Recenzja książki "Cataclysm" autorstwa L. Kang

     Dziś przychodzę do Was z bardzo, bardzo spóźnioną recenzją. Jedną z wielu zresztą. „Cataclysm” autorstwa Lydii Kang ukazał się bowiem na początku kwietnia i od razu wtedy zabrałam się za lekturę. Zobaczmy więc, jak wypada „dorosłe” zakończenie drugiej fazy Wielkiej Republiki.

Wszystkie zdjęcia są autorstwa nieocenionego Mateusza Nowaka. Dzięki wielkie raz jeszcze!


    Opis od wydawcy:

    After the thrilling events of The High Republic: Convergence, the Jedi race to confront the Path of the Open Hand and end the Forever War.

    After five years of conflict, the planets Eiram and E'ronoh are on the cusp of real peace. But when news breaks of a disaster at the treaty signing on Jedha, violence reignites on the beleaguered worlds. Together, the royal heirs of both planets—Phan-tu Zenn and Xiri A'lbaran—working alongside the Jedi, have uncovered evidence that the conflict is being orchestrated by outside forces, and all signs point to the mysterious Path of the Open Hand, whom the Jedi also suspect of causing the disaster on Jedha.

    With time—and answers—in short supply, the Jedi must divide their focus between helping quell the renewed violence on Eiram and E'ronoh and investigating the Path. Among them is Gella Nattai, who turns to the one person she believes can unravel the mystery but the last person she wants to trust: Axel Greylark. The chancellor's son, imprisoned for his crimes, has always sought to unburden himself of the weight of his family name. Will he reconcile with the Jedi and aid in their quest for justice and peace, or embrace the Path's promise of true freedom?

    As all roads lead to Dalna, Gella and her allies prepare to take on a foe unlike any they've ever faced. And it will take all of their trust in the Force, and in one another, to survive.



    No i właśnie pod wieloma względami „Cataclysm” był tym, na co czekałam w drugiej fazie. Nazwałam sobie nawet go roboczo „Światło Jedi 2.0”. Dlaczego? W końcu dostajemy większą skalę, przeplatające się wydarzenia i wątki, całą masę świetnych postaci, czyli prawie wszystko, za co pokochałam Wielką Republikę. Naprawdę w drugiej fazie momentami brakowało mi poczucia i tej wielowątkowości. „Convergence” było pod tym względem dość proste i prowadziło fabułę z punktu A do B całkiem liniowo.


    Jak po poprzedniej książce kręciłam nosem, że wątek Eiram i E'ronoh, planet toczących teoretycznie wieczną wojnę, został zakończony dość baśniowo, ot mamy ślub królewskich dziedziców, od tej pory wszystko już będzie dobrze, tak pociągnięcie go w "The Battle of Jedha" i ukazanie w tej książce, bardzo mi się podobało. Czuć było tą nieufność i trudną współpracę, a jednocześnie kiełkującą miłość między Phan-tu i Xiri oraz próbę budowania wzajemnego zaufania i radzenia sobie z poszczególnymi kryzysami. Naprawdę cieszę się, że autorka poszła tutaj w kierunku realizmu zamiast bajkowości i jak nie przepadam zwykle za wątkami romantycznymi, tak uwielbiam relację naszej królewskiej pary.


    Tak jak i w poprzedniej części, dość ważnymi postaciami są Gella i Axel. Ta pierwsza jak była mi obojętna, choć rozumiałam jej decyzje i przeszłość, tak nadal nie zyskała jakiejś mojej wielkiej sympatii. Axel dostał znowu odrobinę rozbudowy, ale kierunek jej też był raczej przewidywalny. Jego rozwinięcie relacji z matką było dość typowe, choć naprawdę przypadły mi do gustu poczynania kanclerz Greylark. Chociaż, gdy myślę o tym wstecz, to zwrot akcji z nią mógł być do przewidzenia, to mnie kompletnie zaskoczył i oceniam go zdecydowanie na plus. 


