Recenzja książki "Path of Vengeance" autorstwa C. Scotta
Chociaż „Cataclysm” teoretycznie kończyło fazę w drugą jako książka dla dorosłych, to ostateczne zamknięcie dostajemy w „Path of Vengeance” czyli książce YA autorstwa Cavana Scotta. I miałam co do niej spore oczekiwania. Przede wszystkim przez to, że skupiała się na Ścieżce, która poza książkami YA działała raczej w cieniu oraz przez nazwisko autora. Czy więc „Path...” sprostała tym oczekiwaniom?
No dobrze, ogólnie książka trzyma poziom drugiej fazy i odpowiada na najważniejsze pytania, na które chciałam odpowiedzi dostać. Czy jest jednak idealna? No niekoniecznie. I wbrew tradycji zacznę od wad, a właściwie jednej głównej.
Książka jest za krótka. Nie dlatego, że chciałabym spędzić z bohaterami więcej czasu, a po prostu przez brak miejsca niektóre wątki są traktowane po macoszemu i mamy piękny speedrun i odhaczanie punktów fabuły. Najbardziej to widać w pierwszej części książki, gdzie akcja dzieje się równolegle z serią komiksową „The High Republic” oraz słuchowiskiem „The Battle of Jedha” oraz w końcówce, gdzie niektóre wątki są po prostu zakończone „poza kadrem”. To bliskie połączenie z komiksem zresztą na starcie lekko mnie zirytowało, bo zaspojlerowało mi cały finał serii. Niestety przez opóźnienia ukazał się on później niż książka. I to tyle tak naprawdę z moich głównych uwag.
Książka stanowi praktycznie bezpośrednią kontynuację książki young adult z pierwszej fali, czyli „Path of Deceit”. Dostajemy co prawda mały przeskok czasowy i lądujemy w momencie rozstania z Matką i kuzynkami Ro w „The Battle of Jedha”, ale cała część pierwsza książki jest tylko pomostem łączącym rzeczy ze sobą.
Główną bohaterką jest Marda Ro. Obserwujemy jej przemianę z niewinnej dziewczyny w prawdziwą przedstawicielkę swojego zabójczego gatunku. Poprzez bitwę o Jedhę, wyprawę na Planetę X i ostateczne wydarzenia podczas Nocy Tysiąca Łez, Marda naprawdę przechodzi sporą przemianę. Gdyby ją zestawić z nią z początku fazy, to mamy spory kontrast. Podobną przemianę, choć odrobinę odwrotną, przechodzi jej kuzynka Yana. Przez całą książkę przerzucałam się spekulacjami, która z nich ostatecznie będzie przodkinią Marchiona Ro i czy obie przeżyją, bo Cavan znany jest z tego, że raczej nie oszczędza na bohaterach.
Po stronie „tych dobrych” najwięcej miejsca dostaje Matty, którą znamy z serii komiksowej tego samego autora. Podobało mi się konsekwentne prowadzenie jej postaci, chociaż jak nie uwielbiałam jej wcześniej, tak nadal tylko ją lubiłam.
W książce dowiadujemy się też w końcu trochę więcej o Matce. Co prawda części jej przeszłości domyśliłam się już wcześniej przez pewne sceny w komiksie, ale to było tak dawno temu, że kompletnie o tym zapomniałam i znowu dałam się zaskoczyć. Tutaj mam tylko zastrzeżenie, że oczekiwałam w tym wątku emocjonalnej konfrontacji między postaciami, a wszystko odbyło się poza kadrem przez brak miejsca w końcówce. Lekko rozczarowujące.
Jako że czytałam tę książkę praktycznie bezpośrednio po „Dooku. Stracony dla Jedi”, to tym bardziej uderzyło mnie, jak bardzo Cavan Scott lubi wątek duchów przeszłości prześladujących naszych bohaterów. Tu mamy tego podwójną dawkę, bo „swojego” ducha dostaje zarówno Marda, jak i częściowo Yana. Sprawdza się to jednak jako ukazanie konfliktu wewnątrz bohatera, więc poza tym, że lekko się przy tych wątkach uśmiechnęłam na początku, to mi to nie przeszkadzało.
No i kolejny drobiazg, który naprawdę doceniam, czyli pokazanie nam początku kołysanki Bezimiennych. Jej powstanie nie było czymś, co koniecznie musieliśmy odhaczyć fabularnie, ale naprawdę mnie ucieszyło, choć to zaledwie drobiazg w kontekście całości.
Kolejnym drobiazgiem było połącznie książki z miniserią komiksową „The Nameless Terror”, choć tutaj ponownie trochę mi się gryzł moment przekształcenia Ścieżki Otwartej Dłoni w Ścieżkę Zaciśniętej Pięści. Takich nawiązań było zresztą więcej – zapewne poznaliśmy przodkinię Mari San Tekka lub pojawiała się też pewna długowieczna postać, którą znamy z pierwszej fazy.
Nie jestem przekonana co do zakończenia wątku Bezimiennych. Padają co prawda wyjaśnienia, czemu Jedi nie łączyli faktów, ale moim zdaniem za dużo postaci je widziało i przeżyło z nimi spotkanie, żeby nawet po latach nikt o nich nic nie wiedział. Podtrzymuję więc ten zarzut w kontekście wszystkich pozycji z fazy. Tutaj też dorzucę zarzut, że nie rozumiem do końca idei zemsty Ro na Jedi w pierwszej fazie, bo kłóci się to z pewnymi decyzjami podjętymi przez jego przodkinie w końcówce.
No i drobna uwaga końcowa. Ta okładka. Jest naprawdę śliczna. Wraz z poprzednią „Path...” stanowią cudowny komplet i dość długo obie miałam na tapecie w telefonie.
Komentarze
Prześlij komentarz