Recenzja książki „W objęciach magii. Miłość od elfiego wejrzenia”

„Nie panujemy nad przyszłością, Sorcho. Tragedia może się przydarzyć każdemu i w każdej chwili.”


„W objęciach magii. Miłość od elfiego wejrzenia” to książka, którą przeczytałam w ramach współpracy z wydawnictwem Skarpa Warszawska. I trochę nie wiedziałam, co będę o tej książce sądzić, bo słyszałam bardzo mieszane opinie, a do tego ma w sobie ona sceny erotyczne, co do których jestem dość wymagająca. Jak jednak powieść wypadła w ostatecznym rozrachunku?





TYTUŁ ORYGINAŁU: “How to love your elf”

AUTOR: Kerrelyn Sparks

WYDAWNICTWO: Skarpa Warszawska

LICZBA STRON: 383

ROK WYDANIA: 2023

GATUNEK: romans, fantasy


~ sugerowany wiek czytelnika: 18+;

książka zawiera wyraźne sceny erotyczne ~



„Pięć dziewczynek wychowanych w izolacji na owianej magią Wyspie, wyrasta na dorosłe kobiety, które postanawiają wyraźnie zaznaczyć swoje miejsce na świecie – i być może zmienić go na zawsze! Sorcha wiedziała, że opuszczenie bezpiecznych terenów królestwa i pertraktowanie z elfami to niepewna, ale jednak konieczna misja. Pomimo uporu, honoru i buntu u progu wojny z wrogiem, między kobietą, a jej oprawcą zaczyna płonąć uczucie, którego żadne z nich się nie spodziewało. I sami już nie wiedzą czy chcą nadal tkwić w nienawiści, czy jednak się pocałować…” 


Jest zdecydowanie lepiej, niż spodziewałam się po pierwszych stronach. Chociaż początkowo styl autorki mnie nie powalił, to ostatecznie jego prostota wyszła na plus, bo książkę czyta się bardzo szybko i lekko. I naprawdę dobrze się przy niej bawiłam, przynajmniej przez większość czasu. Akcja jest stosunkowo prosta, nieskomplikowana, co moim zdaniem można uznać za zaletę. Jednocześnie widać, że jest to początek czegoś dłuższego, bo niektóre wątki pozostają wyraźnie otwarte. Jasne, bohaterom wiele rzeczy udaje się nieco zbyt łatwo, ale można na to przymknąć oko, bo nie jest to jakoś bardzo widoczne. Tak po prawdzie, to czułam się trochę jak przy takiej średniej jakości, ale zabawnej i przyjemnej komedii. Niby szczyt kina, a w tym przypadku literatury, to nie jest, ale człowiek nadal naprawdę dobrze się bawi. Na tyle, że całość można przeczytać spokojnie nawet w jeden dzień.


Tym, co niestety niezbyt przypadło mi do gustu, był wątek romantyczny. No może nie cały, bo niektóre rozmowy Sorchy i Leśniczego były naprawdę zabawne i przyjemne, ale niesamowita szybkość, z jaką wszystko się rozwinęło i przede wszystkim sceny erotyczne ani trochę mnie nie kupiły. Te drugie, zamiast zmysłowe i przywołujące o wypieki na twarzy, były po prostu żenujące, a momentami przy okazji zabawne, co również pozytywem raczej nie jest. Dodam też, że ciarki zażenowania wywoływały u mnie tak naprawdę wszystkie nieco bardziej erotyczne myśli bohaterów, bo cóż, najlepiej to one opisane nie były. Odnosiłam momentami wrażenie, że czytam o wiecznie napalonych gimnazjalistach, a nie dorosłych, poważnych ludziach.


Główną fabułę łatwo przewidzieć, tak samo jak i plot twist z tożsamością Leśniczego. Nie do końca kupiłam też to, jak jeden z antagonistów przed śmiercią wygadał część swego planu niczym w średniej jakości filmie o superbohaterach, ale poza tym akcja jest naprawdę przyjemna i poprawnie napisana.


