Recenzja książki „Utracone gwiazdy”
„Nie ma nic złego w tym, że kochasz kogoś po drugiej stronie barykady... dopóki większym uczuciem darzysz to, o co walczysz.”
Zakazany, skazany na porażkę romans w świecie Gwiezdnych Wojen? Tego jeszcze nie czytałam i nie byłam pewna, czy chcę przeczytać. Głównie dlatego, że nie jestem zbyt dużą fanką romansów (chociaż ostatnio sięgam po nie coraz częściej), a ktoś jeszcze zdradził mi, że ten nie będzie miał zbyt szczęśliwego zakończenia. Uznałam jednak, że skoro książka podobno jest bardzo dobra, a autorka to Claudia Gray, której wszystkie pozycje jak dotąd mi się bardzo podobały, to zaryzykuję.
TYTUŁ ORYGINAŁU: "Lost Stars"
AUTOR: Claudia Gray
WYDAWNICTWO: Uroboros
LICZBA STRON: 2016
ROK WYDANIA: 446
GATUNEK: science fiction, romans
„Osiem lat po upadku Starej Republiki Imperium Galaktyczne panuje w całej znanej galaktyce. Opór wobec Imperium został niemal całkowicie stłumiony. Jedynie kilku odważnych przywódców, takich jak Bail Organa z Alderaana, ma jeszcze odwagę otwarcie sprzeciwiać się Imperatorowi Palpatine’owi.
Po latach oporu wiele światów na obrzeżach Zewnętrznych Rubieży skapitulowało. Z podbojem każdej kolejnej planety Imperium jeszcze bardziej rośnie w siłę. Jego macki dosięgnęły wreszcie leżącej na Zewnętrznych Rubieżach planety Jelucan, na której młodego arystokratę Thane’a Kyrella i wieśniaczkę Cienę Ree łączy wspólne zamiłowanie do pilotażu. Gdy oboje dostają się do Akademii Imperialnej, są przekonani, że właśnie ziściły się ich najskrytsze marzenia. Kiedy jednak Thane na własne oczy doświadcza przerażających metod, które Imperium stosuje, by utrzymać w galaktyce rządy silnej ręki, zaczyna wątpić w słuszność własnych decyzji.
Zgorzkniały i pozbawiony złudzeń, dołącza do rosnącego stopniowo w siłę Sojuszu Rebeliantów… zmuszając Cienę do dokonania wyboru między lojalnością wobec Imperium a uczuciem do człowieka, którego znała od dziecka.
Czy stojący teraz po przeciwnych stronach barykady przyjaciele odnajdą sposób, by być razem? Czy ich wierność wobec przyświecających im celów poróżni ich, bezpowrotnie dzieląc galaktykę?”
„Utracone gwiazdy” to historia Thane'a oraz Cieny. Jako dzieci mieszkali na jednej planecie i połączyła ich pasja do latania. Dzieliło wszystko inne. Razem dostali się do najbardziej prestiżowej Akademii Imperialnej i wspólnie ją ukończyli na wysokich miejscach.
Thane jednak nie potrafi być obojętny na zło, które zaczyna dostrzegać podczas swoich misji. Decyduje się zdezerterować, a w końcu dołącza do Rebelii. Tym samym zmusza Cienę do trudnego wyboru między lojalnością wobec Imperium a miłością do przyjaciela.
Cóż, książka bardzo mi się podobała, chociaż nie będzie raczej moją ulubioną. Kupił mnie opis Akademii Imperialnej, nauki w niej i walki między kadetami o to, kto zdobędzie najlepsze wyniki. Tak samo późniejsza służba i ogólne życie bohaterów wypadają świetnie.
Niezbyt porwał mnie za to sam wątek romantyczny, chociaż z pewnością pokochają go zwolennicy romansów, szczególnie takich kojarzących się z „Romeem i Julią”, więzi silniejszych niż wszystko, choć skazanych na tragiczny koniec. Wydaje mi się, że to wina tego, jak mało obchodziła mnie sama Ciena. O ile losy Thane'a śledziłam z dużym zaangażowaniem, o tyle perypetie dziewczyny nie wywoływały we mnie większych emocji, przede wszystkim przez to, że nie polubiłam jej zbytnio jako bohaterki.
