Recenzja książki „451° Fahrenheita”
„I nie spodziewaj się, że zostaniesz zbawiony przez jakąkolwiek jedną rzecz – osobę, maszynę czy bibliotekę. Zbawiaj się sam po trochu, a jeśli utoniesz, umrzyj wiedząc, że kierowałeś się ku brzegowi.”
TYTUŁ ORYGINAŁU: “Fahrenheit 451”
AUTOR: Ray Bradbury
WYDAWNICTWO: Mag
LICZBA STRON: 176
ROK WYDANIA: 2018
GATUNEK: science fiction (dystopia)
„"451° Fahrenheita" - Przerażająco prorocza powieść o przyszłości w świecie postliterackim…
Guy Montag jest strażakiem. Jego praca polega na niszczeniu najbardziej zakazanego ze wszystkich dóbr, źródła wszelkich niesnasek i nieszczęść: książek.
Nie przychodzi mu do głowy, że mógłby kwestionować swoje nijakie życie – dopóki nie zostanie mu objawiona przeszłość, w której ludzie nie żyli w strachu, i teraźniejszość, w której można postrzegać świat przez pryzmat idei.
Zaczyna ukrywać w domu książki, które wkrótce zagrożą jego życiu.”
~sugerowany wiek czytelnika: 16+
książka porusza tematykę samobójstwa oraz zabójstwa (są ukazane, ale w większości bez brutalnych szczegółów)~
„451° Fahrenheita” to książka, do której czytania zbierałam się od dawna. Naprawdę, to jedna z pierwszych pozycji, które dodałam sobie na Legimi. I tak sobie tam leżała, aż w końcu podczas tegorocznej akcji #tryscifi uznałam, że dobra, czas ją przeczytać. A dokładniej pod koniec terminu, gdy uznałam, że nie wyrobię się z planowanymi dłuższymi pozycjami. Gdy odkryłam, że historia ma niecałe dwieście stron, stwierdziłam, że będzie idealna, by zakończyć nią akcję.
I zdecydowanie był to strzał w dziesiątkę. Nie jest to typowe science fiction, o którym myślimy, gdy ktoś nam wspomni o tym gatunku – nie mamy tu ani kosmosu, ani walki o życie w niesprzyjających warunkach, mamy za to świat, który dla autora może i był odległy, ale dla mnie te kilkadziesiąt lat później wydaje się momentami naprawdę znajomy. Na szczęście chwilowo jeszcze te najgorsze scenariusze się nie ziściły, ale nie zmienia to faktu, że ta krótka powieść potrafi wywołać pewne przemyślenia.
I myślę, że to właśnie to jest w „451° Fahrenheita” najważniejsze. Nie fabuła, która chociaż istnieje i potrafi zaintrygować, nie należy do niesamowicie wartkich czy skomplikowanych, ale to, co pod nią – droga, którą przechodzi bohater, wizja świata przedstawionego przez autora. Śmiem nawet powiedzieć, że ta książka powinna być wśród lektur szkolnych zamiast kilku zdecydowanie zbędnych tam dzieł.
No dobrze, ale o czym w ogóle jest ta powieść? Guy Montag to strażak w świecie, w którym pożarów już się nie gasi, a wznieca. A dokładniej, pali się książki, źródło nieszczęść, niepotrzebny bełkot, coś, co nie powinno istnieć. Jednak z początku przypadkowe spotkania z sąsiadką powoli zmieniają jego sposób myślenia, a może raczej wyciągają na światło dzienne to, co skrywało się głęboko, zakopane przed całym światem.
Montag żyje w świecie, w którym ludzie w ogóle się nie znają, każdy żyje własnym życiem, praktycznie nie rozmawia się z sąsiadami czy osobami, z którymi jedzie się autobusem lub pociągiem. W świecie, w którym nikogo nie obchodzi druga osoba, w którym nie patrzy się na ludzką psychikę, a po prostu „czyści się” umysły tych, którzy sobie nie radzą, by wykasować problemy bez sprawdzenia ich źródła. Sam Guy praktycznie nie zna nawet swojej żony – i to jest coś, co brzmi podobnie do wielu obecnych związków. W końcu ile to osób w czasie pandemii martwiło się tym, jak wytrzyma tyle czasu pod jednym dachem z kimś, kogo podobno kocha?
