Recenzja książki "Pusty horyzont" autorstwa A. C. Cobble'a

    „Pusty horyzont” autorstwa A. C. Cobble'a to już czwarta część cyklu o Beniaminie Ashwoodzie i już na wstępie mogę powiedzieć, że na ten moment moja ulubiona. Przyjrzyjmy się więc książce bliżej!


    Opis od wydawcy:
    
    Wielkie zwycięstwo, zniszczenie Szczeliny, okazało się ledwie wygraną bitwą. Na dodatek słono opłaconą – całe roje demonów pojawiają się teraz w każdym zakątku kontynentu. Po zniszczeniu artefaktu, który mógł stanowić broń przeciw demonom, Benowi i jego przyjaciołom zostaje tylko jedna, ostatnia nadzieja: wyprawa na południe, do pustynnych plemion Dirhadji, między którymi żyją podobno magowie zdolni stawić czoła zagrożeniu.

    Wprawdzie ludzie tworzący koczownicze plemiona są dzicy i brutalni a pustynia, na której mieszkają śmiertelnie niebezpieczna, ale czy trochę piasku może być czymś gorszym, niż demony w Alcott, Ostępy, lord Jason czy Eldred?


    Na wstępie muszę zaznaczyć, że wszystko, za co chwaliłam poprzednie części, jest dobre i w tej. Myślę więc, że jeśli podobały wam się poprzednie książki, to i ta przypadnie wam do gustu. Zmieniamy tutaj klimat jednak z mroźnej północy na gorące pustynie i orientalność, co niezmiernie przypadło mi do gustu oraz było zdecydowanie dobrą odmianą. Dobrze widać też dorastanie naszych głównych bohaterów – Benek powoli zostaje przywódcą z prawdziwego zdarzenia.

    Kolejnym elementem, który przypadł mi do gustu, jest zalążek zawiązania większej intrygi. Chociaż książka nadal zostaje przygodówką i powieścią drogi, to podobało mi się budowanie podwalin pod zakończenie cyklu. Widać już bardziej większą politykę i problemy, z jakimi jeszcze będą musieli zmierzyć się nasi bohaterowie.

    Niezmiernie podobały mi się też rozmowy Rhysa i Bena o przyszłości. Momentami aż tchnęły większą powagą i mądrością. Kolejnymi drobnymi cegiełkami są nowi bohaterowie, których polubiłam i którzy dodali naszej drużynie większej różnorodności i kolorytu. Częściowo wracały też znane już nam wcześniej postacie epizodyczne i widać, że całość zaczyna się już bardziej łączyć. Fajnie, że rozbudowano trochę przeszłość Saali w nieoczekiwanym kierunku.

    W tej książce chyba jednak najbardziej żal mi było Rhysa. Nie będę się tutaj wdawać w szczegóły, żeby nie psuć nam zabawy, ale niezmiennie jestem zachwycona jego postacią i zdecydowanie poczytałabym o jego losach przed cyklem. Jego udział w zakończeniu też w pewnym momencie sprawił, że wstrzymałam z obawy oddech.

    
    Skoro o zakończeniu... wyszło całkiem satysfakcjonująco i w końcu przełamało schemat kończenia książki cliffhangerem, co mnie w poprzednich irytowało. Wydaje mi się, że też po tej książce zostanie przełamany schemat powracania pewnym wątków w każdej końcówce, co również jest na plus.


    Podsumowując, „Pusty horyzont” jest bardzo dobrą książką przygodową, którą błyskawicznie się czyta i zdecydowanie wciąga nas w swój świat. Na pewno sięgnę po kolejne części cyklu, których wydania nie mogę się już doczekać!
    

Recenzje poprzednich części cyklu:

Komentarze

Popularne posty