Recenzja komiksu "Star Wars. Wojna Łowców Nagród"

    Zgodnie z obietnicą przychodzę dziś do was z recenzją komiksu „Star Wars. Wojna Łowców Nagród”, za którego scenariusz odpowiada Charles Soule. Są to wydane zbiorczo zeszyty o numerach 12-18, z czego 13-18 wchodzą w skład Wojny Łowców Nagród. Jak więc wypada kolejne spotkanie z naszym crossoverem?


    Opis od wydawcy:

    Do Chewbakki odezwał się stary przyjaciel z informacjami na temat miejsca pobytu osławionego łowcy nagród – Boby Fetta, który jest w posiadaniu zamrożonego w karbonicie Hana Solo. Razem z Lukiem Skywalkerem lojalny Wookiee wyrusza na poszukiwania zaginionego przyjaciela, a przygoda czeka na nich na Nar Shaddaa, znanym jako Księżyc Przemytników. Ale ta misja powstrzyma rezolutnego astromechanicznego R2-D2 przed przekazaniem Luke'owi ważnej wiadomości, od której może zależeć los całego Zakonu Jedi! Kiedy z powodu jego zaginionego przyjaciela rozpętuje się wojna łowców nagród, Luke wyrusza na pełną przygód misję u boku Wedge'a Antillesa i dzielnych pilotów z Eskadry Gwiezdny Blask. Tymczasem Leia, Chewie i Lando poszukują Boby Fetta. Plus: pokłosie pierwszej misji Gwiezdnego Blasku!


    Mimo że tytułowo mamy do czynienia z wojną łowców nagród, to początkowe zeszyty stanowią dość osobne historie i tylko częściowo z nią powiązane. Trzeba tutaj zacząć od dwunastego zeszytu, który jest zakończeniem poprzedniego arcu, czyli „Operacja Gwiezdny Blask” i z niewiadomych przyczyn w zbiorczym amerykańskim i naszym polskim wydaniu znalazł się dopiero w tym tomie.

    Zeszyt dwunasty pokazuje nam, w jaki sposób Kes Dameron oraz Leia Organa radzą sobie ze stratą swoich ukochanych. Dostajemy tutaj dwie historie – poznania się rodziców Poe Damerona oraz wspomnienie pewnego dnia Lei i Hana na Hoth. Obie nie są może jakoś oryginalne, ale w pisaniu dialogów było „to coś”, co jakoś mnie złapało za serce i pozwoliło się wczuć w Kesa i Leię.

    Trzynasty zeszyt zabiera nas na Nar Shaddaa wraz z Chwiem i Lukiem, żeby spotkać się ze znajomym tego pierwszego, który ma informacje o Bobie Fecie. Tutaj podobał mi się pewien wątek, a mianowicie to, że Soule „jedzie” trochę sam po sobie. W recenzji „Wojny Łowców Nagród” narzekałam między innymi na to, że wystarczyło pofarbować zbroję Fetta na czarno, żeby nikt go nie poznał. Okazuje się, że jednak nie, bo ktoś skojarzył fakty.


    Piętnasty zeszyt też jest niekoniecznie powiązany z wojną łowców nagród, bo zabiera nas na misję z eskadrą Gwiezdny Blask. Eskadra pomaga jednym z resztek floty Rebelii w ucieczce przed Imperium, a całość dzieje się na planecie, która jest nawiązaniem do Wielkiej Republiki, czyli Ab Dalis. Dostajemy informacje, że została ona zniszczona setki lat temu w wyniku katastrofy... którą mogliśmy oglądać w książce „Światło Jedi” — też pióra Soule. Rozwiązanie problemu naszej eskadry wydaje mi się troszkę naciągane, ale całościowo zeszyt i tak mi się podobał.


    Reszta zeszytów nawiązuje do Wojny Łowców Nagród już bardzo bezpośrednio. Ich akcja przeplata się z tym, co dostaliśmy w głównym tomie. Co prawda jest mniej poszatkowana niż w Vaderze i przeskoki wyjaśniane są w dialogach, ale mimo wszystko nie polecam czytać komiksu bez znajomości tego głównego. Na pewno jednak dużo bardziej podoba mi się tutaj prowadzenie tej urywanej akcji niż w Vaderze.


    Moim faworytem w prowadzeniu postaci jest zdecydowanie Lando. Bardzo dobrze mi się patrzyło na jego interakcje z Lobotem i L3 oraz Qi'rą. Widać, że Soule naprawdę czuje jego postać i jestem ciekawa, w jakim kierunku rozwiną się związane z nim wątki. Szczególnie, czy uda się uratować Lobota, bo momentami sceny z nimi dwoma chwytają za serce.


    Za rysunki we wszystkich zeszytach odpowiada Ramon Rosanas, a kolorystką jest Rachelle Rosenberg. Rysunki w tym komiksie bardzo mi się podobały – postacie, rozkładówki czy tła bitew były narysowane bardzo dobrze. Nie zapamiętałam żadnego kadru na minus, a w pamięć najbardziej wbił mi się ten z Mon Mothmą, która jest ślicznie narysowana.

    Muszę jeszcze na koniec zwrócić uwagę na jedną rzecz, a mianowicie wzrost ceny okładkowej do 60 zł. Jest to dużo, nawet jak na tak gruby tom. Na szczęście da się dorwać komiks po promocji za około 40 zł.

    

    Podsumowując, czytało mi się bardzo dobrze, nawet mimo tego, że nie jest to mój ulubiony okres i nie wszystkie decyzje fabularne mi się podobały, a komiks jest w dużej części przegadany. Soule to jednak jest Soule – nawet jeśli jakieś elementy mi nie podejdą, to potrafi klimatem, dialogami i pisaniem postaci utrzymać moją uwagę i zainteresowanie. Komiks więc polecam waszej uwadze.


    Recenzje innych pozycji z Wojny Łowców Nagród znajdziecie tutaj:



Komentarze

Popularne posty