Recenzja książki "Pieśń łuków. Azincourt" autorstwa B. Cornwella

     Nie będę ukrywać, że Bernard Cornwell jest jednym z moich ulubionych autorów zagranicznych, a jeśli chodzi o fikcję historyczną, to na pewno ulubionym. Przede wszystkim przez to, że uwielbiam jego cykl „Wojny wikingów”. Co jakiś czas sięgam więc też po jego inne książki, dlatego kiedy w bibliotece rzuciła mi się w oczy „Pieśń łuków. Azincourt” nie mogłam się powstrzymać.


    Opis od wydawcy:

    To również opowieść o chwale, okrucieństwie i przeznaczeniu, oglądana oczami młodego łucznika, Nicholasa Hooka, banity prześladowanego przez wspomnienia przeszłości, który podczas angielskiej inwazji na Francję szuka osobistego odkupienia. Wraz z nim dostajemy się w wir dramatycznych wydarzeń, które odbiły się echem w całej Europie. Udaje mu się przeżyć straszliwą masakrę pod Soissons, walczy przy oblężeniu twierdzy Harfleur, i wreszcie musi stawić czoła największej armii, jaką wystawił do tej pory jakikolwiek władca Zachodu na słynnym polu pod Azincourt. Gdy mała i wyczerpana angielska armia pod wodzą króla Henryka V zmierza w kierunku pól Azincourt na spotkanie z ogromną francuską potęgą, również Hook zmierza ku swemu przeznaczeniu. Czy na strasznych, błotnistych polach pod Azincourt czeka go zagłada czy ocalenie?


    Zacznijmy od tego, że styl autora jest specyficzny. Ci, którzy już mieli z jego twórczością styczność, będą wiedzieli, o czym mówię. Rozdziały są gigantycznej długości, sam prolog ma 50 stron, autor wiele razy powtarza te same frazy lub parafrazuje całe akapity, lubi rozwlekłe opisy i ma tendencję do „zapominania” o wątkach pobocznych, kiedy mu to pasuje. Kiedy jednak już się do tego przyzwyczai człowiek, to dopracowana warstwa historyczna pochłania w całości.

    Kolejnym znaczącym elementem stylu autora jest „ukryty humor”. Tak tworzy niektóre sceny, że człowiek wie, że nie powinien się śmiać, ale to robi. Cornwell nie rzuca żartami wprost, ale są tam obecne.

    Kolejnym znaczącym elementem w stylu autora, który przewija się przez wiele książek, jest stosunek do religii. Maluje postacie duchownych w realistyczny sposób, momentami wydawać by się mogło, że przerysowany. Mamy tam postacie skrajnie skorumpowane i służące tylko pieniądzu, fanatycznie wierzące i co chwilę powołujące się na siłę wyższą lub jakiś świętych patronów danego dnia, brutali, księży, którzy faktycznie troszczą się o ubogich, czy cyniczne kreacje bohaterów, którzy teoretycznie są duchownymi, ale sprawiają wrażenie mimo wszystko realistów i nawet do swoich wierzeń mają dość ambiwalentny stosunek. To wszystko faktycznie wpisuje się w realia epok, o których autor opowiada i sprawia, że nie stawia którejś strony w uprzywilejowanej pozycji.

 

    To, co mnie w tej książce zaskoczyło, to poziom brutalności. Autor nigdy przesadnie nie oszczędzał się przy opisach, ale tutaj przeszedł w pierwszej części książki samego siebie. Zdobycie Soissons obfituje w makabryczne szczegóły, które niestety mają swoje pokrycie w faktycznej historii.


    Mam wrażenie, że główny bohater był stosunkowo nijaki i stanowił tylko postać, z której perspektywy śledzimy wszystkie wydarzenia. Utwierdził mnie w tym przekonaniu wątek jego brata i reakcja Nicka na jego zakończenie. Tak samo zemsta rodowa, która go w dużej mierze napędzała, wydawała się tylko powtarzanym w nieskończoność zwrotem, a nie faktycznym jego przekonaniem. Po skończeniu całej książki, naprawdę niewiele mogę powiedzieć o jej głównym bohaterze. I właśnie dlatego zaryzykowałabym stwierdzenie, że głównym bohaterem książki są wydarzenia historyczne.


    Kiedy w końcu doszliśmy do tytułowej bitwy i popatrzyłam na liczbę stron do końca, miałam obawy, czy wszystko nie będzie zbyt rozwleczone i po prostu w konsekwencji nudne. Nic takiego jednak nie miało miejsca. Autor przez dużą ilość miejsca mógł się skupić na szczegółach, wszystko dokładnie opisać z perspektywy różnych bohaterów i faktycznie oddać klimat oraz wydarzenia historyczne.


    W książce pojawia się też element fantastyczny, którym jest przemawianie dwóch świętych do głównego bohatera w kluczowych momentach. Działa to trochę jako piękne wyjaśnienie wszystkich głupich i nielogicznych decyzji naszego bohatera, ale w całości książki przekonało mnie to.



    Zakończenie z jednej strony mi się podobało, bo stanowi pewną klamrę z początkiem, ale z drugiej znowu wyszła na jaw cecha pisania autora, który przypomina sobie o pewnych wątkach, kiedy mu to pasuje. Niekoniecznie podoba mi się też końcowy los Lanferelle. Nie będę tutaj wchodzić w szczegóły, ale jakoś tak mógł nagle odmienić swoje zachowanie. Choć zwrot akcji z jego udziałem był naprawdę przyjemny. 


    Jeden element, który nie jest stricte literacki, a uwielbiam w Cornwellu, to notki historyczne na końcu książki, w których wyjaśnia, co wydarzyło się naprawdę, na jakich źródłach się opierał, co sobie dopowiedział, a co celowo zmienił. W skali całej książki może to drobiazg, ale go uwielbiam.


    No dobrze, nie jest to książka wybitna, ale naprawdę przyjemnie mi się ją czytało. Do czołówki autora trochę jej brakuje, trzeba brać pod uwagę specyficzny styl narracji Cornwella, ale jeśli on wam nie przeszkadza i lubicie w miarę wierne oddanie wydarzeń historycznych, to zdecydowanie polecam.

Komentarze

Popularne posty