W powieści książki praktycznie nie istnieją, nie tylko dlatego, że zmuszają ludzi do myślenia, że mogą wywołać w nich chęć buntu i sceptyczne podejście do władzy. Nie, ludzie sami zatracili chęć czytania, nie mają ochoty nawet próbować analizować tekstu, boją się uczuć, który ten w nich wywołuje. Kluczowa za to stała się telewizja, programy coraz bardziej okrojone z fabuły, byle coś się działo, szybko, bez tła. Ludzie nie potrafią odpowiedzieć tam na pytanie „dlaczego” albo „kim dla siebie są bohaterowie”, to się nie liczy. Za to szukają ciepła, zrozumienia i rodzinnej miłości w telewizyjnej fikcji, żyjąc życiem bohaterów programów bardziej niż swoim. Wojny są, a jednocześnie jakby ich nie było, trwają raptem sekundy, nikt nawet do ostatniej chwili nie zauważa, że na dach jego domu spada bomba. I chociaż nam na szczęście daleko jeszcze do tego scenariusza, to momentami podczas czytania zastanawiałam się, czy nasz świat nie zmierza właśnie w tę stronę. Bo nie da się zauważyć, że chociażby śmierć wielu rusza coraz mniej. Może i nie jesteśmy jeszcze na etapie, gdy grupka młodzieży może przejechać kogoś tak po prostu, dla zabawy, ale coraz częściej słychać o brutalności nastolatków, którzy nie widzą nic złego w swoim zachowaniu.
W każdym razie poza tym bogatym tłem sprawiającym, że nie da się nie myśleć nad nim dość długo, a o wszystkich pobocznych wątkach można by dyskutować godzinami, mamy przecież samego Montaga. Montaga zawieszonego w tym świecie, pracującego jako strażak, a jednocześnie czującego, że coś go ciągnie do tych książek. Chcącego zrozumieć, dlaczego niektórzy nadal chcą je chronić za wszelką cenę, czemu je zbierają i są gotowi spłonąć razem ze swoim księgozbiorem. To ciekawy bohater, przede wszystkim ludzki. Typ świeżo upieczonego buntownika, zapaleńca, jednego z tych, którzy przede wszystkim działają, nie bojąc się, a może nie do końca jeszcze zdając sobie sprawę z konsekwencji. To przyjemna odmiana od ukrytych w cieniu, sprytnych, tworzących zawiły plan rebeliantów, których sporo mamy w literaturze wszelkiego rodzaju. A jednocześnie Montag potrafi myśleć, potrafi kierować się cudzymi wskazówkami i czuje. Dużo czuje i robi to w sposób całkowicie naturalny, jak zrobiłby to typowy człowiek, a nie bohater książki gotowy na wiele wyzwań i śmierć. Podoba mi się też zakończenie, które jest zaskakująco spokojne i pokojowe, ale naprawdę pasujące do reszty. Po prostu bardzo dobre.
Nie ma co ukrywać, jak na niecałe dwieście stron „451° Fahrenheita porusza w sobie zaskakująco dużo ważnych, wciąż aktualnych motywów. Sam styl pisania autora jest dość specyficzny, pełen metafor oraz porównań, ze zdaniami, które sprawiają wrażenie wręcz gorączkowych. Nie każdemu podejdzie do gustu, ale mi akurat się spodobał. Na pewno widać tu dużą różnicę między tym, jak pisano książki kiedyś, a jak obecnie – fabuła, chociaż oczywiście istnieje i jest ważna, stanowi zaledwie podstawę do snucia przemyśleń na temat tego, jak może w przyszłości wyglądać świat. Na pewno nie każdemu się ta historia spodoba i trzeba się nastawić do niej odpowiednio, ale myślę, że i tak jest warta zapoznania się z nią.
Komentarze
Prześlij komentarz