Recenzja kolorowanki „Mega kolor. Skywalker odrodzenie”

Ponieważ wszyscy zgodnie na instagramie stwierdzili, że chcą przeczytać pełną recenzję kolorowanki, uznałam, że nie mogę was zawieść i jej nagle nie zrobić.





Dlatego, zgodnie z zaleceniami z tyłu kolorowanki, wzięłam w ręce najlepsze kredki, flamastry (a raczej markery) i zabrałam się do testów. 


Nie jestem największą fanką kolorowanek i zazwyczaj ich nie kupuję, wolę rysować od zera. Z drugiej strony jest w nich coś odstresowującego i przynajmniej nie trzeba się bać, że skopie się proporcje przy tworzeniu. Ta kolorowanka wpadła mi w ręce w Intermarche i dziewczyny namówiły mnie do kupna, bo okazała się dość tania (niecałe 13 zł). No i był w niej Poe. Inaczej bym nie brała, bo nie jestem zbyt dużą fanką sequeli. 


No dobra, ale jednak kupiłam, bo, jak zauważyłam z pewnym zaskoczeniem, mimo nie do końca zachęcającej okładki ilustracje w środku są wręcz śliczne. Bardzo szczegółowe i realistyczne jak na kolorowankę, starannie wykonane. 








Minusem jednak jest sposób klejenia kolorowanki. Podczas rysowania musiałam podtrzymywać ręką kartkę obok tej, którą pracowałam, żeby książeczka się nie zamknęła. Podczas rysowania nie ma z tym zbytnio problemu, rękę oprzeć gdzieś przecież trzeba, ale gdy człowiek na moment odchodzi, kolorowanka od razu się zamyka. W dodatku niektóre elementy są tuż przy wewnętrznych krawędziach, przez co pokolorowanie ich jest dość trudne, bo nie da się całkowicie rozłożyć kartek tak, by dostać się do ich samych wewnętrznych krańców (szczególnie bolesne jest to w przypadku ilustracji na dwóch stronach.







Nie do końca podoba mi się też to, że ilustracje są po obu stronach kartek. Wiem, że to oszczędność papieru i ceny, ale przy kolorowaniu całkowicie odpadają markery, które zwyczajnie przebijają na drugą stronę kartki. Wyjątkiem są dwie strony, które mają po drugiej stronie czarne tło z napisem. Tak samo niektóre kredki mogą się odbijać, chociaż to akurat da się naprawić gumką. Dla niektórych minusem może też być to, że czasami widać na jednej stronie przebijające kontury z drugiej. Jeżeli też mocno przyciska się kredki, dochodzi czasem do sytuacji, gdzie na kolejnej kartce odbija się rysunek z poprzedniej strony. Przykładowo na jednej stronie miałam ilustrację Poego, na drugiej stronie tej samej kartki był Kylo. Przy kolorowaniu Damerona nacisk kredek sprawił, że obrysy Kylo niejako odbiły się na kolejnej kartce, co zresztą widać na zdjęciu. Dałoby się tego uniknąć, gdyby nie ilustracje na każdej stronie.





To, co rzuciło mi się w oczy, to jakość. Papier jest dość gruby, przyjemny do używania. Nie jakiś wybitny, ale większością kredek da się zrobić na nich kilka warstw, by osiągnąć zadowalający efekt. U mnie w testach poszło sporo kredek i tylko Prismy nie zdały egzaminu, jednak nie jest to dla mnie zaskoczeniem, bo Prismy pod względem papieru są dość wymagające, na tyle, że sporo osób inwestuje w specjalne kartki. Reszta kredek za to pracowała zaskakująco dobrze, warstwy nakładało się przyjemnie, nie widać też zbyt mocno białych porów w papierze, przez co nie musiałam za bardzo kombinować z blendowaniem. 





Jak już pisałam, odradzam używanie markerów, bo przebijają. Mimo to nie rozlewają się po papierze i ładnie wyglądają, chociaż trudno użyć ich przy drobnych elementach, takich jak odstające kosmyki włosów. Wydaje mi się, że mogłyby służyć za fajną bazę pod kredki tam, gdzie jest dużo jednolitego tła czy ubranie, jednak nie da się ich użyć, by nie zniszczyć obrazka po drugiej stronie. 






Zaskakująco dobrze papier radzi sobie za to z akwarelami. Wiadomo, odpada metoda nałożenia na papier wody, a dopiero potem akwareli (używana często na typowym akwarelowym papierze przez ciekawe sposoby mieszania się i rozlewania farb, które wywołuje), ale przy dość ostrożnym podejściu papier nie faluje praktycznie wcale, nawet przy kilku warstwach. Jedynie w niektórych miejscach pojawiają się ciemniejsze plamki, jednak przy ograniczeniu wody jest ich niewiele. Papier nie zdziera się, jak to mają w zwyczaju tanie, cienkie kartki. Wiadomo, malowanie malutkich elementów nie należy do najwygodniejszych, ale można spróbować użyć akwareli chociażby przy jednolitym tle. 





