Recenzja książki "Zawód: Wiedźma" O. Gromyko

    Po „Zawód: Wiedźma” Olgi Gromyko sięgnęłam w związku z akcją #365dniFantastyki u fantastyka_na_luzie. Jak wiadomo luty, więc musi być w książce znaczący wątek romantyczny. Oczywiście od razu załamałam ręce, bo po trzecim tomie Dory Wilk mam małą alergię na wszystko, co związane z romansem lub tanim erotykiem, ale Sigma zdecydowała się mnie uratować, polecając mi tę książkę.


   
    Opis od wydawcy:

    „Zawód wiedźma” to pierwsza powieść Olgi Gromyko, a zarazem otwarcie cyklu Kroniki Belorskie, na który składa się kilka tomów opowieści osadzonych w magicznym świecie Belorii.

    Ta seria to znak firmowy tej autorki – połączenie niezwykle wartkiej, pełnej fantastycznych przygód akcji z dużą dozą humoru i iskrzących relacji między bohaterami.

    Wolha Redna to jedyna kobieta na typowo męskim wydziale magii Starmińskiej Wyższej Szkoły Magii, Wróżbiarstwa i Zielarstwa. Rudowłosa, wścibska, ciekawska... Posiadaczka wyjątkowego talentu do praktyk magicznych, nieprzeciętnej intuicji i inteligencji. Zapewne właśnie dlatego została wybrana przez mistrza do rozwiązania zagadki, która do tej pory pochłonęła już życie 13 osób, o wiele bardziej od niej doświadczonych.

    W Dogewie, krainie zamieszkiwanej przez wampiry i inne stwory, źle się dzieje. Umiera coraz więcej istot, a magicy wysyłani na ratunek nie powracają. Czy młodej wiedźmie uda się odkryć co, lub kto zabija, jeśli starsi i bardziej doświadczeni magowie polegli na polu bitwy?

    Czy tak naprawdę Wolha Redna okaże się królikiem doświadczalnym, ofiarą czy wybawicielką?


    Zacznę od tego, że książka podzielona jest na dwa praktycznie osobne opowiadania. W pierwszym wyruszamy wraz z Wolhą rozwiązać tajemniczą sprawę w Dogewie, a w drugiej śledzimy jej późniejsze szkolne perypetię i kolejną nieoczekiwaną wyprawę. Z tych dwóch zdecydowanie bardziej podobała mi się część druga, ale po kolei.

  Początek pierwszego opowiadania trochę mnie przeraził. Zostajemy zasypani informacjami o obcym nam świecie, tak, że trudno się w tym wszystkim połapać, a dodatkowo język pani Gromyko obfituje w porównania i epitety, przez co kilkanaście pierwszych stron się nieźle męczyłam, zanim nie udało mi się „wgryźć” w styl. Potem jednak już bezproblemowo płynęłam z tekstem, który okazuje się niezwykle zabawny i zaskakuje błyskotliwym humorem.

    W środku pierwszego opowiadania znowu zwolniłam czytanie. Przechodzimy od ciekawej akcji i tajemnicy w sam środek wątku romantycznego. Wolha może i nie wzdycha oraz rozpacza za ukochanym, ale zdecydowanie ma typowo nastoletnie dylematy związane z pierwszą, niekoniecznie jeszcze nazwaną, miłością. Zwolnienie akcji trochę mnie zmęczyło, po czym nagle dostaliśmy jej finał, a ja zostałam z niezłym zaskoczeniem. Już się nastawiałam, że wątek romantyczny będzie nieznośnie przeciągnięty na połowę tekstu, a on ładnie zszedł na dalszy plan.

    Druga część książki jest pod tym względem zdecydowanie równiejsza. Od początku do końca coś się dzieje, a wątek romantyczny dyskretnie przewija się w tle. Intryga też była ciekawsza, jak rozwiązania pierwszej bez problemu się domyśliłam, tak tutaj czekało na mnie kilka miłych zaskoczeń.

    Trafiłam w treści na kilka dość prostych do wyłapania literówek, które nawet MS Word by podkreślił typu „kon”, ale nie wybijały aż tak z czytania jak te w trzecim tomie Dory. Mimo wszystko byłoby miło, gdyby ktoś przy ewentualnym kolejnym wydaniu się nimi zajął.   

    Z wad w drugim opowiadaniu rzuciło mi się w oczy, że sporo postaci nazywa się na W. Do tego stopnia, że kiedy wracałam do czytania kolejnego dnia, miałam drobny problem z tym, kto był kim. Występują tutaj Wolha, Wal, Welka, Ważek, Lewark zwany Warkiem oraz Wolt. Większość dotyczy postaci drugoplanowych, ale nadal uważam to za drobny problem.

    Na koniec chciałabym powiedzieć jeszcze dwa słowa o postaciach. Wolha Redna jest dość sympatyczną wiedźmą z poczuciem humoru, której na szczęście nie wychodzi wszystko i nie wszyscy ją uwielbiają. Zdecydowanie mimo bycia silną postacią kobiecą wypada realistycznie i da się ją polubić. Len na początku wydaje się klasycznym przedstawicielem sarkastycznego chłopaka, który jest chodzącym ideałem, ale przy okazji „przecież to taki dobry chłopak był. Na szczęście im dalej, tym bardziej zyskuje charakteru i ciekawych motywacji. Z głównej trójki największy problem mam z Walem. Nie jestem w stanie nic bardzo powiedzieć. Wypadł na razie dość jednowymiarowo, ale może z kolejnymi tomami dostanie więcej czasu i trochę pogłębienia charakteru, na co liczę.

    Podsumowując, „Zawód: Wiedźma” było dość miłym zaskoczeniem, kiedy dało się książce czas na rozkręcenie się. Zdecydowanie w dalszej przyszłości mam zamiar sięgnąć po cały cykl Kronik Belorkich, bo, mimo że książki są raczej skierowane do młodych dorosłych, to widzę tu spory potencjał i dobrze się bawiłam. Pomimo wad typowych dla książek młodzieżowych była dość odświeżająca i zabawna.

Komentarze

Popularne posty