Recenzja książki „Pola dawno zapomnianych bitew. Łatwo być bogiem”
AUTOR: Robert J. Szmidt
WYDAWNICTWO: Rebis
ROK WYDANIA: 2022 (wydanie poprawione i uzupełnione względem wydania z 2014)
LICZBA STRON: 427
GATUNEK: science fiction
Zalecany wiek czytelnika: 16+
„W połowie XXIV wieku ludzkość ma za sobą skok cywilizacyjny. W ciągu piętnastu pokoleń skolonizowano ponad tysiąc planet i zbadano kilkanaście tysięcy układów gwiezdnych. Stoczono też krwawą wojnę domową.
Teraz cywilizacja stoi w obliczu rewolucyjnych zmian. W układzie Xan 4 naukowcy i wojskowi Federacji, w tym zwolniony czasowo z karnej kolonii sierżant Henryan Święcki, obserwują ze stacji orbitalnej tych, których od dawna chcieli spotkać - dwie rasy Obcych. Sierżant ma zidentyfikować ludzi, którzy wbrew procedurom próbują ocalić jedną z ras. Stawką będzie nie tylko przetrwanie Wojowników Kości, ale i życie Henryana.
Tymczasem w odległym układzie New Rouen "Nomada", okręt Korpusu Utylizacyjnego usuwający zniszczone jednostki, natrafia na tajemniczy wrak. Zaawansowana technologia jest imponująca, ale odnaleziona na pokładzie jednostki istota może wstrząsnąć podstawami ludzkiej cywilizacji...”
Doszłam do wniosku, że podczas czytania „Pól dawno zapomnianych bitew” chciałabym w miarę równo iść zarówno z tym pierwotnym cyklem, jak prequelami, dlatego zaraz po „Per aspera ad astra” z prequelowej serii o Bukowskim skierowałam uwagę na „Łatwo być bogiem”. Była to przygoda miła i nie żałuję czasu spędzonego z tą książką, chociaż swoje wady ma i widać, że to historia napisana wcześniej niż pozostałe czytane przeze mnie książki autora.
No ale dobrze, zacznijmy w miarę od początku. O czym w ogóle jest ta historia? Przede wszystkim o obcych. W czasach, gdy ludzie podbijają wszechświat i zasiedlają kolejne planety, jednocześnie po cichu szuka się, cóż, kosmitów. Sam sposób ukazania różnych ich ras w książce jest ciekawy – mamy bardzo zaawansowane istoty inspirowane Biblią, stworzenia, które zatrzymały się na poziomie około XIX wieku oraz takie, które przywodzą na myśl czasy prehistoryczne, w dodatku z wyglądu tak różne od ludzi, że momentami aż trudno je sobie wyobrazić. A także o, jak zdradza sam tytuł, zabawie w bogów.
Powieść jest tak naprawdę podzielona na dwie części. Jedna z nich stanowi swoisty wstęp i opowiada o młodym mężczyźnie imieniem Nike, który przez pewną głupią decyzję zaprzepaścił swoją karierę i został przydzielony do załogi oczyszczającej pola dawnych kosmicznych bitew z resztek statków. I przyznam, że sam ten chłopak przypadł mi do gustu, szkoda, że nie powrócił już później, a zakończenia jego historii można się domyślić.
Właściwa część książki opowiada tak naprawdę o Henryanie Święckim, mężczyźnie, który w ramach warunkowego zwolnienia z kolonii karnej trafia na stanowisko łącznościowca do stacji orbitalnej nad planetą zamieszkaną przez obcych. Mężczyzna szybko zostaje wmieszany w walkę z grupą „bogów” chcących wbrew procedurom ocalić jedną z zamieszkujących to miejsce ras przed zagładą. Przyznam, że przez większość czasu Henryan był dla mnie dość bezosobowy, ale w pewnym momencie zaczęłam go nawet lubić. Sama akcja nie powalała jakoś bardzo, ponieważ nie zaskakiwała przez większość czasu, ale mimo to historię przyjemnie się słuchało (sięgnęłam po audiobooka). Podobały mi się fragmenty dotyczące obcych ras, szczególnie te pisane z perspektywy ich członków.
Co do bohaterów, Henryan, mimo że bez jakoś mocno zarysowanego charakteru, przynajmniej go miał, momentami na tyle, że naprawdę dało się go polubić, nawet jeśli nie jakoś wybitnie. Tak samo Nike. Znacznie gorzej jest z pozostałymi bohaterami, którzy w większości różnili się tylko nazwiskami. Zazwyczaj ich charaktery można określić słowami „drań, drań, jeszcze większy drań, niesamowity drań i sadysta”. Inni z kolei byli po prostu płascy. Niezbyt dobrze prezentowały się też kobiety, które, cóż, również nie miały osobowości albo były przedstawiane niezbyt pozytywnie. Ale, jako że bohaterowie ogólnie nie mają charakteru, nie bolało to jakoś szczególnie (tym bardziej że na szczęście w cyklu o Bukowskim trochę się to zmienia).
Mówiąc szczerze, niemal do końca byłam przekonana, że ocenię tę książkę jako takie 6/10, czyli „zeszło szybko, fajna rozrywka, ale nic szczególnego i szybko zapomnę”. I tak by się stało, gdyby nie dwie sceny, które zdecydowanie przypadły mi do gustu – scena „rozmowy” Henryana z facetem z wubecji oraz końcówka epilogu. No i jeden z plot twistów rzeczywiście mnie zaskoczył.
W ogólnym rozrachunku nie mogę o tej książce powiedzieć zbyt dużo, bo nie było to ani nic wybitnego, ani bardzo złego, taki porządny średniak, który jednak miał wystarczająco dobrych momentów, by miło spędzić przy nim czas i chcieć zapoznać się z kolejnym tomem.
Komentarze
Prześlij komentarz