Recenzja książki „Zaginieni z Księżycowa”

 „Każdy człowiek powinien mieć prawo do rozegrania swojego życia w kości. Gra w kości daje losowe wyniki, które wymykają się wszelkim przewidywaniom. Nie ma to żadnego sensu, jeśli kostki są oszukane.[...] A to, co wyrabia ten niszczyciel świata, jest jeszcze gorsze – syknął mężczyzna przez zęby. – Bóg ukradł ludzkości kostki, ani na chwilę nie wychodząc z cienia.”



„Zaginieni z Księżycowa” to drugi tom serii „Lustrzanna”, której pierwszy tom uznałam za jedną z najlepszych przeczytanych w styczniu książek. Czy druga część tej czteroczęściowej serii jest równie dobry, co poprzedni, czy może poprzeczka została podniesiona zbyt wysoko?


Przy recenzji „Zimowych zaręczyn” wspominałam, że przeczytanie zajęło mi zaledwie jeden dzień. Tym razem książkę pochłonęłam już w dwa, ale za to skończyłam ją po drugiej w nocy, uznawszy, że nie, te ostatnie 10% lektury nie może poczekać do ranka, aż prześpię się kilka godzin jak normalny człowiek. Przynajmniej wykazałam się wystarczającą mądrością, by nie zacząć od razu trzeciego tomu, bo nie jestem pewna, czy nieprzespanie całej doby byłoby mądrym pomysłem… 


Także no, przynajmniej wiecie już, że wciąga tak samo, jak pierwsza część. A może nawet i bardziej.






TYTUŁ ORYGINAŁU: „La passe-miroir. Les disparus du Clairdelune

AUTOR:Christelle Dabos 

WYDAWNICTWO: Entliczek 

LICZBA STRON: 528

ROK WYDANIA: 2020

GATUNEK: fantasy, science fiction 


„Ofelia, świeżo mianowana młodszą bajarką dworu, doświadcza na własnej skórze zawiści i intryg, które lęgną się pod złoconymi sufitami Niebiasta. Czy w stanie codziennego zagrożenia będzie mogła liczyć na Thorna, swojego pełnego tajemnic narzeczonego? Dlaczego z dworu zaczynają nagle znikać wpływowe osobistości? Ofelia mimowolnie zostaje wciągnięta w śledztwo, które zaprowadzi ją poza wszechobecne na Biegunie iluzje do samego serca przerażającej prawdy.” 





„Zaginieni z Księżycowa” to mocne rozkręcenie wątków z pierwszego tomu z dodatkiem kilku nowych. Do licznych dworskich intryg dochodzi sprawa zaginięć, próba poradzenia sobie Ofelii z przybyłą na Biegun rodziną, tajemnice skrywane przez Księgę i groźby w stronę czytaczki, a nad tym wszystkim niczym widmo unosi się tajemniczy Bóg. Do tego coraz lepiej poznajemy zwyczaje panujące na arce i ogólnie specyfikę świata, która wypada naprawdę dobrze. 


Same wątki poprowadzone są naprawdę dobrze – chociaż jednego z głównych antagonistów odgadłam poprawnie dość szybko, cała reszta naprawdę mnie zaskoczyła. Przy tym wszystkim bohaterowie wciąż nie wychodzą ze swoich charakterów, przez co po pewnym zastanowieniu decyzje, które podejmują, wydają się oczywiste – co nie zmienia faktu, że podczas samego czytania potrafiły naprawdę uderzyć i w jakiś sposób pozostać niespodziewane. Może i całość nie jest jakoś niesamowicie odkrywcza, jednak napisana w taki sposób, że pozostaje zaskakująca. W dodatku pojawienie się na Biegunie rodziny Ofelii wprowadza nieco humoru i pozwala lepiej poznać bohaterów. Mimo to książka pozostaje mroczniejsza i odrobinkę bardziej brutalna niż pierwsza część – niemal tak, jakby czytelnik w końcu stanął twarzą w twarz z surowym klimatem arki w całej jego okazałości. Nikomu nie można ufać, a Ofelia musi zrobić wszystko, by nie tylko przeżyć, ale i nie zaprzepaścić swoich wartości oraz nie utracić wolności, którą tak sobie ceni. 


