Recenzja mangi "Na skraju równowagi" scenariusza S. Shinya i J. Ireland
Bardzo ucieszyłam się, kiedy Egmont zapowiedział, że wchodzą na rynek mangi z między innymi pozycjami z Gwiezdnych Wojen. Zawsze po cichu liczyłam, że ukażą się u nas w kraju wszystkie pozycje z Wielkiej Republiki, a dzięki wydaniu "Na skraju równowagi" od Shima Shinya i Justiny Ireland, brakuje do tego tylko słuchowiska i komiksów młodzieżowych. Chociaż więc czytałam mangę w oryginale, to z chęcią kupiłam nasze wydanie i zabrałam się za reread.
Opis od wydawcy:
Manga z uniwersum „Gwiezdnych Wojen”.
Trwają czasy Wielkiej Republiki, która rozrasta się w najlepsze o nowe układy gwiezdne. Sławni Jedi, jako cieszący się szacunkiem strażnicy pokoju, chronią Republikę i otaczają swoim blaskiem tych, którzy badają najdalsze zakątki galaktyki. Po Wielkiej Katastrofie Nadprzestrzennej młoda rycerz Jedi – Lily Tora-Asi – otrzymuje zadanie wsparcia wysiedlonych cywilów podczas przenosin na Banchii, zamieszkaną od niedawna planetę w układzie Inugg, daleko na Zewnętrznych Rubieżach. Na Banchii znajduje się nowa świątynia Jedi, której przewodzi mistrz Arkoff, mentor Lily z rasy Wookieech. Arkoff postrzega świątynię jako oazę pokoju dla nowych mieszkańców oraz tych, którzy mają się udać w dalszą podróż. Lily roztacza opiekę nad przybywającymi osadnikami, a jednocześnie zmaga się z dziwnymi tajemnicami tej odległej placówki. Zastanawia się przy tym, czy robi, ile trzeba, żeby w galaktyce zapanował pokój. Gdy zaczynają się ujawniać ukryte wcześniej niebezpieczeństwa, młodzi Jedi muszą się zmierzyć z wyzwaniem większym niż wszystkie dotychczasowe…
Sama historia z mangi oderwana jest częściowo od wielkich wydarzeń i skupia się na tych w mniejszej skali. Mamy co prawda Nihilów, Drenigiry i na przykład Stellana Giosa, ale przez cały czas skupiamy się na małej planecie leżącej na galaktycznych peryferiach.
Śledzimy losy rycerki Jedi Lily Tora-Asi, która stara się odnaleźć wewnętrzną równowagę i dystans do pewnych wydarzeń. Mimo bycia rycerką nadal w siebie momentami wątpi i nie w każdej sytuacji wie, jak powinna się zachować. Jest przez to ludzka.
Sama historia nie przypadła mi jakoś super do gustu. Jest po prostu w porządku, choć ma swoje momenty, jak groźny mistrz Jedi z rasy Wookiee z malutką konewką w łapce czy kreacja młodzików. Stawia też przed nami zagadkę nowej umiejętności Drengirów, ale nie daje rozwiązań.
Na końcu manga zawiera dodatek fabularny niezwiązany bezpośrednio z główną fabułą. Za jego scenariusz odpowiada już tylko Shima Shinya i nastawiony jest on bardziej na moralizatorski ton, siłę przyjaźni i pewnie dość szybko wyprę go z pamięci.
W dodatku za rysunki odpowiada Nezu Usugumo, ale nie czułam wielkiego przeskoku między stylami i są spójne.
"Na skraju równowagi" jak i poprzednia gwiezdnowojenna manga wydane jest w kolorowej obwolucie, a sama okładka jest czarnobiała. Tak jak i w oryginale czyta się ją od lewej do prawej, czyli w nietypowy jak dla mang sposób. W treści wyłapałam kilka błędów - literówki w imionach postaci, dziwne sformułowania jak "przeprowadzka do innego kraju", kiedy bohaterowie zmieniają planetę zamieszkania, więc technicznie mogło być odrobinę lepiej.
Podsumowując, mangę czytało się w porządku, ale bez zachwytów. Nie jest ona bardzo istotna w kontekście całej Wielkiej Republiki i nie trzeba się w niej jakoś bardzo orientować, żeby po nią sięgnąć. Jest bardziej dodatkiem do całości. Ja mimo wszystko polecam, bo jest to pewna odmiana od standardowych Gwiezdnych Wojen.
Komentarze
Prześlij komentarz