Recenzja książki „Błękitny Zamek”

„Strach to grzech pierworodny.”

Dopiero co recenzowałam „Dziewczę z sadu” Lucy Maud Montgomery i wspominałam tam, że moją ulubioną książką autorki niezmiennie pozostaje „Błękitny Zamek”. Dlatego dzisiaj przychodzę do was z recenzją jednej z wielu wersji tej powieści, w tym przypadku dostępną na Legimi. 





AUTOR: Lucy Maud Montgomery 

TYTUŁ ORYGINAŁU: The Blue Castle

WYDAWNICTWO: Miasto Książek

LICZBA STRON: 229

ROK WYDANIA: 2022

GATUNEK: romans


29-letnia Joanna mieszka z despotyczną matką i ciotką w starym domu w Deerwood, w Kanadzie. Wyśmiewana przez rodzinę z powodu staropanieństwa i nieśmiałości, Joanna znajduje ukojenie w snuciu marzeń o Błękitnym Zamku, gdzie jest adorowana przez najprzystojniejszych rycerzy i nie musi słuchać przezwisk o „starej pannie”.


Gdy pewnego dnia dowiaduje się, że cierpi na nieuleczalną chorobę, zdaje sobie sprawę, że nie ma nic do stracenia i zaczyna żyć własnym życiem, nie przejmując się opinią rodziny i społeczeństwa. Ku zgrozie bogobojnej matki Joanna decyduje się opuścić własny i zamieszkać w domu Ryczącego Abla, lokalnego awanturnika i pijaczyny, aby zaopiekować się jego umierającą córką i swoją dawną przyjaciółką. Joanna decyduje się robić to, na co ma ochotę i żyć pełnią życia, nie tylko w wyimaginowanym, ale także tym rzeczywistym świecie.




Mamy tu do czynienia z kwintesencją romansu, w dodatku kończącego się w szczęśliwy, typowy dla Montgomery sposób. W przeciwieństwie jednak do „Dziewczęcia z sadu” „Błękitny Zamek” jest książką dojrzałą i o wiele mniej naiwną. Nadal mamy tu bohaterkę, której życie zmienia się całkowicie tak naprawdę przypadkiem, a ukochany okazuje się może nie z księciem z bajki, ale kimś podobnym, co w rzeczywistości raczej się nie zdarza, jednak całość ma w sobie już pewną dojrzałość i nieco większy realizm. 


Jak już zdradza opis, Valancy, która w tej wersji została przemianowana na Joannę, to zahukana kobieta całe życie spędzająca w cieniu reszty rodziny, szczególnie kuzynki. Dopiero gdy dostaje od doktora wiadomość, która załamałaby większość ludzi, decyduje się żyć tak, jak zawsze tego pragnęła. W końcu nie ma nic do stracenia. A jedną z jej najważniejszych decyzji jest, jakże by inaczej, wzięcie ślubu. Joanna bowiem przez lata musiała znosić litość i złośliwości rodziny z powodu swojego staropanieństwa, a i sama pragnęła w końcu założyć rodzinę lub przynajmniej znaleźć kogoś, kogo pokocha. 


Bohaterka jest w gruncie rzeczy kobietą silną i samowystarczalną, a do tego naprawdę głęboko wykreowaną. Często musi mierzyć się z lękami i walczy ze starymi przyzwyczajeniami. Do tego widać w niej charakter, a tekst skupia się nie na jej urodzie, a przemyśleniach i przemianie, która w niej zachodzi.


Wątek romantyczny jest tu wręcz genialny. Joanna i Edward są przede wszystkim towarzyszami, bliskimi przyjaciółmi, a podwalinami ich miłości są szacunek i sympatia, a także dopasowanie charakterów. Pierwiastek fizyczny jest tu naprawdę niewielki, autorka bardziej skupia się na uczuciu, które kiełkuje z przyjaźni, szczególnie w przypadku mężczyzny. I obserwowanie, jak stopniowo koleżeństwo i jego litość wobec kobiety zmieniają się w prawdziwą miłość, to czysta przyjemność, szczególnie po „Dziewczęciu z sadu”. Edward nie zakochuje się od pierwszego wejrzenia, nie interesuje go zbytnio uroda żony – on przede wszystkim ceni ją jako towarzyszkę rozmów, z którą może dzielić się swoimi zainteresowaniami i spędzić czas w cudowny sposób. A że po drodze się zakochuje… Joanna, chociaż od początku go kocha, przede wszystkim ceni jego intelekt oraz uosobienie. Znajduje w nim oparcie i przyjaciela, który ją rozumie. Uwielbiam ich rozmowy i to, jak się do siebie zwracają, w pełen uczucia, ciepły sposób. Dlatego bez problemu uwierzyć można w to, jak głęboka pod koniec książki łączy ich miłość. 