Niesamowicie podoba mi się relacja romantyczna w tej książce. Rozwija się niesamowicie powoli i subtelnie, jednak sensownie. Ofelia nie zakochuje się w jednym momencie, na początku nawet nie zdaje sobie sprawy z tego, że właśnie to czuje. Nie, uświadamia to sobie dopiero pod sam koniec książki, a nawet wtedy nie wyraża swoich uczuć dosłownie. Zresztą cała scena jest niesamowicie realna i romantyczna, a przy tym tak tragiczna, że prawie potrzebowałam chusteczki. To, jak autorka potrafi uchwycić emocje i oddać przy tym charakter bohaterów, jest niesamowite. Nie mamy tu niesamowicie jak górnolotnych słów, wielkich wyznań, a jednak całość potrafi chwycić za serce bardziej niż niejedna scena w typowym romansie. To, co jeszcze bardzo podoba mi się w wątku romantycznym, to komunikacja. Bohaterowie potrafią ze sobą porozmawiać (chociaż Thornowi przychodzi to z trudem, ale on ogólnie najchętniej by nie rozmawiał z ludźmi) i nawet, jeśli nie idzie to idealnie, mogą dojść do kompromisów i nie ukrywają przed sobą dosłownie wszystkiego. 


Końcówka książki jest dość gorzka, jednak sprawia, że człowiek natychmiast chce sięgnąć po trzecią część, by poznać dalsze losy bohaterów.


To, co nadal wypada najlepiej, to bohaterowie, szczególnie Ofelia i Thorn. Backstory tego drugiego zostaje trochę rozbudowane, przez co jeszcze lepiej możemy zrozumieć jego zachowanie i motywy, a przez to wczuć się w postać. Zresztą uważam, że jest on jednym z lepiej napisanych książkowych bohaterów i mimo że czasem miałam ochotę nim potrząsnąć odrobinkę, to pod koniec niemal przez faceta płakałam. Świetnie ewoluowała też ciotka Rozalina, która zalicza się do grona moich ulubionych postaci. Ofelia za to zyskała nieco pazura i doświadczenia w życiu na Biegunie, choć jednocześnie nadal pozostawała dobroduszną, niezdarną i emocjonalną sobą. 


Dodatkowo absolutnie uwielbiam wątek Boga, który na początku migał gdzieś w tle, by na ostatnich stronach przejąć prym i mocno podbudować fabułę na kolejne tomy. Jest napisany naprawdę świetnie i doskonale łączy się z prologiem oraz wstawkami – a także prologiem pierwszej części. A końcówka wypada już szczególnie dobrze, ma w sobie tę moc. Częściowo wpływa na to charakter Thorna i jego porównania matematyczne oraz sposób myślenia, częściowo sam sposób napisania tych momentów. 


To, co nie do końca przypadło mi do gustu, to kwestia tłumaczeń nazw miejsc – chociażby samo Księżycowo przywodzi mi na myśl jakieś stare bajki dla dzieci i zdecydowanie preferuję oryginalną, francuską nazwę. Jestem pewna, że dałoby się to rozegrać lepiej. Drażni mnie też tytuł serii. Po francusku mamy „La passe-miroir”, po angielsku „Mirror Visitor” i uważam, że znacznie lepiej oddają one ducha serii – szczególnie fakt, że przez lustra potrafi przechodzić nie tylko Ofelia. Jasne, ona jest Lustrzanną, ale jak nazwiemy w takim razie mężczyznę, który przechodzi przez lustra? A fakt, że ktoś jeszcze zyskał tę umiejętność, jest w książce dość znaczący i sądzę, że oryginalne tytuły niewskazujące na płeć wypadają znacznie lepiej. 



Recenzja pierwszego tomu

Komentarze

Popularne posty