Recenzja książki "Psy Pana" autorstwa M. Świątkowskiego

    Ostatnio dość często zdarza mi się sięgać po książki z wątkami fantastycznymi, które są osadzone w tle historycznym. Najpierw była „Pieśń Łuków” B. Cornwella, w której to historia grała pierwsze skrzypce, a fantastyka była tylko dodatkiem. Potem „Maleficjum” autorstwa M. Mortki, gdzie proporcje były wręcz odwrotne. „Psy Pana” autorstwa Marcina Świątkowskiego plasują się gdzieś pomiędzy, a historia i fantazja podawane są nam w równych dawkach. Czy jednak ta równowaga jest wystarczającym kluczem do otrzymania dobrej książki?

    Opis od wydawcy:

    Wielka historia, która ewoluuje na oczach czytelnika. Bohaterowie, których wszystko wydaje się dzielić. Magia. Inkwizycja. Przygoda.

    Marcin Świątkowski rozpieszcza czytelnika fantastyką w najlepszym wydaniu! Fani Trylogii Husyckiej właśnie zyskali nowego ulubionego autora.

    Rok 1633, ogarnięte wojną trzydziestoletnią Niemcy. Katarzyna von Besserer, nastoletnia szlachcianka utalentowana w dziedzinie czarów, musi uciekać przed dominikanami-inkwizytorami. Celem dziewczyny jest uniwersytet w Lejdzie, gdzie obiecano jej schronienie.

    Równolegle dominikański zakonnik, Dominik Erquicia, poszukuje magicznych manuskryptów. Jego wyprawa obfituje w przygody, w wyniku których niejednokrotnie wpada on w poważne tarapaty. Rozmaite sploty okoliczności sprawiają, że Katarzyna i Dominik spotykają się w trakcie wielkiej bitwy między protestantami a katolikami. Wskutek działań tych dwojga starcie przybiera nieoczekiwany obrót. A historia zmienia swój bieg…


    Akcja książki zabiera nas do XVII wieku i na tereny Niemiec ogarniętych wojną trzydziestoletnią. Muszę tutaj przyznać, że jakoś nigdy nie interesowałam się tym okresem w historii, więc próg wejścia w opowieść był dość wysoki. Autor w początkowych rozdziałach co prawda nakreśla nam sytuację polityczną, ale obcych imion, nazwisk i tytułów było tak dużo, że miałam obawy, czy w tym wszystkim nie utonę. Poznajemy też naszych bohaterów i rozdziały pomiędzy nimi przeskakują, więc postaci pojawiało się naprawdę sporo. Na szczęście po tym wstępie sytuacja się normuje, a grono postaci, które musimy kojarzyć, zmniejsza.

    Mimo tego mojego zagubienia, autora należy pochwalić, bo naprawdę czułam, że przenosi nas w ten kocioł religijno-polityczny ówczesnych Niemiec. Jak już zaznaczyłam, nie jestem ekspertką od tego kawałka historii, ale wszystko zdaje się drobiazgowo dopracowane. Nawet różnice słownictwa między klasami społecznymi.


    Styl autora nie należy do tych, przez które się płynie. Co jakiś czas pojawia się wyszukana metafora, zawiłe zdanie czy słownictwo związane z epoką, więc książki nie przeczytałam błyskawicznie. Jest to pozycja raczej z tej kategorii, które czyta się uważniej, ale nie męczy i im dalej, tym bardziej wciąga. Co jakiś czas autor też subtelnie wplata nutki humoru.


    Wspomniałam we wstępie, że magia i realizm przeplatają się w książce w równych proporcjach. Elementem magicznym są tak zwane precyzja. Na ten moment wiemy o nich dość niewiele, ale podoba mi się ich działanie oparte na używaniu katalizatorów. Przywodzą mi troszkę na myśl spalanie metali z „Z mgły zrodzony” B. Sandersona. Korzystanie z nich jest przedstawione w sposób dość brutalny i to zdecydowanie przypadło mi do gustu.


    To teraz dwa słowa o bohaterach. Katarzyna von Besserer jest nastoletnią szlachcianką, której świat z dnia na dzień się wali. Dziewczyna jest szczególnie uzdolniona w kierunku precyzjów, więc na początku miałam obawy, czy nie będzie mnie irytować swoją wiedzą i zdolnościami w każdym kierunku. Na szczęście wypada dość realistycznie, jest zagubiona w całej sytuacji i da się ją polubić. Z drugiej strony śledzimy losy Dominika Erquicia, dominikanina, który wyrusza z pewną misją. Jakbym miała go jakoś opisać, to na ten moment wydaje mi się dość nijaki. Ma swoje cele i motywacje, ale jest mi na ten moment dość obojętny. Z postaci chciałabym jeszcze wyróżnić Gottfrieda Schenka, który jest do szpiku kości realistyczny i rozumiem jego motywacje, choć niekoniecznie zawsze pochwalam działania. Jego kreacja chyba najbardziej przypadła mi do gustu.


    Po zakończeniu spodziewałam się odrobinę więcej. Główną bitwę śledzimy z boku, więc nie zaangażowałam się w nią jakoś emocjonalnie i całość ma zakończenie bardzo otwarte. Czuć, że jest to dopiero wstęp do historii, który przedstawia nam bohaterów i rozstawia pionki na planszy. Mimo wszystko, gdybym nie wiedziała, że to debiut, to nigdy bym nie zgadła.


    Z drobiazgów – jak zawsze ogromny plus za notkę na koniec, która wyjaśnia częściowo kontekst historyczny. Naprawdę doceniam wybranie na głównych bohaterów realne postacie, w przypadku, kiedy to było możliwe.


    Nie sposób też nie wspomnieć o oprawie graficznej. Okładka autorstwa Pawła Szczepanika z ilustracją Bogny Gawrońskiej przyciąga wzrok i bardzo dobrze oddaje klimat opowieści. Na końcowym skrzydełku można znaleźć mapę, za którą odpowiada Marcin Karaś. Żałuję tylko, że zauważyłam ją już po lekturze, bo na pewno pomogłaby mi się odnaleźć w sytuacji w książce.



    Podsumowując, „Psy Pana” nie są książką idealną. Mają swoje wady, ale to na pewno bardzo udany debiut. Dostaliśmy dopiero początek historii bohaterów i ja z zaangażowaniem planuję śledzić ich losy dalej. Czy polecam? Fani fantastyki bardziej mrocznej i osadzonej w realiach historycznych nie powinni być rozczarowani.


    Recenzja powstała w ramach przedpremierowej akcji recenzenckiej Wydawnictwa SQN.

    Linki do wspomnianych we wpisie recenzji znajdziecie tutaj:

Komentarze

Popularne posty