Sam Edward, typ o tajemniczej przeszłości, wykreowany został również świetnie. I chociaż osoby, które czytają romansy na co dzień, bez problemu mogą domyślić się jego sekretów (a i nie tylko one, bo fabuła jest prosta i skupia się bardziej na uczuciach niż zaskakujących wydarzeniach), to nie odbiera to uroku jego kreacji ani samej historii. 


Świetnie przedstawiono tu rodzinę Joanny, patrzącą przede wszystkim na reputację w sposób typowy dla tamtych czasów. Mają co prawda charaktery dość jednowymiarowe, ale więcej tu raczej nie trzeba. Autorka nie omieszka się wytykać im hipokryzji, przynajmniej w pewnym stopniu, choć nie ocenia ich też w żaden jasny sposób. Muszę jednak przyznać, że jak na tak krótką książkę, dostajemy tu naprawdę dobre zarysowanie wpływu na bohaterkę toksycznej rodziny i jej mierzenie się ze skutkami wychowywania w taki, a nie inny sposób. Mało tego, Joanna decyduje się na krok naprawdę jak na epokę, w której książkę napisano, odważny – to ona oświadcza się swemu przyszłemu mężowi. Ważną rolę pełni też tytułowy Błękitny Zamek, w którym bohaterka znajduje ukojenie od okrutnej dla niej rzeczywistości. Wiele osób pewnie ma takie miejsce, choć niewielu o nim wspomina. Mimo tego uciekania w świat wyobraźni Joanna pozostaje realistką i kobietą dość twardo stąpającą po ziemi.


Sama fabuła nie jest oczywiście odkrywcza, ale przyjemna i naprawdę solidna. Od początku wiadomo, jak wszystko się skończy, ale punkty kulminacyjne opisano w dobry i nawet trochę zaskakujący nawet sposób. Mamy tu też całkiem przyjemny humor, przez który książka niekiedy odrobinę graniczy z komedią romantyczną. Jak dla mnie jednak tylko na tym zyskuje. 


Jedyne, co przeszkadzało mi w lekturze tej wersji, to sposób przetłumaczenia imion. Zazwyczaj nie mam nic przeciwko tłumaczeniu imion na polski, przynajmniej w uzasadnionych przypadkach lub wtedy, gdy dobrze to brzmi. Tu jednak nie wszystkie decyzje potrafiłam zrozumieć. Sama wychowałam się na wersji powieści, w której główna bohaterka miała zachowane oryginalne imię, czyli Valancy Jane, które w tym wydaniu z jakiegoś powodu przerobiono na Joannę Walencję. A wątek imienia bohaterki, chociaż nie grał wielkiej roli, to jednak jakąś pełnił. Ona sama lubiła to imię o wiele bardziej niż pseudonim, którego używała jej rodzina i pojawia się scena, w której prosi matkę o używanie tego konkretnego imienia. W tym przekładzie tę scenę nieco zmieniono, co mnie trochę boli.


Nie rozumiem też, skąd James stał się Jakubem, Cecil Robertem, a Barney Eddym. Niektóre imiona za to zostały niezmienione, ale to te drugoplanowe. Ogólnie muszę też dodać, że ten przekład nie jest najlepszym, z jakim miałam do czynienia, ponieważ niektóre zdania zostały wycięte albo dość mocno zmienione, co odebrało część uroku, przynajmniej dla mnie, jako osoby, która kojarzyła już wersję bardziej wierną oryginałowi. W pewnym momencie wycięto nawet całe akapity.


Uwielbiam „Błękitny Zamek” od mojego pierwszego spotkania z tą książką, choć fanką romansów raczej nie jestem. Jest to absolutnie urocza i ciepła, krótka powieść o spełnianiu swoich marzeń i miłości, która niesie nawet kilka całkiem ważnych, choć może niezbyt zaskakujących przesłań. Nie jest to lektura odkrywcza, ale niosąca pewne pocieszenie dziewczętom i kobietom, a na pewno szczególnie robiła to w czasach, kiedy żyła autorka. Nawet jej naiwność ma w sobie pewien urok, tak typowy dla lekkich romansów.





Komentarze

Popularne posty