Recenzja książki „Powrót zabójców smoków”

 „ — Tyle czasu minęło, a ty nadal mnie nie znasz? — odparł Calvin.

— Wiem, że będziesz mi towarzyszył, dopóki nie odczynimy klątwy nypsików. A jeśli nigdy nam się to nie uda?

— To masz kompana na całe życie.”


O… wow. Po prostu wow. Ale spokojnie, tylko w częściach Setha. 

„Powrót zabójców smoków” to ostatnia część „Smoczej Straży”, serii będącej bezpośrednią kontynuacją „Baśnioboru” Brandona Mulla. Tym razem zaczyna naprawdę się dziać. I powiem wam, że mimo że nie była to wybitna książka, to uważam ją za świetne zakończenie cyklu.





TYTUŁ ORYGINAŁU: “Dragonwatch. Return of the Dragon Slayers”

AUTOR: Brandon Mull

WYDAWNICTWO: Wilga

LICZBA STRON: 600

ROK WYDANIA: 2022

GATUNEK: fantasy

„Magiczny świat chwieje się na krawędzi. Celebrant, Król Smoków, zjednoczył smoki w wielką, mściwą armię i już tylko jeden artefakt powstrzymuje go przez zaatakowaniem ludzkości z wściekłą mocą. Presja wystawia stare sojusze na próbę, więc Seth i Kendra rozpaczliwie szukają nowych sprzymierzeńców.

Seth staje przed swoją najniebezpieczniejszą misją: koniecznością wywiązania się z przysięgi złożonej Śpiewającym Siostrom. Wspierany jedynie przez Calvina, Maleńkiego Bohatera, musi zebrać fragmenty Klejnotu Eteru, między innymi kamienie z koron Króla Smoków, Królowej Olbrzymów i Króla Demonów.

W piątej części Smoczej Straży bohaterowie stają do ostatniej walki w ukrytym królestwie o nazwie Selona. Aby mieli szansę wygrać, muszą powstać legendarni zabójcy smoków, trzeba odkryć zaginione sekrety i zbudzić przedwieczne moce.” 


Kendra wraz z Wirgiliuszem, Glorią i Szlachcicem musi odnaleźć legendarnych Zabójców Smoków, którzy są jedyną nadzieją świata w nadchodzącej wojnie ze smokami, której już nie da się w żaden sposób uniknąć. Seth z Calvinem wyruszają na własną misję, w której decyduje się też w pewnym momencie pomóc Raxtus. W dodatku Ronodin ma władzę w Krainie Wróżek, a Paprot siedzi uwięziony. Znowu. Co akurat zaczęło robić się powtarzalne i dość mocno mnie irytowało, bo sprawiało, że potężny, mający na karku już wieki jednorożec wydawał się po prostu niedojdą życiową. Knox i Tess pałętają się gdzieś z boku, dopóki nie okazują się potrzebni w fabule na pięć minut, ale, przynajmniej w przypadku Tess, fragmenty z nią, gdy już stała się przydatna autorowi, były naprawdę dobre.

Skupię się najpierw na tym, co podobało mi się najbardziej. Bez zaskoczeń, znowu rozdziały z perspektywy Setha. Mull doskonale wie, co robi, gdy o nim pisze, bo standardowo już są lepsze od pozostałych o ładny poziom. Można zresztą odnieść wrażenie, że ogólnie Seth w pewien sposób „kradnie” całą książkę, nie tylko dlatego, że jest lepiej napisany, ale i przez to, że to on dostaje tak naprawdę kluczowe dla skończenia wojny zadanie. Poza tym sam jego charakter i swoista moralna szarość, połączone z tym, że wciąż próbuje poradzić sobie z emocjami, sprawiają, że akcja po prostu staje się ciekawsza. Absolutnie uwielbiam scenę z nim i Knoxem, która ma naprawdę niepokojący klimat. Jedyne, co mnie boli, to to, że ostateczna walka z Celebrantem poszła aż za prosto – prosiła się o to, by ją rozbudować i uczynić mocniejszą, tak, jak wcześniejsze wyzwania. W każdym razie każdy z was, kto czytał moje recenzje poprzednich części „Smoczej Straży”, na pewno zdaje sobie sprawę z tego, że Seth to mój ulubiony bohater. To nadal się nie zmienia. Wszystkie części fabuły, które są z nim powiązane, wypadają po prostu bardzo dobrze. Uwielbiam też rozwój jego przyjaźni z Calvinem. Nie sposób też nie wspomnieć o tym, jak fajnie autor prowadzi jego relację z Wędrowcem. 

Nieco mniej podobały mi się rozdziały z Kendrą, choć tym razem przynajmniej się na nich zbytnio nie nudziłam. Po prostu w porównaniu do części z perspektywy jej brata wypadają trochę blado; same w sobie pozostają jednak dobre. Mogłabym narzekać na to, że nie dostała tak naprawdę zbyt istotnej roli i wszystko, co najważniejsze, zrobił Seth, ale jako że kocham tego chłopaka, to nie będę tu zbyt obiektywna. Szczególnie że jakoś wydaje się pasować to do nich pod względem tego, jakie mają charaktery. Poza tym, jak już wspomniałam, Seth pozostaje mimo bycia dobrym bardziej szarą moralnie postacią niż jego siostra i przez to wydaje mi się, że po prostu taki podział zadań, jaki zastosował Mull, wypada może nie idealnie, ale naprawdę dobrze. 