Wpływ ma na to fakt, że Ciena zawsze kieruje się lojalnością i danym słowem, nawet jeśli wie, że osoby, którym coś przysięgła, są złe. I chociaż to część kultury, w której się wychowała, a honor to coś warte szacunku, w pewnym momencie miałam ochotę nią po prostu potrząsnąć, bo nie byłam już w stanie pojąć jej toku myślenia. Owszem, trzymanie się zasad, w których zostało się wychowanym, jest ważne, ale gdy widzimy, że przynosi to jedynie szkody, że służymy czemuś złemu, raczej nie warto już za wszelką cenę się ich trzymać. To ślepe wręcz trzymanie się tego, że trzeba być wiernym Imperium, nawet po dostrzeżeniu, jak głęboko jest ono złe, sprawiało, że nie mogłam polubić Cieny i pozostawała mi ona całkowicie obojętna.
Bardzo podobało mi się z kolei to, że miłość między nią a Thane'em, mimo pewnej idealizacji, nie była doskonała. Różnice między nimi były zbyt głębokie, by mieli realną szansę w sytuacji, w której zostali postawieni. Szczególnie dobrze ten brak doskonałości widać, gdy bohaterowie wyobrażają sobie rozmowy z tym drugim lub po krótkiej konwersacji dopowiadają to, czego nie powiedziano na głos. Okazuje się, że słyszą to, co chcieli usłyszeć, a nie to, co miała na myśli ta druga osoba. Thane, chociaż szanuje honorowość Cieny, nie może jej w pewnym sensie popierać i nie rozumie decyzji dziewczyny – ona z kolei nie pojmuje, jak mógł zdradzić Imperium, nawet jeżeli było złe.
Mimo tego nic nie może ich ostatecznie rozdzielić, nawet te różnice w poglądach czy stanie po przeciwnej stronie. Bardzo zapadła mi w pamięć scena, gdy nikt z sąsiadów Cieny nie staje po stronie jej matki, chociaż każdy wie, że nie zrobiła nic złego. Nikt nie czuwa. Jedynie Thane, nienależący nawet do ich kultury i należący już wtedy do Rebelii, przylatuje, by wesprzeć ich rodzinę psychicznie i wziąć udział w czuwaniu. To pokazuje, jak wielka więź łączy tę dwójkę, nawet jeżeli oddalają się od siebie coraz bardziej.
Sam Thane jako postać bardzo mi się spodobał. Nie jest idealistą – kiedy orientuje się, jak złe jest Imperium, nie chce dołączyć do Rebelii, a po prostu uciec. Nie podoba mu się to, co widzi po obu stronach – śmierć i zniszczenie. Gdy już decyduje się zostać rebeliantem, nie wierzy, że Republika będzie doskonała. Nie, on chce jedynie obalenia Imperium, nie łudzi się, że świat po nim stanie się rajem. Dopiero po jakimś czasie zaczyna nieco wierzyć w to, że będzie lepiej, choć nadal pozostaje realistą.
Claudia Gray pokazała też, że potrafi stworzyć postać, absolutnie nie do polubienia. Nash, bo to o nim mowa, jest fanatykiem Imperium, przesiąknięty jego ideologią tak, jak mało kto, w sposób wręcz trudny do uwierzenia. Został wykreowany świetnie, jednak tak, że absolutnie go nienawidzę.
Bardzo podobały mi się sceny z Mon Mothmą i to, że Thane znajduje w Sojuszu Rebeliantów znane sobie już twarze, takie jak koleżanka, z którą był w Imperialnej Akademii. Może to tylko małe szczegóły, ale wypadły naprawdę dobrze.
Dobrze, to czas na podsumowanie. „Utracone gwiazdy” to naprawdę dobra książka, która spodoba się przede wszystkim fanom tragicznych romansów z odrobiną nadziei na końcu. Wątek romantyczny w niej jest odrobinę zbyt idealny, jednak wszystko wynagradza sposób ukazania Imperialnej Akademii i ogółem Imperium. Wydaje mi się, że akcja w pewnym momencie pędziła odrobinę za szybko, bo Gray skupiła się przede wszystkim na psychice bohaterów i książka wyszłaby o połowę dłuższa, gdyby nie przyspieszone ostatnie rozdziały. Poza tym jednak jestem w stanie przymknąć oko na drobne błędy, bo „Utracone gwiazdy” to kawałek naprawdę dobrej historii.
Recenzje innych książek autorki:
Komentarze
Prześlij komentarz