Recenzja książki „Zimowe zaręczyny”

 „[...] Zdaje się, że zaczynam się do ciebie przyzwyczajać.”


Powiem wam, że nie byłam pewna, czego spodziewać się po „Zimowych zaręczynach”. Ta książka mignęła mi kiedyś na Instagramie, ale jakoś nie poczułam się zbyt mocno nią zaciekawiona i pewnie nie sięgnęłabym, gdyby nie ilustracje kilku artystek, które mnie zainteresowały. Dlatego, gdy okazało się, że całą serię „Lustrzanna” można przeczytać na Legimi, uznałam, że co mi szkodzi spróbować. Niby ludzie mówili, że dobra, oceny na Lubimyczytać też niezłe, czyli powinno być bez tragedii. Zaczęłam mieć nawet pewne nadzieje.


Mimo to jednocześnie zdecydowanie się obawiałam, bo to ten typ książki, w którym wiele mogło pójść nie tak. Aranżowane małżeństwo? Enemies to lovers?  Steampunkowy klimat? Z jednej strony bardzo chciałam sięgnąć po tę powieść, a z drugiej się obawiałam.


Czy słusznie?






TYTUŁ ORYGINAŁU: „Les Fiancés de l'hiver” 

AUTOR: Christelle Dabos

WYDAWNICTWO: Entliczek

LICZBA STRON: 489

ROK WYDANIA: 2019

GATUNEK: fantasy, science fiction 


„Ofelia skrywa za starym szalikiem i okularami krótkowidza nietypowe dary: potrafi czytać przeszłość przedmiotów oraz przechodzić przez lustra. Spokojne życie, które wiedzie na rodzimej arce – Animie, zmienia się, gdy zostaje zaręczona z tajemniczym mężczyzną należącym do potężnego klanu Smoków – Thornem. Dziewczyna musi na zawsze opuścić rodzinę i podążyć za narzeczonym do Niebiasta – dryfującej w powietrzu stolicy odległej arki, zwanej Biegunem. Dlaczego wybór padł właśnie na Ofelię? Dlaczego musi ukrywać swoją prawdziwą tożsamość? Dziewczyna nieświadomie zostaje uwikłana w śmiertelnie niebezpieczną intrygę.” 



Moi drodzy, jestem wręcz zakochana w „Zimowych zaręczynach” i przeczytałam je praktycznie w jeden dzień, a potem bardzo szybko zamówiłam papierową wersję. Gdyby ktoś się zastanawiał, jak mniej więcej powinno się pisać dobry romans, to właśnie tak. Już tajemniczy, bardzo klimatyczny prolog mnie kupił, a potem było tylko lepiej. 


Mamy tu świetne połączenie dworskich intryg, dawnych sekretów oraz powoli rozwijającego się romansu. Ale to bardzo powoli. Śmiem twierdzić, że rozpala się on tak powoli, jak topnieją śniegi na Biegunie. Czyli praktycznie wcale. 


Najmocniejszą stroną powieści pozostają bohaterowie, których polubiłam od pierwszych stron. Realistyczni, z zaletami, wadami oraz swoimi charakterystycznymi nawykami, które przewijają się przez całą książkę i dodają im charakteru. Ich zachowanie pozostają cały czas spójne, jednak widać, jak powoli ewoluują pod wpływem innych osób oraz środowiska. Niesamowicie mi się to podobało i dodawało historii realności, a przy okazji sprawiało, że łatwiej było zapamiętać każdą postać. Jedynie Ofelia sprawiała czasami, że przewracałam oczami, głównie pod koniec książki, gdy wydawało się, że tak naprawdę nie wiadomo, czego chce. Jednak było to zachowanie dość zrozumiałe, bo przecież emocje, szczególnie negatywne,  nie zawsze są logiczne, a te autorka świetnie uchwyciła. Absolutnie za to uwielbiam Thorna, chociaż w rzeczywistości raczej nie polubiłabym nikogo takiego. Nie da się jednak ukryć, że jest świetnie skonstruowaną, tajemniczą i bardzo złożoną postacią, na tyle specyficzną, że czytanie o nim to sama przyjemność. Kupił mnie też Archibald, który mimo ogólnie zabawnej osobowości nie pełni tylko roli książkowego śmieszka, ale okazuje się o wiele bardziej skomplikowanym bohaterem. 


„Zimowe zaręczyny” dają nam, jak już wspomniałam, romans slow burn z dodatkiem lekkiego enemies to lovers. I wow, jak on świetnie wychodzi! Czasami naprawdę żałowałam, że cała książka napisana jest tylko z perspektywy Ofelii, by chętnie zobaczyłabym też myśli Thorna. Mimo to obserwowanie ich relacji było niesamowicie przyjemne, mimo że w tym tomie dostajemy tylko dosłownie cień romansu. I to taki ledwo widoczny, bo miłość zdecydowanie nie gra w książce pierwszych skrzypiec, a sama Ofelia nie należy do osób, które padną w ramiona pierwszemu lepszemu przystojnemu mężczyźnie. Wręcz przeciwnie, nawet nie zauważa takich spraw i wątpi, by była w stanie kogokolwiek pokochać – co absolutnie uwielbiam, bo brakuje mi w książkach z wątkiem romansu takich osób. 


Co do fabuły, rozwija się na początku wolno, jednak bardzo interesująco. Ciągłe intrygi na dworze, tajemnica w tle… Mieszanka naprawdę dobra, która sprawia, że mimo objętości książkę pochłania się błyskawicznie. Szczególnie że obserwujemy Niebiasto wraz z Ofelią, która jest w tym miejscu zupełnie nowa i dopiero uczy się zasad panujących na Biegunie – niejednokrotnie dość boleśnie. Autorka wie też, w jakim miejscu zakończyć książkę, by człowiek od razu chciał sięgnąć po następną część. W dodatku przez historię przewija się odrobina humoru, który doskonale pasuje do poszczególnych sytuacji. 


Sam świat przedstawiony w książce, podzielony na Arki utworzone z odłamków roztrzaskanego świata, może nie jest zbyt nowatorski, ale wykorzystany naprawdę dobrze. Moce bohaterów i Duchy Rodzin to pomysły, które bardzo przypadły mi do gustu i sprawiały, że jeszcze lepiej czytało się całą powieść, a steampunkowy klimat pasuje do całości doskonale.


Wydaje mi się, że „Zimowe zaręczyny” znajdą się wśród najlepszych książek, jakie czytałam, chociaż mamy dopiero początek roku. Polecam każdemu, kto lubi trochę fantasy, nawet jeśli nie jest fanem romansu czy steampunku. 


Komentarze

Popularne posty