    O Ścieżce Otwartej Dłoni dowiadujemy się z tej książki nadal niewiele. Pewną rolę gra Matka, ale jak była enigmatyczna, tak nadal taka tutaj została. Przemiana w Ścieżkę Zaciśniętej Pięści odbyła się tak naprawdę „poza ekranem”. I gdybym zabrała się za tę recenzję wcześniej, to bardziej kręciłabym na to nosem, ale po lekturze kolejnej książki „Path of Vengeance” C. Scotta, która zamykała fazę książkowo, rozumiem tę decyzję i skupienie się na Ścieżce gdzie indziej. Tutaj zabrakłoby na to miejsca. Odrobinę tylko zgrzyta mi czasowa przemiana Path między źródłami, ale nie będę rzucać oskarżeń, dopóki nie przeczytam obu książek jeszcze raz w mniejszym odstępie czasu (co mam nadzieję nastąpi już w przyszłym roku po polsku).


    Pod hasłem zbiorowym „Jedi” w moich notatkach kryje się dość sporo. Creighton i  Aida znani z Bitwy o Jedhę, których relację tam uwielbiałam i nadal uwielbiam. Enya Keen, która odrobinę dorasta w stosunku do poprzedniej książki, Char-Ryl-Roy, który dostaje więcej miejsca czy Orin Darhga, w którym absolutnie się zakochałam. Kilka wątków tutaj złamało mi serduszko, ale nie chcę wchodzić w szczegóły, żeby nie psuć wam zabawy.

    Ale to nie wszystko o Jedi. Dostajemy bowiem w akcji też Yaddle, co mnie niezmiernie ucieszyło, bo jak na aktywną w okresie THR mistrzynię było jej do tej pory bardzo niewiele, i Cippę Tarko, czyli ciekawską młodzik nie do upilnowania, którą Yaddle miała się opiekować. Ta druga momentami mnie lekko irytowała i męczyła, ale myślę, że taki akurat był zamysł jej postaci. Jeśli tak, to się udało.


    No dobrze, zachwyty były, to czas na trochę uwag. Noc Tysiąca Łez na Dalnie, która była już zapowiadana w kilku źródłach wcześniej, wypadła dość chaotycznie i moim zdaniem była zbyt rozciągnięta. Okej, naprawdę czułam jej skalę i konsekwencje, ale przez mnogość perspektyw postaci i rozbicia jej na małe fragmenty, dostaliśmy trochę efekt z „Burza nadciąga”, kiedy po prostu wydawała się ona na maksa przeciągnięta i pod koniec zaczęła męczyć, zamiast bawić. Tutaj uratowały ją emocjonalne zakończenia wątków, ale spokojnie myślę, że można by było ją skrócić bez wielkiej straty, a wręcz z zyskiem.


    Drugim problemem jest wątek Bezimiennych. Ile Jedi już ich spotkało i to przeżyło, a potem nikt po latach nie „połączył kropek”, to łapki opadają. Trochę to też ratuje przedstawienie tego we wspominanej już przeze mnie „Path of Vengeance”, ale nie do końca. Tutaj muszę też wejść w lekki spojler odnośnie końcówki, a mianowicie stwierdzenie Yody, żeby delikatnie mówiąc zatuszować sprawę, dopóki czegoś więcej nie ustalą. No litości. Nie chce mi się wierzyć, że tyle osób widziało Niwelatora lub przeżyło z nim spotkanie i nikt oprócz Yody te lata później nic nie wiedział. Przeczy temu nawet miniseria komiksowa, gdzie była Jedi, Ty Yorrick, żyjąca w okresie pierwszej fazy, opowiada legendę o Bezimiennych swojemu droidowi. Czyli „ktoś coś wie”. 



    Podsumowując, „Cataclysm” na pewno nie jest idealną książką, ale był zdecydowanie tym, na co czekałam w tej fazie THR i naprawdę świetnie się bawiłam podczas jego lektury.

Komentarze

Popularne posty