Recenzja książki "Nim wstanie dzień" autorstwa Vladimira Wolffa
Ostatnio moje spotkania z science fiction praktycznie całkowicie ograniczyły się do "Gwiezdnych wojen" - częściowo przez brak czasu, częściowo przez ilość fantastyki do nadrobienia. Kiedy jednak kolega z pracy podsunął mi pod nos post o książce "Kronika podboju: Nim wstanie dzień" autorstwa Vladimira Wolffa nie wahałam się długo.
Opis od wydawcy:
Ludzkość od zawsze marzyła o nowym domu. Nieskażonej, rajskiej planecie, na której wszystko można zacząć od nowa, nie powielając błędów historii. Tylko skąd pewność, że nowa planeta nie okaże się piekłem?
O innym życiu marzyłem i ja. Bo co może czekać weterana pracującego w restrukturyzującej się fabryce? Człowieka, który jest sam i mieszka w brudnej, biednej dzielnicy? Każda zmiana, która niesie nadzieję, jest szansą. Przyjąłem zatem ofertę i nie czytałem zapisów małym druczkiem. A teraz jestem tutaj. I próbuję przetrwać…
Dystopijna powieść Vladimira Wolffa to historia o podboju gwiazd… Nie wiadomo jednak, kto kogo tak naprawdę podbija. A Ty? Wsiądziesz na ten okręt? Zmierzysz się z Przyszłością, Nowym i Nieznanym?
W książkę wciągnęłam się właściwie już od pierwszych stron. Styl autora mi podpasował, więc czytało się błyskawicznie i nie przeszkadzał mi początek, gdzie Vladimir Wolff zamiast wrzucić nas od razu w większą akcję, spokojnie nakreślał sytuację naszego bohatera i budował sobie grunt na przyszłość. "Nim wstanie dzień" przeczytałam więc praktycznie na raz. Dostajemy wszystko to, co było zapowiadane - podbój nowego świata w odległej galaktyce, militarny i dystopijny klimat, sporo akcji i jeszcze więcej zagadek.
Militarny aspekt jest na pewno dużym plusem książki. Czytając opisy miałam wrażenie, że autor naprawdę zna się na tym i wie, o czym nam opowiada. Dawno nie miałam w ręku książki, w której sprzęt wojskowy przedstawiony byłby nie pobieżnie i bez ładu i składu, a faktycznie sensownie, nawet kiedy jest to sci-fi.
Podobne wrażenie odniosłam przy technologii podróży nadświetlnych, która jest jasno wyjaśniona i całym aspekcie okołokosmicznym. Terminologii "gwiezdnej" pada na tyle dużo, żeby budowała klimat i zawieszenie w realnym świcie, a jednocześnie nie dobijała mnogością terminów i niezrozumiałych teorii.
Mocną stroną książki było też na pewno eksplorowanie nowego świata - z jednej strony tak podobnego do prehistorycznej Ziemi, a jednocześnie tak innego i momentami zaskakującego swoją brutalnością. Cała fabuła nie jest na razie bardzo skomplikowana i raczej liniowa, a "intryga" z obcymi była przewidywalna od początku, ale książka nadrabiała ilością akcji.
Co do bohaterów, to polubiłam Alana Tarnowskiego i momentami naprawdę drżałam o jego życie. Niestety inne postacie poboczne nie wyryły mi się jakoś mocno w pamięci i momentami miałam wrażenie, że w większości stanowią tylko tło. Jill Harper od pewnego momentu stroiła tylko fochy i latała, więc nie zapałałam do niej szczególną sympatią, inna obiecująca postać zeszła dość szybko ze sceny, choć nie miała jakiejś większej głębi. Na plus w końcówce zaskoczył mnie Yarin i mam nadzieję, że w przyszłości będzie go więcej.
Najwięcej uwag mam niestety do końcówki książki. Gdzie wcześniej mieliśmy dość spokojne tempo prowadzenia fabuły - mimo sporej ilości akcji - to na koniec mam wrażenie, że pędzimy na łeb i szyję. Dostajemy całą masę nowych faktów o obcych w jednym urywku, w kolejnych pojawia się jeszcze więcej pytań niż odpowiedzi, a wszystko kończy się w kompletnie otwarty i tajemniczy sposób. Czuć, że jest to dopiero pierwszy tom i autor zostawia sobie wszystkie rozstrzygnięcia na kolejne. I totalnie mi to nie zagrało, jak zapewne powinno. Zamiast oczekiwania na ciąg dalszy pojawiła się lekka irytacja, że nie dostanę na razie żadnych wyjaśnień.
No dobrze, dwa słowa o wydaniu. Kiedy dostałam książkę do ręki, to pierwsze co zrobiłam, to napisałam Sigmie, że dawno nie trzymałam w ręku książki w miękkiej oprawie bez skrzydełek. Nie uważam tego za wadę, bo książka jest dość cienka i nie stanowi to problemu, ale podaję w ramach ciekawostki, bo zwróciło moją uwagę. Do korekty i redakcji za którą odpowiadają WordRaptor i Sławomir Brudny nie mam większych uwag. Trafiła się co prawda jedna czy dwie literówki czy brakujące półpauzy, ale nie było tego dużo.
Podsumowując, uważam książkę za dość udane otwarcie serii. Gdyby nie zakończenie, pewnie oceniałabym ją jeszcze wyżej. Niestety odrobinę zniszczyło dobre wrażenie i zostawiło więcej pytań niż odpowiedzi. Zdecydowanie czuć, że jest to dopiero pierwszy tom serii, która ma dla nas jeszcze wiele tajemnic do odkrycia.
Za egzemplarz książki do recenzji dziękuję wydawnictwu Warbook.
Komentarze
Prześlij komentarz