Recenzja komiksu "Wojna Łowców Nagród"

    Zgodnie z obietnicą przychodzę dziś do Was z recenzją kolejnej gwiezdnowojennej premiery w naszym kraju, czyli komiksem „Wojna Łowców Nagród”. Za scenariusz do niego odpowiada Charles Soule, a numer zawiera w sobie zeszyty „Wojna Łowców Nagród Alfa” oraz „Wojna Łowców Nagród 1-5”. Jest to też początek crossovera między seriami „Star Wars”, „Darth Vader”, „Łowcy Nagród” i „Doktor Aphra”. Uzupełnieniem więc tego numeru będą komiksy z poszczególnych serii z numerem trzy oraz zapowiedziane na początek przyszłego roku „War of the Bounty Hunters Companion”, będące zbiorem one-shotów. Jak wypada początek tego wielkiego, komiksowego eventu?


    Opis od wydawcy:


    Osławiony łowca nagród, Boba Fett, ma wreszcie w swoich rękach najcenniejszą zdobycz: Hana Solo, zamrożonego w karbonicie dla ułatwienia transportu. Fett zamierza zawieźć przemytnika na Tatooine, żeby odebrać sowitą nagrodę za jego głowę z rąk przerażającego przestępczego bossa – Jabby Hutta. Tylko jedna przeszkoda stoi między Fettem a zapłatą... za to dość spora. Nic jednak nie powstrzyma Fetta przed osiągnięciem celu! Przygotujcie się na zadziwiające, epickie spotkanie, które wstrząśnie galaktyką! Udział wezmą: powracający Szkarłatny Świt, Darth Vader, Luke Skywalker, Leia Organa, Valance, doktor Aphra oraz Huttowie rywalizujący o miano największych łotrów galaktyki – a pomiędzy nimi utknie Boba Fett.


    Punktem wyjścia do eventu są problemy Fetta z dostarczeniem Hana, który zamrożony w karbonicie zaczyna robić się niestabilny. Fett robi więc przystanek w drodze do Jabby, aby temu zaradzić, a w tym czasie karbonit z Solo wymyka mu się z rąk. Takie otwarcie nie napawało mnie szczególnym optymizmem, ale Soule poradził sobie całkiem nieźle. Dużą robotę robi tutaj to, że obserwujemy wydarzenia z perspektywy Boby Fetta, którego nie interesują galaktyczne zagrywki, a liczy się tylko zysk. Szczególnie podobało mi się jego przedstawienie w Alfa i na pewno bardziej pasuje mi ten Fett niż serialowy.


    Nie był dla mnie zaskoczeniem powrót pewnej postaci, bo pozostawałam ze spojlerami odnośnie tej serii w miarę na bieżąco, ale wydaje mi się, że przeprowadzono to w miarę w porządku. Średnio podobają mi się motywacje naszej głównej antagonistki oraz fakt, że jej szpiedzy są dosłownie wszędzie, ale zobaczymy, jak to się rozwinie dalej.


    Moim głównym problemem z tym komiksem jest to, że doskonale wiadomo, jak się to wszystko skończy. Z tego powodu momentami nie czułam napięcia lub zagrożenia dla naszych bohaterów, chociaż próbowano je stworzyć. Przez to trochę mniej angażowałam się w lekturę.

    Drugim problemem, który jeszcze teraz nie wystąpił, ale myślę, że pojawi się w przyszłości, jest to, że teraz zapewne będziemy oglądać te same wydarzenia z różnych perspektyw. Na razie bawiłam się dobrze, ale czy nadal będę, patrząc na aukcję po raz x? Nie wiem, mam nadzieję, że tak, ale jestem trochę sceptyczna.

    Czasem przeszkadzały mi pewne uproszczenia i skróty fabularne. Przykładowo podczas walki na arenie Fett maluje swoją zbroję na czarno i podaje swoje imię jako Jango. Naprawdę idealny sposób na anonimowość. Nikt przecież nie skojarzy gościa w mandaloriańskiej zbroi o imieniu Jango z Fettem.


    Za rysunki do Alfy odpowiadał Steve McNiven, a za te do zeszytów 1-5 Luke Ross oraz  David Messina. Wszyscy rysownicy się nieźle spisali i rysunki są naprawdę dobre. Szczególnie świetnie oddają dynamikę w scenach akcji, przy twarzach zdarzają się drobne potknięcia. Nie jest to poziom rysunków w Wielkiej Republice, ale nadal są jednymi z lepszych.

    Dodatkowo w tym numerze dorzucono dużo więcej alternatywnych okładek niż normalnie. Jest to miły dodatek, ale nic poza tym.


    Podsumowując, mimo kilku uwag, czytając bawiłam się zaskakująco dobrze. Do poziomu „Serca Drengorów” trochę brakowało, ale nadal mamy dość solidny komiks, który powinien przypaść do gustu przede wszystkim fanom starej trylogii. Osobiście polecam się z nim zapoznać.

Komentarze

Popularne posty