Recenzja książki "Dynia i jemioła" A. Jadowskiej
Po „Dynia i jemioła. Nietypowe historie świąteczne” autorstwa A. Jadowskiej sięgnęłam w zdecydowanie niepasującej aurze wiosennej. Właściwie to może nawet lepiej? Dlaczego? Zaraz rozwinę tę myśl.
Opis od wydawcy:
Świąteczny koniec roku, okres od Halloween do sylwestra. Oto magiczny czas między dynią a jemiołą
Dora Wilk, Nikita, Witkacy, Karma, Malina, Roman, Baal i inni przybywają z nowymi historiami. Burzliwe przygody i ciepłe opowieści – wszystko, czego trzeba, by przegonić zimową chandrę.
Słodkie i ostre, romantyczne i całkowicie nieprzewidywalne. Opowiadania ze świata Thornu są jak czekoladki w doskonałej bombonierce. Nie poprzestaniesz na jednym.
Najpyszniejsze opowiadania tej zimy!
Wracając do klimatu świątecznego, tylko nieliczne z opowiadań miały z Bożym Narodzeniem lub Halloween cokolwiek wspólnego. Całkiem nie czuć tutaj tej aury i nie jest to wina pory roku, w której zabrałam się za czytanie. Po prostu większość opowiadań nie ma w sobie nic z tej atmosfery okołoświątecznej, ot po prostu gdzieś tam jest wspomniane, że w trakcie opowiadania trwają jakieś święta. A czasem nawet i nie.
Kolejnym głównym zarzutem, jaki miałam, to „wrzucenie w wir akcji”. O co mi chodzi? Zaczynam czytać jakieś opowiadanie, nie mam pojęcia, której postaci dotyczy, a najczęściej jest w narracji pierwszoosobowej. Nie wiem też zwykle, gdzie się znajdujemy. Najczęściej potrzebowałam sporo czasu, żeby rozwikłać te zagadki na wstępie i móc się jakoś odnaleźć. Zdecydowanie nie pomagało mi tutaj to, że z serii pani Jadowskiej zaczęłam tylko Dorę, znałam Malinę i kojarzyłam, że Nikita i Witkacy istnieją.
Tyle z zarzutów ogólnych, teraz chciałabym napisać o poszczególnych opowiadaniach, choć dwa zdania.
„Noc potworów” to króciutkie opowiadanie o Nikicie i małym rysiu Michale w Halloween, które stanowi w pewnym sensie wprowadzenie do historii Michasia i Nikity w zbiorze „Kurczaczek i Salamandra”. Opowiadanie nie było jakoś bardzo odkrywcze, ale zdecydowanie urocze i jest moim jednym z ulubionych w tym zbiorze.
„Wampir, który ukradł święta” przenosi nas do Thornu i wkurzonej Dory Wilk, która przez złośliwość Romana i pewne zbiegi okoliczności musi spędzić święta z dala od bliskich, rozwiązując zagadkę pewnej mumii. Opowiadanie było nawet w porządku, kiedy przymknęłam oko na wiecznie narzekającą (tym razem słusznie) Dorę, a śledztwo wciągające, choć znowu przeszkadzało mi, że prowadzono nas jak po sznurku i nie mogłam sama dojść do rozwiązania zagadki.
„Coś się skrada cichą nocą” opowiada o Malinie i jej problemach ze zjazdem rodzinnym oraz porwaniem kuzynek. Jest też jednym z lepszych ze zbioru. Dobrze było wrócić do świata Koźlaczek i pośmiać się z zabawnych perypetii oraz sposobu narracji Maliny. Żałuję, że więcej opowiadań ze zbioru nie poszło w tym kierunku.
„Jak pies z kotem” jest również jednym z najkrótszych w zbiorze, ale z kategorii tych uroczych i zabawnych. Nie mam pojęcia, czy powinnam znać wcześniej Annę i Rafała, ale wypadli całkiem sympatycznie, choć nie mieli zbyt wiele miejsca na rozwój, a ich relacja jest mocno przewidywalna.
„Nieboszczyk, który często się uśmiechał” zabiera nas znowu do Nikity, ale mam wrażenie, że dzieje się sporo wcześniej niż „Noc potworów”. Ze świętami też ma tyle wspólnego, co wspomnienie w tle, że istnieją. Śledztwo, w które zostaje wrobiona Nikita, jest mało angażujące i mam wrażenie, że gdyby to było moje pierwsze spotkanie z tą bohaterką, to potraktowałabym ją na równi z Dorą i nie chciała tej przygody już powtarzać.
„Powrót wiedźmy bojowej” to najkrótsze opowiadanie w zbiorze, właściwie tylko jedna rozbudowana scena. Dostajemy tutaj trochę więcej Koźlaczek i byłoby nawet sympatycznie, ale nie mam pojęcia, dlaczego wylądowało akurat w tym zbiorze, bo z jakimikolwiek świętami nie ma nic wspólnego. Niemniej Maliny nigdy za mało.
„Ballada dla świętej Ruty” znowu dotyczy Nikity. W porównaniu do innych bohaterów ona dostała naprawdę sporo miejsca w tym zbiorze, ale niestety nie wyszło to na plus. Mamy tutaj teoretycznie do czynienia z porachunkami gangsterskimi, ale tak naprawdę przydługie śledztwo kończy się odstrzeleniem na dwóch stronach kilku osób i tyle. Opowiadanie zdecydowanie mnie nie porwało, a powtarzany po raz kolejny motyw zdecydowanie w tym nie pomógł.
„50 twarzy Baala” już samym tytułem sprawiło, że przewróciłam oczami i odłożyłam czytanie na jakiś czas. Powracamy tutaj znowu do Dory oraz tym razem i Baala, ale świąt tu nie znajdziecie, za to całkiem sporo podtekstów erotycznych, które mnie niezmiennie irytują w serii o Dorze. Chociaż uśmiechnęłam się kilka razy przy scenie z tłumaczeniem działania Internetu, to całe opowiadanie zaliczam zdecydowanie na minus.
„Samhain w Sawie” znowu zawiera nad do Nikity, która tym razem musiała pokonać kilka azjatyckich bóstw. Sam pomysł może i był dobry, ale wykonanie niezbyt wyszło. Po tym opowiadaniu miałam już też zdecydowanie dość Nikity na równi z Dorą.
„Duch, który stał się lisem” to sympatyczne opowiadanie na koniec z pewnym duchem i dziewczynką w rolach głównych. Zdecydowanie ciepłe, dające nadzieję i przyjemnie się je czytało. Dodatkowo Witkacy doczekał się tam roli pobocznej.
Podsumowując, w zbiorze jest kilka dobrych opowiadań, ale większość była maksymalnie przeciętna i powtarzalna. Jeśli nie czytaliście też wszystkich serii pani Jadowskiej, to bądźcie ostrożni, bo spojlery zdecydowanie pojawiają się w opowiadaniach, a i wielu odniesień, tak jak i ja, zapewne nie zrozumiecie.
A tymczasem zapraszam do recenzji innych książek A. Jadowskiej:
Komentarze
Prześlij komentarz