Recenzja książki "Grom. Wojna runów" autorstwa M. Mortki

     "Grom. Wojna runów" to kolejna książka Marcina Mortki osadzona w czasach II wojny światowej oraz z pogranicza historii i fantastyki. Poprzednia zdecydowanie mnie kupiła, więc tutaj nie zastanawiałam się długo nad zakupem. Szczególnie, że to w końcu Mortka.



    Opis od wydawcy:
    
    Nadciągnął rok 1940, najmroczniejszy od dekad. Oczy światowych przywódców z obawą zwracają się ku drapieżnym hitlerowskim Niemcom, wciąż nienasyconym pokonaniem Polski i szykującym się do kolejnej agresji. Mało kto wie, że w cieniu nabierającej rozpędu wojny toczy się inna, nie mniej krwawa, a równie groźna.
    Sir Harrington, szef komórki brytyjskiego wywiadu, desperacko poszukuje po Europie niejakiego Michaela Trtitza, niemieckiego badacza tajemnic przeszłości. W archiwum duńskiego instytutu spoczywa dawno zapomniany manuskrypt, spisany przez na wpół legendarnego skalda. By go zdobyć, sir Harringon nie cofnie się przed niczym.
    Na dalekiej Północy wokół świętego drzewa zbierają się wojownicy. Są gotowi do końca walczyć o odchodzący w niepamięć świat. Tam też, kierowany rozkazami admiralicji, zmierza polski okręt wojenny, którego oficer, porucznik Wojciech Śnieżewski, odkrywa w sobie niespotykaną moc.
    Wszystkie te siły spotkają się w przededniu Ragnaroku, by ustanowić nowy porządek świata.



    W "Wojnie runów" fantastyka bardzo mocno splata się z historią. Na tle prawdziwych wydarzeń dostajemy walkę przedwiecznych sił. Obok strzałów z karabinu można zobaczyć broń z czasów wikingów, a jednocześnie wszystko jest dobrane w takich proporcjach, że nie miałam wrażenia, że coś jest nie na miejscu lub wygląda tak absurdalnie, że mi zgrzyta. 

    W to wszystko zamieszana jest jeszcze mitologia nordycka, którą znam dość słabo, ale wystarczająco, żeby jednego zwrotu akcji się domyślić. Jako że mamy do czynienia z runami i akcją częściowo w Skandynawii, to zdecydowanie to pasowało do całości.

    Stylowo mamy do czynienia ze "standardowym" Mortką. Czyta się to szybko, przyjemnie, subtelny humor bawi, ale jednocześnie całość jest dość mroczna i w głowie została mi co najmniej jedna dość brutalna jak na autora scena z krukiem.


    Wszystkie postacie, nawet te drugoplanowe, wypadły aż nad wyraz realnie. Najbardziej byłam ciekawa, jak skończą się losy Madelaine Eklund i Colina Gubbinsa, ale nasz główny bohater z umiejętnością wyczuwania śmierci też był ciekawą postacią. Z fascynacją śledziło się też rozwój obsesji Harringtona. Chciałabym wyróżnić też hrabiego Załuskiego. Żałowałam, że jego historia potoczyła się w taki, a nie inny sposób.


    W zakończeniu ładnie splotły się wszystkie wątki w satysfakcjonujący finał pełen akcji. Nie miałam jednak wrażenia, że wszystko dzieje się za szybko, a właśnie w odpowiednim tempie, dostawaliśmy wszystkie rozstrzygnięcia po kolei i każda postać doczekała się swojego zamknięcia.

    

    Drobny szczegół, ale zawsze mnie cieszy notka historyczna, nawet jeśli krótka. Lubię bezpośrednio od razu się dowiedzieć, które wydarzenia były prawdziwe, a które fikcyjne, szczególnie jak nie do końca orientuję się w danym fragmencie historii. Dodatkowo widać po bibliografii, że autor naprawdę przysiadł i wiedział, o czym pisze. 

    No i kot. Zdecydowanie cieszył mnie kot.



    Oprócz tego, że książka ukazała się drukiem, to oryginalnie wyszła też jako superprodukcja audiooteki. Przesłuchałam kawałek i naprawdę dobrze to brzmi. Mam nadzieję, że będę miała w późniejszym terminie czas i okazję przesłuchać w całości.

    Podsumowując, moim zdaniem "Grom. Wojna runów" to jedna z najlepszych książek Mortki ostatnimi czasy. Może dlatego, że wyróżnia się z całej fantastycznej twórczości autora głębokim oparciem o historię. Ja polecam!

Komentarze

Popularne posty