenie, że humoru było trochę mniej i bardziej przemykał się jako humor sytuacyjny lub w dialogach. Książka trzymała się raczej ponurego nastroju i ciężkiej atmosfery niepewności.
Z tą częścią jeszcze bardziej polubiłam Madsa. Nie jest on idealny, czasem stawia sprawy osobiste nad dobro oddziału, ale przez to zdecydowanie ludzki. W pewnym sensie mnie rozczulała jego troska o Glizdę, chociaż przecież mógł przejść obojętnie niebezpieczeństwa grożącego przygłupiej Lharsin. Kiedy cierpiał, po wydarzeniach z poprzedniego tomu, cierpiałam wraz z nim i kibicowałam mu, żeby jednak wszystko się jakoś ułożyło.
Bardzo przypadł mi do gustu wątek Elinaare, czyli byłej Smoczej Strażniczki, która nagle zostaje wrzucona w rolę namiestniczki, której wcale nie chciała. Kibicowałam jej, kiedy próbowała pogodzić wszystkich zainteresowanych zdobyczną stolicą, ale mimo wszystko bardziej zainteresował mnie wątek powracającej jej przeszłości i macierzyństwa. Zdecydowanie mamy tutaj do czynienia z silną babką, ale niepozbawioną wad i na pewno nie bohaterką ratującą wszystkich. Jestem ciekawa, jak dalej potoczy się jej wątek.
Nie chcę tutaj wchodzić w spojlery, ale jedno wydarzenie zdecydowanie złamało mi serce na równi z sercem Madsa. Kiedy już miałam nadzieję, że wszystko jakoś się ułoży, że dostaniemy okupiony stratami happy end, pan Mortka skutecznie pozbawił mnie złudzeń. Mam wrażenie, że do teraz niekoniecznie pogodziłam się z tym i to zagranie na emocjach było bardzo dobre. Przed nim nawet nie uświadamiałam sobie, że tak bardzo liczyłam, żeby choć to się ułożyło.
Samo zakończenie też jest bardzo dobre. Podobało mi się wprowadzenie bękartów jako nowego zagrożenia i pociągnięcie wątku Jaszczura. Podobnie jak w poprzednim tomie, tutaj też mamy niejednoznaczne zakończenie, które zdecydowanie podsyca mój apetyt na kolejną część.
Nie mogę obojętnie przejść obok jednego fragmentu. W poprzednim tomie włosy Hunny były określane jako „uśmiech wiosny”. Te wyrażenie nie dawało mi spokoju, kombinowałam, jaki to mógłby być kolor i w tym tomie się dowiedziałam. Uwaga, uwaga... były białe! Niezmiernie mnie to rozbawiło.
Podsumowując, uważam, że „Utracona godzina” jest lepsza niż pierwszy tom serii. Udało się uniknąć kilku wad, na które odrobinę narzekałam i całość utrzymać na bardzo wysokim poziomie. Wszystkim niezdecydowanym bardzo książkę polecam i nie mogę się doczekać trzeciego tomu!
Poprzednie recenzje książek pana Mortki:
- „Mroźny szlak” – recenzja An
- „Przed wyruszeniem w drogę” – recenzja An
- „Nie ma tego Złego” – recenzja Sigmy
- „Głodna puszcza” – recenzja Sigmy
- „Morza Wszeteczne” – recenzja An
- „Wyspy Plugawe” –- recenzja An
- „Zaułki St. Naarten” – recenzja An
Komentarze
Prześlij komentarz