Recenzja książki "Beniamin Ashwood" A. C. Cobble'a

     Po cykl o przygodach Beniamina Ashwooda sięgnęłam z polecenia brave.book, a dziś przychodzę do was z recenzją pierwszego tomu, czyli „Beniamin Ashwood” autorstwa A. C. Cobble'a.

    

Opis fabuły od wydawcy:

    „Problemem, jaki nastręcza życie w społeczeństwie dającym ci wolność, jest to, że daje też ono wolność wszystkim innym.”

    Życie Bena Ashwooda z osady Widoki miało swój rytm i porządek: warzenie 4 beczek piwa tygodniowo, wysłuchiwanie opowieści w gospodzie „Pod Baranim Rogiem” i doroczne walki na kije na Festynie z okazji Święta Wiosny. Nawet pojawienie się w okolicy krwiożerczego demona nie wprowadziło istotnych zmian w jego życiu. Co innego, pojawienie się Mistrza Mieczy i wyjątkowo poirytowanej czarodziejki. To wywróciło życie młodego Bena do góry nogami. I chociaż przygody, kiedy już jakaś rzeczywiście się zaczyna, wydają się znacznie bardziej przerażające niż w opowieściach, Ben postanowił wykorzystać swoją szansę i ruszyć na ich spotkanie. Przecież wróci, prawda? Wróci do swojego browaru, przyjaciół i ciepłego zapiecka.

    Być może, gdyby Ben wiedział, gdzie zawiedzie go ciekawość i żądza przygód, strach nie pozwoliłby mu uczynić pierwszego kroku. Na szczęście nie wiedział.


    Chociaż cykl o przygodach Benka i „Zwiadowcy” J. Flanagana, to zupełnie różne książki, to dziwnym trafem lektura tego pierwszego rozbudziła moje wspomnienia o drugim. Mimo wszystko jest wiele podobieństw: motyw rozwoju postaci od zera do bohatera, lekki styl, klimat, który kojarzy mi się zawsze z późnym średniowieczem i przygodą oraz dość delikatne wątki fantastyczne. To wszystko sprawiło, że książkę czytało mi się bardzo dobrze i szybko.


    Głównymi motywami w powieści są wątki drogi i rozwoju głównego bohatera. Mimo że tak naprawdę w książce nie dzieje się jakoś wiele, to podróż naszych postaci, odkrywanie nowych miejsc i dość standardowe przygody po drodze sprawiają, że się nie nudziłam. Dopiero gdy ten motyw znika pod koniec, miałam wrażenie, że zabrano książce trochę klimatu i zaczęła mnie nużyć. 


    Beniamina poznajemy jako młodego mężczyznę, który nigdy nie opuszczał wioski, ale jest ciekawy świata. Dziwny traf sprawia, że musi wyruszyć na wyprawę z nieznanymi sobie ludźmi. Stopniowo Ben pozbywa się swoich pokładów naiwności, poznaje świat i doskonali swoje umiejętności szermiercze. Motyw jest poprowadzony na szczęście dość dobrze; Beniamin z dnia na dzień nagle nie staje się wybitnym mistrzem miecza, przegrywa pojedynki i nieraz z tarapatów muszą go ratować inni. Przez to wszystko staje się dość sympatyczną postacią, której można kibicować. Podobał mi się też nieoczywisty wybór profesji naszego bohatera, czyli zawód piwowara.


    Niestety do głównej bohaterki, Amelii, nie zapałałam aż taką sympatią. Momentami wydawała mi się zbyt idealna, a koniec końców po prostu obojętna. Mogło mieć na to wpływ, że widzimy ją tylko oczami Bena, a pod koniec książki znika właściwie całkiem z akcji na całe miesiące. Postacie jej towarzyszek nie dostały też zbyt wiele miejsca. Meredith cały czas znajdowała się w cieniu Amelii, a Meghan próbowano kreować na sympatyczną i pomocną dziewczynę, ale przez większość czasu na coś się dąsała albo była o coś zazdrosna. Nie zdziwiło mnie więc jakoś bardzo zakończenie jej wątku. Czarodziejka Towaal też niestety miała sprowadzoną osobowość przede wszystkim do ponurej i nieprzyjaznej kobiety, która jednak momentami, kiedy tego fabuła wymagała, nad wyraz chętnie dzieliła się informacjami z głównym bohaterem, co troszkę mi do niej nie pasowało.

    Męska część drużyny wypada zdecydowanie lepiej. Saala  jest intrygującą postacią, ale niewiele mogę o nim powiedzieć, za to Rhys skradł moje serce. Mam nadzieję, że obaj powrócą w kolejnych częściach i dowiemy się o nich nieco więcej, choć co do przeszłości Rhysa mam pewne podejrzenia. Renfro przez większość czasu mnie irytował, szczególnie w końcówce, ale myślę, że to raczej ze względu na celową kreację jego postaci, więc nie będę się do tego czepiać.


    Zapowiedzianej fantastyki i demonów nie było zbyt wiele. Pojawiają się lekkie wątki magiczne, ale raczej stanowią tło, tak samo jak demony, z którymi do czynienia mamy może z dwa razy. Nie przeszkadzało mi to jednak; w końcu jakaś odmiana, bo w ostatnich książkach, które czytałam, magia dość często była rozwiązaniem wszystkich kłopotów.


    Nie jestem pewna, dla jakiego wieku czytelnika jest ta książka. Lekki styl i przygodowy klimat pasują mi raczej do młodszej młodzieży, ale wiek bohatera, czasami dość brutalne sceny czy opisy stosunków wskazują raczej na młodych dorosłych. Ja w każdym razie będąc na pewno poza docelową grupą, bawiłam się dość dobrze.


    Już wspominałam, że akcja trochę siada pod koniec książki. Osobiście bym po prostu zakończyła tom w momencie dotarcia do celu podróży naszych bohaterów, ale autor postanowił zaserwować nam kilka miesięcy dłużyzny w fabule, żeby potem móc zakończyć cliffhangerem. Nie do końca podobał mi się ten zabieg, ale nie będę się kłócić, że zapewne całkiem nieźle sprawdza się w roli wabika czytelnika do następnych książek.



    Końcowo pierwszy tom cyklu o przygodach Beniamina Ashwooda oceniam dobrze. Nie jest to powieść wybitna, ale sprawdza się jako odstresowanie po ciężkim dniu, kiedy nie macie ochoty na wymagające lektury. Na ten moment na pewno sięgnę po następne części i mam nadzieję, że będą co najmniej trzymały poziom.

Komentarze

Popularne posty