Co przy tym zaskakujące, zarówno Sorcha, jak i Leśniczy zyskali trochę mojej sympatii. Dziewczyna czasem irytuje, czasem nie myśli, ale jak już trzeba, to potrafi wziąć się w garść i pokazać, że nie jest tylko ciągle potrzebującą ratunku księżniczką. Nie, to dziewczyna, która potrafi wziąć sprawę we własne ręce. Nie jest też przy tym jakoś specjalnie potężna i niejednokrotnie trzeba ją ratować. Czasem bywa niesamowicie głupia, czasem naiwna, co wynika głównie z jej wieku i wychowania, ale ja to jestem w stanie kupić. I mimo że czasem mnie denerwowała, to jakoś tak ją nawet polubiłam. Podobnie ma się sprawa z Leśniczym, który może i nie został niesamowicie jak rozbudowany, ale miał w sobie taką dobroć, którą dało się całkiem polubić. No, nawet jeśli momentami wydawał się zbyt idealny, ale to chyba specyfika tego typu książek. Nasz drogi elf przypomina Robin Hooda i odnoszę wrażenie, że właśnie nim był inspirowany. Dodam też, że mimo opisu nie ma tu tak naprawdę „enemies to lovers”, bo nasi bohaterowie prawdziwymi wrogami wcale nie są. Wręcz przeciwnie, od początku współpracują, a jedyna niechęć między nimi wynika z niedawnej wojny.


Chociaż przyznaję, kiedy początkowo w myślach narzekali, że nie mogą się w sobie zakochać, a jednocześnie wciąż myśleli o jednym, to miałam ochotę nimi potrząsnąć, żeby już się ze sobą przespali i przestali wkurzać tym marudzeniem. 


Z głównych złych nieco bardziej wyróżnia się księżna Jenetta, która zasadniczo też zyskała odrobinkę mojej sympatii. Głównie dlatego, że jako jedyna z antagonistów miała jakiś charakter. To kobieta po prostu szalona, a przy tym mająca cel i motywy, które da się naprawdę zrozumieć. Nie jest przy tym na tyle silna, by inni źli traktowali ją poważnie i zdecydowanie mi się podobało. Po prostu miała w sobie to coś, co sprawiało, że byłam w stanie sobie ją wyobrazić i trafiła do mnie. Nawet jeśli momentami jest głupia (tak samo jak reszta antagonistów), to i tak mi się spodobała. 


Bohaterowie podejmują czasami naprawdę niezbyt logiczne decyzje, szczególnie jak na władców, a antagoniści ani trochę nie wywołują poczucia strachu czy niepokoju. Szczególnie mam tu na myśli Krąg Pięciorga. Tak naprawdę niewiele o nim wiadomo, poza tym, że jest bardzo niebezpieczny, ale czy to niebezpieczeństwo czuć? Niezbyt. Autorka za dużo opisuje, za mało pokazuje, bym naprawdę mogła uznać ich za coś więcej niż zwykłych przeciwników. Szczególnie że są jakoś zaskakująco łatwi do zabicia. 


Prostota fabuły jest o tyle dobra, że tak naprawdę zostajemy wrzuceni w środek akcji. Niby autorka wyjaśnia podstawy podstaw, ale nadal pozostawia bardzo dużo pytań i sprawia, że gdyby lektura miała być ambitniejszą, to po prostu bym się pogubiła. Na szczęście świat jest na tyle prosty, a historia (mimo zaangażowania władzy kilku królestw) kameralna, że braki dotyczące tła nie przeszkadzają i z lektury i tak da się czerpać dużo radości.


Przejdę do kilku aspektów technicznych. Przede wszystkim widać, że bardzo dobrą robotę wykonał tłumacz. Niestety nie zdołał uratować scen erotycznych, ale książki to on za autorkę nie napisze. Mimo to po prostu czuć, że zrobił świetną pracę. 


Nieco muszę niestety pomarudzić na okładkę, która zwyczajnie niezbyt mi się podoba. Nie chodzi o sam styl rysunku, a raczej o to, jak popsute są niektóre proporcje i światłocień. Bo o ile sam styl, chociaż nieco komiksowy, jest naprawdę przyjemny, to niestety szczegóły już poległy, co widać chociażby przy ręce naszego elfa. Przypominało mi to nieco grafikę pokroju: uczniowi plastyka usunął się z komputera dyplom dwa tygodnie przed terminem oddania i rysował go szybko od nowa. Czyli źle nie jest, ale po przyjrzeniu się widać, że coś nie gra. Za to teksty na niej dodane już są naprawdę ładnie i ogólnie całość mimo wszystko swój urok ma.


I ludzie, ja nie wierzę, że to mówię, ale „W objęciach magii. Miłość od elfiego wejrzenia” to powieść, którą mimo wszystko mogę wam spokojnie polecić. Momentami głupia, momentami żenująca, ale przy tym zabawna i zwyczajnie przyjemna na tyle, że można przymknąć oko na wszystkie głupotki, bo humor i lekkość książki to wynagradzają. Ot, takie fajne czytadło, kiedy człowiek potrzebuje się odstresować po długim dniu. Jest jak taki przyjemny do oglądania film komediowy. 


Poza tym tekst z eukaliptusem to złoto. 


Komentarze

Popularne posty