Recenzja książki „Smocza Straż. Gniew Króla Smoków.”

 „Przepraszam, że wypisuję się z dalszej walki. Powodzenia. Powiedz wszystkim, że ich kocham. Nawet Knoxa. A przede wszystkim ciebie.”


Kiedy wypożyczyłam pierwszy tom „Smoczej Straży” Brandona Mulla, podchodziłam do tej serii ostrożnie, choć z nadzieją. Nieraz już okazało się bowiem, że kontynuacje znanych oraz lubianych historii wypadają znacznie gorzej i widać po nich, że zostały stworzone tylko po to, by autor więcej zarobił. Jednak jako że dotychczas żadna książka Mulla mnie nie rozczarowała, a czytałam niemal wszystkie, które wyszły w Polsce, to moje nadzieje wciąż pozostawały duże. I, jak wiecie już z poprzedniej recenzji, pierwszy tom nowych przygód rodzeństwa Sorenson przypadł mi do gustu. Mało tego, okazał się tak dobry, że zaraz po przeczytaniu go bez wahania pobiegłam do biblioteki po kolejne dwa. Oba już też pochłonęłam, więc nadszedł czas na trochę już zaległą recenzję „Gniewu Króla Smoków”, czyli drugiej części pięciotomowej serii „Smocza Straż”, kontynuacji „Baśnioboru”. 




AUTOR: Brandon Mull

TYTUŁ ORYGINAŁU: Dragonwath. The Wrath of the Dragon King.

WYDAWNICTWO: Wilga

LICZBA STRON: 416

ROK PREMIERY: 2019

GATUNEK: fantasy


„Kendra i Seth Sorensonowie nie mogą zaznać spokoju. Celebrant, Król Smoków, planuje odwet i zemstę. Wadzą mu smocze azyle, które nie są już przez niego postrzegane jako bezpieczne przystanie, a jako ograniczające wolność więzienia. Pora się wydostać i przejąć kontrolę nad światem!

Czy rodzeństwu Sorensonów uda się stawić czoła nowemu niebezpieczeństwu? Jakich mocy będą musieli użyć, jaką siłą się wykazać i z czyjej pomocy skorzystać, by przeciwstawić się złym siłom? Jaką rolę w tej historii odegra Czarkamień?


(...) rozpocznie się otwarta wojna, która będzie trwała aż do czasu wyłonienia zwycięzcy. Nie miejcie złudzeń. Smoki zatriumfują.” 


Jeśli wciąż zastanawiacie się, czy warto przed zapoznaniem się ze „Smoczą Strażą” przeczytać „Baśniobór” – zdecydowanie. Chociaż autor wyjaśnia nam w miarę, co działo się w poprzedniej serii i można zrozumieć fabułę bez znajomości wydarzeń z niej, to jest to jednak bezpośrednia kontynuacja, co doskonale widać podczas czytania. Pojawia się wielu znanych już bohaterów i nawiązań do tamtejszych wydarzeń. Tak po prawdzie, to przed przeczytaniem „Smoczej Straży” nawet osoby znające „Baśniobór” mogłyby sobie zrobić mały reread, bo ja nie pamiętałam już sporej części fabuły tamtej serii i musiałam wytężać pamięć, żeby przypomnieć sobie, o czym wspominają bohaterowie. 


Drugi tom nadal utrzymuje wysoki poziom poprzedniej części. Fabuła robi się odrobinę bardziej skomplikowana, a niebezpieczeństwo większe. Bohaterowie muszą powstrzymać upadek Gadziej Opoki, w czym nie pomaga fakt, że mają przeciwko sobie praktycznie wszystkie smoki w azylu. O ile też pierwsza część należała do dość delikatnych, wiedzieliśmy, że bohaterom się uda i wszystko będzie dobrze, o tyle tutaj wzrasta już niepewność, a stawka staje się wyższa. Nadal jest to książka skierowana przede wszystkim ku młodszej części młodzieży, ale fabuła przestaje być tak „grzeczna”. Wiemy, że nie wszyscy przeżyją, a pod koniec zdajemy sobie sprawę, że zdarzy się coś naprawdę złego. I mamy też świadomość, że to tylko przedsmak tego, co da nam kolejna część, która będzie jeszcze mroczniejsza. Nie jakoś bardzo, bo to nadal cykl skierowany ku młodszym czytelnikom, ale jednak kolejne części robią się coraz mniej delikatne. Szczególnie końcówka jest tu genialna i autentycznie smutna, przynajmniej moim zdaniem. Mull pokazuje, jak wiele trzeba czasem poświęcić, by nie dopuścić do upadku magicznego rezerwatu, jeśli jest się jego opiekunem w tak trudnych czasach. A czasem poświęcić trzeba wszystko, nawet samego siebie. Bardzo podobała mi się wykreowana tam gra.


