Recenzja książki "Ciężar krony" autorstwa A. C. Cobble'a

    Finałowy tom serii o przygodach Beniamina Ashwooda, czyli "Ciężar korony" autorstwa A. C. Cobble'a troszkę przeleżał u mnie na półce, ale w końcu udało mi się za niego zabrać. Jak więc wypada?

    
    Opis od wydawcy:

    Walka nieuchronnie zbliża się do ostatecznego rozstrzygnięcia. Wraz z kolejnymi sukcesami na barki Beniamina spada coraz większa odpowiedzialność.
    Armia ochotników czeka na sygnał, by ruszyć do walki z demonami pod Północną Bramą. Wcześniej jednak tych ludzi trzeba wyżywić, wyposażyć a przede wszystkim - pokazać, że mają godnego przywódcę.
    Bratobójcza wojna między królestwami wybuchnie lada moment i jeśli ma zostać powstrzymana, każdy dzień jest na wagę złota.
    Zakulisowe rozgrywki Sanktuarium zaciskają śmiertelną pętlę na gardłach Beniamina i jego przyjaciół.
    Zdecydowanie, los rzucił Beniaminowi wyzwanie, któremu sprostać jest niemal niemożliwością. Ale wszak dobrzy przywódcy się nie rodzą. Dobrym przywódcą się zostaje.

        

    Jak poprzedni tom stał pod znakiem rozstrzygnięcia wątku demonów, tak w tym skupiamy się na wątku ludzi. Mimo braku demonów, część magiczna jest nadal obecna, szczególnie w pierwszej części książki, w związku z wątkami czarodziejek. Dostajemy przez to de facto dwa finały - jeden w połowie właśnie dotyczący części magicznej i ten dużo bardziej przypadł mi do gustu - oraz drugi, który zamyka wątek wojny między Przymierzem a Koalicją. 

    Drugi finał był rozczarowujący. I to może nie na poziomie akcji, bo tej autor dostarcza dużo, a bardziej swoją naiwnością, całkowicie szczęśliwym zakończeniem, które skwitowano jeszcze idealistyczną przemową moralizatorską. Nie chcę tutaj wchodzić w spojlery, więc nie będę tego rozwijać, ale po tej wojnie zapowiadanej od pierwszego tomu spodziewałam się więcej. Mam wrażenie, że w końcówce postać Amelii staje się zbędna - służyła tylko do jednego celu autorowi i po jego osiągnięciu jest praktycznie pomijana.

        

        Ten tom zdecydowanie stoi pod znakiem powrotu postaci. I tych z początku serii i tych pojawiających się gdzieś w trakcie. Nie wszystkie powroty uważam za bardzo udane, mam wrażenie, że niektóre pojawiały się lekko na siłę, ale mimo wszystko fajnie, że autor nie zapomniał o tych bohaterach i próbował im znaleźć jakieś miejsce w finale.
    

    Na koniec jeszcze jeden drobiazg, na który zwróciłam uwagę dopiero czytając inną książkę - w finałowym tomie zabrakło ilustracji. Nie wiem, dlaczego podjęto taką decyzję, ale zdecydowanie mi się ona nie podoba. Jak już ciągnięto je przez całą serię, to chciałabym je dostać i w ostatnim tomie - mimo że nie były jakieś wybitne. 


    Podsumowując, trochę mi przykro kończyć swoją przygodę z tymi bohaterami i tym światem. Mimo że zakończenie nie było do końca satysfakcjonujące i za idylliczne, to całą serię oceniam wysoko. Nie będzie to jednak mój ulubiony tom. A prequel o Rhysie nadal bym przeczytała.



    Recenzje poprzednich tomów znajdziecie tutaj:

Komentarze

Popularne posty