To, do czego mam bardzo mieszane uczucia, to sposób, w jaki „ewoluowała” moc Setha. Z jednej strony czytelnik może się cieszyć, bo nienawidził on swoich zdolności i widać, jak bardzo mu ulżyło. Z drugiej strony odnoszę wrażenie, że to pójście po linii najmniejszego oporu i o wiele ciekawsze byłoby obserwowanie, jak chłopak powoli stara się z nimi jakoś pogodzić. No i w pewien sposób to, co zrobił Mull, całkowicie zniszczyło swoisty morał płynący z „Baśnioboru” – to, że ktoś ma mroczne zdolności, nie czyni go od razu złym. 

W tej części powróciło kilka postaci z „Baśnioboru” i było to całkiem ciekawe zagranie, nawet jeśli wszystkie dość szybko zniknęły. 

Dobra, mamy ciekawą fabułę i bohaterów, a co ze stylem? Bo o tym do tej pory zasadniczo nie mówiłam zbyt wiele. Jest lekki i młodzieżowy, jednak mimo pewnej prostoty jednocześnie bardzo barwny. Mull świetnie operuje słowem – szczególnie w rozdziałach z perspektywy Setha, gdzie po prostu ma więcej do pokazania. Nawet nie wiecie, ile znaczników tam poszło, częściowo z powodu humoru, częściowo przez bardzo ładne, poważne sceny. Wiele razy uśmiechałam się do tekstu przez świetnie wyważone żarty.

To, co nie podobało mi się ani trochę, to wątek Ronodina, który został potraktowany moim zdaniem niesprawiedliwie. Chociaż nie lubiłam zbytnio jego postaci, dzięki fragmentowi o jego przeszłości dowiadujemy się, że ma on zasadniczo cechy bohatera tragicznego i chciał dobrze – po prostu został oszukany, a konsekwencje okazały się opłakane. Przez to uważam, że jego kara nie była całkowicie słuszna, nawet jeśli później sam wybrał zło całkowicie świadomie. Po prostu hej, to postać, która miałaby idealny łuk odkupienia, gdyby tylko autor miał ochotę go napisać, zamiast załatwić sprawę szybko i prosto! 

Chociaż nie ukrywam, miałam satysfakcję z powodu tego, jak Seth zaplanował całą sytuację z tym, co mu się przytrafi. 

Z tyłu książki możemy przeczytać, że akcja powieści dzieje się częściowo w Polsce. Jest to prawda i, co ciekawe, nasz kraj nie pozostaje nic nieznaczącym punktem wspomnianym w tekście, a naprawdę pełni jakąś rolę – a przynajmniej jego terytorium. W pewnym sensie. Ale wiecie, co było jeszcze lepsze? Pierogi! Mull wspomniał o pierogach! Nawet nie wyobrażacie sobie, jak mnie to ucieszyło. 

Bardzo podobały mi się też ukazane w powieści demony, zostały napisane naprawdę dobrze. Z nowych postaci przypadli mi też do gustu Lizelle oraz Gerwin.

Sama nie do końca czuję satysfakcję z powodu zakończenia, a dokładniej wątku Paprota i Kendry. Nie byłam ich specjalną fanką, nie czułam zbyt dużej chemii między tą dwójką – odnosiłam wrażenie, że dziewczyna jest dla jednorożca połączeniem przyjaciółki i młodszej siostry bardziej, niż partnerką romantyczną. Uważam też, że jego decyzja ogólnie była trochę nieprzemyślana, jednak fani dobrych zakończeń na pewno ucieszą się bardziej niż ja. 

Cóż, przyznam, że ostatnią część „Smoczej Straży” odłożyłam z pewnym smutkiem – powrót do tego świata i bohaterów okazał się czystą przyjemnością. Chociaż cała seria kierowana jest raczej do młodszej części młodzieży, na pewno starsi również ją docenią, bo jest to bardzo dobre fantasy. I chociaż ta część ma swoje wady, nawet, jak widać, całkiem sporo, to i tak nie mogłam jej nie polubić. Sądzę, że stanowi bardzo dobre zakończenie cyklu, mimo że nie wszystko w niej mi się podobało. Na pewno jeszcze kiedyś wrócę do tych książek, nawet dla samego Setha, którego poczucie humoru i charyzma kupiły mnie od pierwszych stron.


„ — Calvinie, idziesz ze mną?

— Nypsik się uśmiechnął.

— Miałem nadzieję, że mi to zaproponujesz.”



Recenzje pozostałych części serii:

„Smocza Straż” 

„Smocza Straż. Gniew Króla Smoków” 

„Smocza Straż. Pan Widmowej Wyspy”

„Smocza Straż. Mistrz Igrzysk Tytanów” 

Komentarze

Popularne posty