W tej części poznajemy też bliżej Ronodina, mrocznego jednorożca, kuzyna Paprota, który w poprzednim tomie był jedynie wspomniany. I chociaż pierwsza rozmowa między nim a bohaterami okazała się naprawdę zabawna i zdołała już nieco ukazać charakter bohatera, który zdecydowanie jest sprytnym draniem, absolutnie nie mogę zrozumieć, dlaczego tyle osób go wręcz uwielbia (spojler – po lekturze trzeciej części nadal tego nie pojmuję). Moooże uda mu się przekonać mnie do siebie w ostatnich tomach, ale coś wątpię. 


„Gniew Króla Smoków” pozwala nam lepiej poznać Gadzią Opokę, a przede wszystkim żyjące tam istoty. Świat wykreowany przez Mulla jest absolutnie magiczny. Mówiące zwierzęta, żywe drzewa, dobra wróżka… Pomyślcie o jakimś fantastycznym stworzeniu – niemal na pewno pojawiło (lub pojawi) się w tej serii albo w „Baśnioborze”. I będzie tam doskonale pasować.


Ku mojemu zaskoczeniu, ale i radości w tej części pojawił się na chwilę Patton, który jest jedną z moich ulubionych postaci. Trochę większą sympatię mam też do Kendry oraz Knoxa, choć moim faworytem nadal pozostaje Seth. Dzięki niemu, Dorenowi oraz Nowelowi w tekście wciąż mamy sporą dawkę humoru, który świetnie wpasowuje się w całość. 


Klimatu całej historii, jak i serii dodają ilustracje. Niektóre są naprawdę piękne, jak ta z Nowelem i Creyą, gdzie mamy do czynienia ze świetnym światłocieniem i zachowaniem wielu szczegółów, Posępnym Rycerzem (ta zbroja) czy Sethem lecącym w nocy na jednym z koni (ta z kolei ma nieco kreskówkowy, magiczny klimat przez brak szczegółów). Nieco gorzej jest, gdy dostajemy narysowanych dokładniej głównych bohaterów (i tak jest w całej serii), bo o ile jeszcze Seth zazwyczaj wypada dobrze, rysunki z naprawdę ładnie przedstawioną Kendrą policzyć można na palcach jednej ręki. Same ilustracje z nią wciąż są śliczne, głównie przez tło lub magiczne stworzenia, ale raczej nie należą do moich ulubionych. 


Wiecie, co jeszcze mi się spodobało? Celebrant. Sorry not sorry, oceniając dotychczas przeczytane tomy, uważam go za ciekawszego antagonistę niż Ronodina (i po trzeciej części nadal podtrzymuję tę opinię). Celebrant jest zdeterminowany, dumny i bezwzględny, a przy tym należy do sprytnych. Co prawda, nie do końca wierzę w to, że on i jego podwładny nie dali rady rozwiązać jednej z zagadek przed Kendrą, ale da się to jakoś wytłumaczyć i nie razi to w oczy jakoś bardzo. W każdym razie jestem bardzo zadowolona z tego, jak wykreował go Mull. Ani trochę nie kibicuję Celebrantowi, ale w jakiś pokrętny sposób go polubiłam. 


W ramach podsumowania – „Gniew Króla Smoków” uważam za naprawdę świetną książkę, lepszą nawet trochę od pierwszego tomu. Czytało się ją naprawdę szybko i przyjemnie. Mimo małych nielogiczności powieść jest po prostu świetna, z niesamowitym magicznym klimatem i bohaterami, których trudno nie polubić. To doskonała historia dla dzieci i młodzieży, a i ci starsi powinni się przy niej dobrze bawić. Końcówka za to sprawia, że koniecznie chce się sięgnąć jak najszybciej po kolejny tom.



Komentarze

Popularne posty