Recenzja książki “Złodziej dusz” A. Jadowskiej

„Złodziej dusz” A. Jadowskiej jest pierwszym tomem heksalogii o Wiedźmie Dorze Wilk, która prowadzi podwójne życie. W jednym jest policjantką, a w drugim wiedźmą. Oba życia biegną swoimi własnymi torami do momentu, kiedy starszyzna Thornu zleca jej zajęcie się tajemniczymi zaginięciami magicznych. Dora wydaje się w końcu mieć idealne kwalifikacje jako policjantka oraz osobistą motywację jedną z ofiar jest jej siostra krwi. Jednocześnie w Toruniu też nie ma łatwo. W słusznej sprawie rzuciła na szalę swoją karierę i teraz nadciągają tylko kłopoty. Na szczęście nie zostaje ze wszystkim sama, bo do jej ochrony zobowiązuje się Miron, wnuk Lucyfera, mimo że może to tylko wywołać aferę między systemami magii.



Długo myślałam, jak ocenić tę pozycję. Z jednej strony język i humor były bardzo dobre, przeczytałam ją w jedno popołudnie, a z drugiej… A z drugiej no właśnie mam sporo uwag. Koniec końców najlepszym określeniem chyba będzie zmarnowany potencjał. Bo książka potencjału ma bardzo dużo magiczny Thorn znajdujący się w Toruniu, konflikty między systemami magicznymi, podwójne życie i dwa potencjalnie interesujące śledztwa… A jak to wypada końcowo?


Dużo bardziej zainteresowało mnie śledztwo w rzeczywistym świecie, które niestety dość szybko schodzi na dalszy plan. Pojawia się dosłownie na początku książki i wraca dopiero na koniec. Przez to ten wątek zdaje się stłamszony, pojawiający się tylko dlatego, żeby Dora przemyślała kilka rzeczy i dokonała paru wyborów. 


Co więc ze śledztwem magicznym? Nie zainteresowało mnie praktycznie wcale. Nie potrafiła się wciągnąć. Kiedy próbowałam znaleźć powody, okazało się, że po prostu nie mogłam wyciągać samodzielnie wniosków. Często z zapartym tchem śledzę sprawy i tajemnice, w których mogę obstawiać sprawców, zgadywać ich ciąg dalszy, a tutaj w jednej chwili nie wiedziałam nic, a w drugiej podano mi na tacy rozwiązanie. Jest to lekko rozczarowujące. Nie pomagały też motywacje Dory. Z jednej strony szuka ona w końcu swojej przyjaciółki, siostry krwi Kati, ale tylko o tym mówi. Nie dostajemy w całej książce ani jednej sceny, która by pokazała, że naprawdę się przyjaźnią, przez co na ratowaniu Kati nijak mi nie zależało. Mam wrażenie, że momentami Dorze też. Teoretycznie każdy radzi sobie ze stresem inaczej, ale kiedy byłabym jedynym ratunkiem dla przyjaciółki, raczej nie siedziałabym w barze i nie piła drinków, zamiast próbować zrobić cokolwiek. Mam wrażenie, że Dora przypomina sobie o siostrze krwi tylko wtedy, kiedy jest to wygodne dla fabuły.


Z bohaterów polubiłam tak naprawdę tylko Jemiołę i tych z rzeczywistego Torunia na czele z Witkacym, co daje pewne światełko na przyszłość, jako że dostał on swoją własną trylogię. Miron na początku zyskał moją sympatię, ale potem jego relacja z Dorą została sprowadzona do takiego punktu, że czekałam aż w końcu pójdą do łóżka, żeby atmosfera się oczyściła i oboje ogarnęli. Trudno się czyta o relacji, która co stronę sprowadzana jest praktycznie tylko do aluzji seksualnych. Odskocznią wydawał się tutaj Joshua, niechętny Dorze anioł, zanim nie okazało się, że jego relację z Dorą też „pięknie” można sprowadzić do tego samego co Dora-Miron. Za to sama Dora jest mocno wyidealizowaną postacią. Nie umieściłabym jej na czele rankingu najbardziej irytujących bohaterek fantastyki, ale zdecydowanie ma pewne irytujące cechy, które pozwalają jej się o to miejsce zapalczywie ubiegać.


Możliwe, że moje rozczarowanie wynika z tego, że spodziewałam się po pani Jadowskiej czegoś więcej. Jej „Cud, miód, Malina” było genialne, więc może po prostu wybrałam złą kolejność czytania i zawiesiło za wysoko poprzeczkę. Będę kontynuować cykl, bo czyta mi się to zaskakująco szybko, ale już nie nastawiam się na zbyt wiele.


Komentarze

Popularne posty