Recenzja książki "Skrzynia pełna dusz" autorstwa M. Mortki

     Często mam problem z recenzjami kolejnych książek z serii. A już szczególnie, jeśli trzymają poziom i są napisane w tym samym duchu, co ich poprzednicy. Bo też ile można się zachwycać? Cóż, "Skrzynia pełna dusz" autorstwa Marcina Mortki jest właśnie taką "problematyczną" pozycją.


    Opis od wydawcy:

    Los ponownie wystawia Drużynę na ciężką próbę

    W Dolinie rozhulały się jesienne wichry, co z reguły jest złym znakiem – nie dość, że zimno, to jeszcze nie wiadomo, co przywieją. Edmunda zwanego Kociołkiem, gospodarza w karczmie Pod Kaprawym Gryfem, martwi głównie to drugie, bo wrogów sobie w świecie narobił niemało. I choć jeszcze tego nie wie, do jego gospody zmierza właśnie pewna banda z Głodnej Puszczy. A za nią kolejna, jeszcze większa. Nie wie też, że będzie się musiał rozmówić z księciem Rupertem, który ani trochę za nim nie przepada, zaingerować w młodzieńczy romans, zebrać kilka razy po gębie, zagościć w prawdziwej bajce i wyprowadzić w pole Złe.
    
    No i kompletnie nie ma pojęcia, co Zwierzak robi na dachu karczmy.



    Cóż, jeśli czytaliście jakąkolwiek książkę z serii o Kociołku i drużynie do zadań specjalnych, to wiecie już doskonale, czego się spodziewać. "Skrzynia pełna dusz" nie odstaje bowiem od swoich poprzedniczek. Nadal mamy do czynienia z dobrym humorem, wartką akcją i lekką, przygodową fabułą, która mimo swojej nieskomplikowaności zdecydowanie wciąga.

    Naprawdę lubię humor pana Mortki i zdecydowanie mnie bawi, a w tej książce go nie brakowało. Co chwilę przy lekturze miałam na ustach szeroki uśmiech i bardzo za to książkę i serię doceniam.


    
    W tym tomie zaliczyliśmy też kilka powrotów postaci i zaliczam je do udanych, chociaż za powracającymi bohaterami jako "ludźmi" nie przepadam. Podoba mi się, że świat Doliny autor buduje konsekwentnie i nie zapomina o jego poprzednich elementach, kiedy dodaje coś kolejnego. Dzięki temu mamy też poczucie, że poprzednie przygody bohaterów w kontekście całej sytuacji w krainie coś znaczyły.


    To, co wprost wylewa się z tej książki, to jesienny klimat. Naprawdę premiera wpasowała się idealnie w aurę na dworze. Aż po lekturze sama miałam ochotę przejść się na spacer jesiennym lasem.


    Ale pozachwycałam się, to teraz będę trochę narzekać. Nijak nie podeszła mi akcja z legendarnym dworem leśnego króla. Jakoś tak niekoniecznie pasowała mi klimatycznie do serii i raczej się dłużyła, choć niektóre pomysły w niej doceniam. 

    Końcówka też mam wrażenie, że potoczyła się troszkę za szybko, tak, jakby autor się zorientował, że doszedł do pewnej liczby słów, więc akcję trzeba szybko zakończyć bez podsumowania, za to z małym przeskokiem czasowym na losowy rozdział wyjaśniający, o co przez całą książkę chodziło Zwierzakowi. Jak sama końcowa scena jest cudowna i zakończenie stawia nas w takiej sytuacji, że zanosi się na to, że kolejne przygody naszych bohaterów będą wyglądały inaczej, to nadal myślę, że można było ją bardziej dopracować.



            Jak zwykle oprawa graficzna stoi na wysokim poziomie. Ile razy mogę się jeszcze zachwycać ilustracjami pana Piotra Sokołowskiego? Cóż, zapewne długo. Oprócz świetnej okładki w środku znajduje się też cudna mapa i drzewo genealogiczne Kociołka, co stanowiły naprawdę miły dodatek. Od strony technicznej też nie mam do książki żadnych uwag.    


       Podsumowując, jeśli więc szukacie lekkiej, klasycznej fantastyki z dobrym humorem, to powinniście się przy tej książce i całej serii dobrze bawić. Seria o Kociołku jest niezmiennie moją ulubioną tego autora i zdecydowanie polecam ją waszej uwadze!

    

    Recenzje poprzednich książek z serii znajdziecie tutaj:

    Recenzje pozostałych książek autora znajdziecie tutaj:

Komentarze

Popularne posty