Recenzja komiksu "Darth Vader. Szkarłatne rządy"

    Dość sporą chwilę zastanawiałam się, czy w ogóle dodawać recenzję tego komiku, bo nie mam do powiedzenia zbyt wiele. Końcowo jednak zdecydowałam, że przecież nie zawsze muszę tworzyć mega długie recenzje i poematy pochwalne. Bo spojlerując, dziś chwalić nie będę. A dodatkowo "Darth Vader. Szkarłatne rządy" wygrał głosowanie na najbliższą recenzję na relacji.


    Opis od wydawcy:

    Czwarty tom serii „Darth Vader”, wydawanej w USA od 2020 roku i opowiadającej o losach tytułowego Mrocznego Lorda Sithów. Lady Qi’ra nie tylko znieważyła Imperium, ale też rzuciła mu wyzwanie. W odpowiedzi Darth Vader pokazał jej, że nie można igrać z Imperium. W każdym zakątku kosmosu niesie się echo przerażonych szeptów: Vader wyruszył na łowy i szuka każdego, kto ma związki ze Szkarłatnym Świtem. Jak głęboko Świt zinfiltrował galaktykę i czy wszystkie działania organizacji są warte gniewu Mrocznego Lorda Sithów? W trzewiach Bespina Darth Vader powiedział kiedyś swojemu synowi, że chce zaprowadzić porządek w galaktyce. Teraz obietnica zostaje poddana próbie, gdy Vader prowadzi nietypową zbieraninę bohaterów i zabójców przeciwko Szkarłatnemu Świtowi! Nad wszystkim pojawia się jednak wielki znak zapytania wraz z zaskakującym powrotem Sabé, dwórki Padmé Amidali!


    Zacznę od tego, że naprawdę zaczęłam się zastanawiać, czemu tę serię jeszcze kupuję (żeby mieć coś na podpałkę do grilla ~ dopisek Sigmy). Poprzedni tom łączył się z „Wojną Łowców Nagród” dość mocno, więc nie sposób było go pominąć. Ten nosił podtytuł „Szkarłatne rządy”, więc zakładałam, że dostaniemy tam coś istotnego w kontekście całej fabuły... ale nie dostaliśmy. Vader co prawda wymyślił sobie, że zaprowadzi porządek, więc zaczął ścigać agentów Szkarłatnego Świtu, ale mało co z tego wynikło.


    Scenariusz Grega Paka jest tak chaotyczny, że ręce opadają. Każdy walczy z każdym, momentami nie wiadomo nawet, o co i z kim konkretnie. Ochi po raz kolejny robi z siebie największego debila w galaktyce. Kwintesencją tego jest Vader ruszający do walki na gigantycznej kulce. Dochodzimy do takiego poziomu absurdu i bezsensownej sieczki, że nawet nie potrafię się z tego śmiać.

    

    Jakieś nadzieje wróżył wątek Sabé, czyli dawnej dwórki Padmé, ale niestety wiem już, że prowadzi tylko do wątku „łobuz kocha najbardziej” i „Vader to dobry chłopak był, zawsze dzień dobry na klatce mówił” (dzięki Sev za porównanie!).

    Komiks rysuje aż trzech rysowników. Za zeszyt 18 odpowiada Leonard Kirk, 19 narysował Guiu Vilanova, a 20-22 Raffaele Ienco. Nie mogę się powstrzymać tutaj od komentarza, który ciśnie mi się na usta: najwidoczniej nikt z tą serią nie da rady wytrzymać długo. Rysunki wypadają jednak zaskakująco spójnie. Nie czułam między zeszytami jakiegoś wielkiego przeskoku. Ogólnie nie oceniam ich na plus ani minus, choć twarze postaci są czasem koszmarne, a czerwone retrospekcje sprawiały, że przewracałam oczami. Na plus podobały mi się projekty niektórych obcych.

    Podsumowując, trochę pół żartem, trochę niestety pół serio, na trzeźwo z komiksem nie polecam się zapoznawać. Rozumiem, że komuś ta seria może się podobać, ale moim zdaniem szkoda waszych pieniędzy. Komiks nie łączy się też na tyle z całym eventem, żeby nie można go było spokojnie pominąć. Wiecie, co przeraża mnie najbardziej? Że ukażą się tej serii jeszcze przynajmniej trzy tomy.


    Poprzednie recenzje komiksów z serii znajdziecie tutaj:

Komentarze

Popularne posty