Podobnie ma się sprawa z tuszem. Nie jestem pewna, z czego te kropki wynikają, nie pojawiają się wszędzie, ale jednak są. Za to sam tusz kartka przyjmuje zaskakująco dobrze.






Fajnie też poradziła sobie z pastelami (choć niestety w moim wykonaniu nie do końca widać to po ilustracji, bo mam najtańsze, niezbyt dobrej jakości pastele w sztabkach, a tu lepiej sprawdziłyby się te w kredce). Co jednak ciekawe, po spryskaniu rysunku pastelowego w ramach zabezpieczenia przed rozmazywaniem lakierem do włosów, kartka mocno się pofalowała. Na szczęście po wyschnięciu lakieru fale zniknęły. Jednakże okazało się, że włosy i pasek Rey przebijają lekko na kolejnej stronie. Nie tak, jak markery, więc spokojnie zamaskuje się to podczas kolorowania, ale nadal. Nigdy wcześniej mi się to nie zdarzyło i nie dotyczy reszty rysunku, jestem więc ciekawa, skąd się wzięło. Może winę ponosi ilość lakieru? Albo po prostu taki „urok” papieru.






Bardzo dobrze znosi też ołówki. Ja wiem, że teoretycznie w kolorowankach chodzi o to, żeby było kolorowo, ale uważam, że ołówki potrafią zrobić naprawdę dobrą robotę i ciekawy efekt, a poza tym najważniejsza jest dobra zabawa, a nie dokładne przestrzeganie jakichś tam niepisanych zasad. Poza tym użycie ołówków w kolorowance to naprawdę dobre ćwiczenie cieniowania i oswajania się z nimi! Dlatego uznałam, że sprawdzę, jak ta pozycja poradzi sobie z ołówkami i poszło naprawdę dobrze, tak jak i przy kredkach. 





Dlatego mogę powiedzieć, że pod względem jakości jestem usatysfakcjonowana, bo może i nie jest idealnie, ale jak na tę cenę dostajemy zaskakująco fajną kolorowankę.


Szczegółowość rysunków to przede wszystkim zaleta (a jeśli ktoś nie lubi takich, to jest też sporo mających chociażby przedstawienia samych postaci albo proste sceny), jednak warto pamiętać, że trzeba mieć pod ręką temperówkę lub nożyk, bo tylko dobrze naostrzony rysik poradzi sobie z niektórymi fragmentami, malutkimi i cieniutkimi. Do tego, aby osiągnąć zadowalający efekt, trzeba poświęcić sporo czasu kolorowaniu tego wszystkiego (dlatego jest to dla mnie poziom kolorowanek antystresowych, które również mają pełno szczegółów). Drugie tyle za to czasu poświęcałam szukaniu kadrów, na których mogłabym sprawdzić kolorystykę strojów postaci i tła. Trochę szkoda, że nigdzie nie zawarto ściągi. Mogliby je gdzieś dodać nawet w miniaturowej formie, bo jednak sporo osób pewnie chciałoby oddać wygląd postaci zgodnie z filmami, a to sprawia, że trzeba mocno zaprzyjaźnić się z grafiką Google. 


Ta cała szczegółowość oraz semirealizm ilustracji sprawiają, że mimo mimo niepozornej okładki oraz tytułu nie polecałabym jej zbytnio dzieciom, szczególnie tym młodszym. To jest naprawdę robota na godziny dla dorosłego, a co dopiero dla dzieciaka, który może się zirytować ilością pracy. No, chyba że lubi takie sprawy, ale to już kwestia indywidualna. Ja mimo wszystko polecałabym coś z mniejszą ilością elementów. Za to jeżeli jesteście nieco starsi i lubicie kolorowanie, plus należycie do fanów Gwiezdnych Wojen (albo zwyczajnie ujęły was rysunki), nie ma co się zastanawiać nad kupnem. Wiadomo, nie jest to nic wyjątkowo niezbędnego, ale jeżeli macie ochotę na kolorowankę, to tę mogę spokojnie polecić.



Użyte przybory:


Kredki:

Derwent Drawing, Derwent Coloursoft, Kalour, Faber-Castell Polychromos, Prismacolor Premier, Master-Class Sankt Petersburg, Colorino Artist;


Markery:

Twinmarkers z Action i Kayet z Biedronki;


Pastele:

Pastele olejne Pentel i pastele suche miękkie Van Bleiswijck z Action;


Ołówki:

Zestaw z Action, Staedtler, Koh-i-noor Toison d'or;


Akwarele:

Akwarele Windsor&Newton oraz Credau z Empika;


Tusze:

Tusze Koh-i-noor 




Komentarze

Popularne posty