Recenzja książki "Wiedźma naczelna" O. Gromyko

    Jako że już pofatygowałam się do biblioteki po „Wiedźmę opiekunkę”, to postanowiłam od razu iść za ciosem i sięgnąć po ostatni tom trylogii o Wolhce, ale nie ostatni serii. Co prawda załapałam się tym razem na inne wydanie, ale uznałam, że to będzie dobra okazja, żeby je porównać. Zapraszam więc do recenzji „Wiedźmy naczelnej” Olgi Gromyko!


    Opis od wydawcy:

    Polowanie na wiedźmę z tytułem bakałarza IV stopnia magii bojowej, w dodatku rudą i W.Redną to praca niebezpieczna, skomplikowana, a do tego niewdzięczna. Dość szybko okazuje się komu tak naprawdę kibicuje los i robi się niezręcznie.
    Po warowni bogobojnego Zakonu Białego Kruka nocami spaceruje upiór. Bynajmniej nie w celach rozrywkowych. Chociaż, po sprawiedliwości, z jego punktu widzenia jest to pewna rozrywka. Problem w tym, że w efekcie życie straciło już siedmiu pobożnych braci.
    Czas sięgnąć po środki ostateczne – zrezygnować z jedynie słusznej i miłej bogom akcji spopielenia wiedźmy, by złożyć jej propozycję nie do odrzucenia.
    Jednak upiorna zagadka szybko się komplikuje. W sprawę wyraźnie zamieszany jest świątobliwy Fenduł, patron i założyciel zakonu. Jego czcigodny zezwłok z nieznanych przyczyn i na przekór tradycji unika pobytu w osobistym sarkofagu.


    Jeśli czytaliście dwie poprzednie książki, to wiecie, czego się spodziewać. Humor i styl pani Gromyko stoi nadal na podobnym poziomie, a Wolha nadal jest Wolhą, chociaż już odrobinę starszą i bardziej doświadczoną. Tak jak i w poprzednim tomie zdarzały się więc lekkie zagubienia w akcji, ale też kilka razy parsknęłam śmiechem, więc bilans dobrej zabawy wychodzi zdecydowanie na plus.

    
    W tym tomie troszkę mniej mi podeszła fabuła. Mamy bowiem do czynienia z jeszcze większą jej questowością. Szczególnie początek to jest „od jednej przygody do drugiej”. I nie przeszkadzałoby mi to jakoś bardzo, ale w pewnym momencie poczułam, że już są powtarzalne. Tutaj znowu jakiś duch, tam potworek do ubicia w prawie wiedźminowskim stylu i chociaż każdą przygodę coś wyróżniało, to miałam ich lekki przesyt. Potem na szczęście znowu bardziej skupiamy się na głównej fabule, do której te zadania były powiązanym wstępem i książka znowu mnie pochłonęła.

    
    Dodatkową różnicą w tym tomie jest to, że za całą narrację nie odpowiada już tylko Wolha. Dostajemy co jakiś czas rozdziały o innych postaciach pisane z perspektywy trzecioosobowej i patrząc na fabułę, był to rozsądny zabieg.

    
    W książce powraca bardzo wiele postaci z poprzednich przygód. Z większości powrotów zdecydowanie się cieszyłam, ale wyszła przy okazji kolejna rzecz, na którą narzekałam przy pierwszym tomie. Dosłownie połowa bohaterów ma imiona na W, przez co musiałam trochę zwolnić z czytaniem i się skupić.


    W tle cały czas się przewija kwestia ślubu Lena i Wolhy, którego oboje po równi chcą i nie chcą. Czuć tutaj pewną młodzieżowość tego wątku, ale nie przeszkadzała mi jakoś bardzo. Wymęczył mnie dopiero epilog, który moim zdaniem był troszkę na siłę rozwleczony.


    Obiecałam wam na wstępnie porównanie wydań. Za starsze, czyli te, po które teraz sięgnęłam, odpowiadała Fabryka Słów, a nowsze wydał Papierowy księżyc. Przy tłumaczeniu nie ma żadnej różnicy – za wszystkie odpowiada pani Marina Makarevskaya i nie mam do niego żadnych uwag. Tak samo jak w nowszych wydaniach, trafiły się tutaj literówki, ale mam wrażenie, że było ich mniej niż zwykle. Za to nowsze wydanie zdecydowanie ma ładniejsze okładki i bardziej spójne. Na tych z Fabryki Słów z każdą książką Wolha młodnieje i pięknieje. Zdobieniami w środku jednak wygrywa wydanie starsze. Warto tutaj jeszcze wspomnieć, że Fabryka Słów podzieliła tom pierwszy i drugi na dwie części. Jak przy pierwszym jeszcze można to zrozumieć, bo zawiera dwie opowieści, tak przy drugim już nie jest zbyt logiczne. W trzecim tomie z tego zrezygnowano. Wydania z Fabryki Słów skończyły się na trzecim tomie, a Papierowy księżyc pokusił się o wydanie całości serii, a nie tylko głównej trylogii.


    Podsumowując, „Wiedźmę naczelną” da się lubić za wszystkie te cechy, które podobały mi się w poprzednich częściach. Jeśli jednak styl i humor wam nie podszedł, to tutaj raczej nagle z Wolhą się nie polubicie. Ja na pewno w przyszłości planuję sięgnąć po pozostałe części cyklu, bo dobrze i szybko się je czyta, a zdecydowanie dostarczają rozrywki.


    Recenzje innych książek autorki znajdziecie tutaj:


„Wiedźma opiekunka” – recenzja An

„Rok szczura. Widząca” – recenzja Sigmy 



Komentarze

Popularne posty