Recenzja książki "Zwycięzca bierze wszystko" A. Jadowskiej

    Zacznę od tego, że „Zwycięzca bierze wszystko” A. Jadowskiej, kolejną książkę z serii o Dorze Wilk, miałam ocenić dobrze. Aż doszłam do jednej z ostatnich scen. Miałam spuścić na to zasłonę milczenia, ale Sigma przekonała mnie, że nie mogę obok tego przejść obojętnie.


    

Opis fabuły

    Kiedy Dora, Miron i Joshua uciekają z Thornu i ukrywają się w domu na wsi, liczą na spokój, czas na lizanie ran i odpoczynek po chryi, w jaką wpędzili ich bogowie.

    Sielanka nie trwa długo. Awantury, nowe moce, emocjonalne burze, rodzinne tajemnice i potężni wrogowie znajdą ich nawet na końcu świata.

    Nie ma takiego miejsca na ziemi, w piekle czy w niebie, w którym ta trójka byłaby bezpieczna.

    Dora Wilk nie uchyla się przed żadnym wyzwaniem, ale czy Sąd Ostateczny to nie za dużo dla wiedźmy?

    Zacznę od plusów. Autorka w końcu nie podzieliła książki na dwa oddzielne wątki, a akcja zazębia się, przechodząc od wątku do wątku. Widać, że jej warsztat uległ poprawie, a główna fabuła wydaje się bardziej interesująca. Co prawda przez pierwsze co najmniej sto stron, bohaterowie zachowują się jak niestabilni nastolatkowie pod względem emocjonalnym, ale przynajmniej mają ku temu dobre wytłumaczenie.

    Dora nadal jest Dorą. Jeśli wam przeszkadzały jej wszystkie super moce, uważaliście, że już gorzej nie będzie i większym superbohaterem zostać nie może, to się jednak myliliście. Nie irytowało mnie to już tak, jak w przypadku poprzednich części, po prostu uznałam to za fakt dokonany i przeszłam z tym do porządku dziennego.

    Wątek piekła i buntu uważam niestety za dość mocno zmarnowany potencjał. Najpierw pojawiają się sny, które są jego zapowiedzią, a potem nawet nie dane nam jest go oglądać. Musimy zadowolić się relacją z trzeciej ręki i to skrótową. Naprawdę szkoda.

     Zrobienie antagonisty z postaci, która przez wszystkie poprzednie i większość tej książki nie występuje, było ciekawym zabiegiem. Wynik ostatecznej konfrontacji też oceniam na plus.

   Za ilustracje tak jak w przypadku innych książek z serii odpowiada pani Magdalena Babińska. Są naprawdę ładne, ale nie byłabym sobą, gdybym nie przyczepiła się, że na jednej z nich bohaterka, która nie ma dwóch palców, miała wszystkie.

    Zauważyłam, że nie zwracamy uwagi na korektę, kiedy wszystko jest w porządku. Bo czy wiecie, kto odpowiada za korektę i redakcję waszej ulubionej książki? Tutaj niestety w porządku nie było. Nie wiem, co się stało, w stosunku do poprzednich części, ale literówki i podwójne przecinki («,,») zdarzały się dosłownie co kilka stron. Nie wyglądają też na jakoś trudne do wyłapania. Wszystko podkreśliłby redaktor Worda, bo na pewno zwróciłby uwagę na „aArchanioła” czy „stróza”.


    Przez większość książki w końcu było mniej seksualizacji wszystkiego i wszystkich. No może oprócz totalnie zbędnej sceny seksu w środku. Wszystko zmierzało w miarę dobrym kierunku, kiedy przyszedł koniec i zażenowanie zwaliło mnie z nóg. Uwaga, zaznaczam, że będą w tym akapicie spojlery. Ok, wiedziałam, że w końcu Miron i Dora wylądują w łóżku. Czekałam na to od pierwszej części, żeby w końcu mieć to w z głowy i przeskoczyć na w miarę ogarnięty poziom związku. Sceny stosunku jak z taniego erotyku przeleciałam wzrokiem. Ok, nie wszystko musi mi się w końcu podobać. Ale jak przeczytałam, że Joshua siedział w głowie Dory podczas tej sceny, to szlag mnie jasny trafił. Po prostu. Jeszcze biedny się martwił, że ich zgwałcił. Na moje to oni jego. Zażenowanie rozbiło po prostu  skalę, szczególnie gdy Miron zaproponował, żeby następnym razem Joshua oglądał sobie seks z jego głowy. Nie. Po prostu nie.

    Nie wiem, czy po tej scenie szybko sięgnę po kolejną część, bo naprawdę boję się, co jeszcze mogę tam zastać. Myślę, że to będzie najlepsze podsumowanie.

Komentarze

Popularne posty