Recenzja książki "Wilki Arazan" autorstwa J. Flanagana

    Pod koniec tamtego roku miałam okazję wrócić do dwóch serii z nastoletnich lat - „Felixa, Net i Niki” oraz „Zwiadowcy” . Gdy w pierwszym przypadku bardzo książkę chwaliłam, tak w drugim zdecydowanie sporo rzeczy poszło nie tak. Jakie więc problemy mam z „Wilkami Arazan” autorstwa Johna Flanagana? (Przede wszystkim takie, że powstały? ~ dopisek Sigmy) 


    Opis od wydawcy:

    Epicka opowieść o honorze, przyjaźni i wielkiej przygodzie.

    Zwiadowcy powracają w nowej, mrożącej krew żyłach przygodzie!

    Tym razem Will i Maddie wyruszają z pomocą do dalekiej Celtii – górzystej i nieprzyjaznej dla wędrowców krainy, której mieszkańcy nie słyną z otwartości i gościnności. Tamtejszą ludność prześladują tajemnicze bestie. Podobno za atakami na wieśniaków stoi wataha wilków olbrzymich – mitycznych stworzeń, które według jednych wyginęły setki lat temu, a według innych w ogóle nie istniały.

    Zwiadowcy nie zdają sobie sprawy, że tym razem przyjdzie im się zmierzyć z zupełnie nowym przeciwnikiem, którego nie da się powstrzymać zwykłymi strzałami. Oboje będą musieli pokonać swoje lęki, Will powróci wspomnieniami do swojego poprzedniego pobytu w Celtii i zmierzy się z trudną przeszłością, a Maddie z niebywałą odwagą stawi czoło prawdziwemu złu.

    Czy podczas tej niebezpiecznej, pełnej tajemnic wyprawy zwiadowcy przekonają się, że w legendach i mitach jest ukryte ziarno prawdy?



    Do tej pory ciężko było nazwać „Zwiadowców” fantastyką. W pierwszych tomach pojawiały się lekkie magiczne akcenty, ale wszystko opierało się na w miarę realistycznych przygodach bohaterów oraz humorze, nawet jeśli z kolejnymi tomami robił się powtarzalny. Teraz zabrakło obu tych elementów. Nie dość, że lektura nijak nie bawiła, to ta fantastyka sprawiała wrażenie wrzuconej całkiem na siłę, bez pomysłu lub przemyślenia problemu (Flanagan zapomniał, że pisze low fantasy, a nie high fantasy, które mu zresztą nijak nie wychodzi ~ dopisek Sigmy). 

    Siłą serii były też postacie, które nasi bohaterowie spotykali na swojej drodze. Tutaj mamy dosłownie trzech chłopów opisanych dość pobieżnie oraz dwie starsze kobiety, które opisu i swojej roli mają niewiele więcej. No i obie są w pewnym sensie czarownicami tylko z podziałem na „dobrą” i „złą”.

    Postacie nie przechodzą żadnego rozwoju. Nawet Maddie czy Will. Ten drugi co prawda ma jakieś flashbacki z przeszłości i nagle niespodziewanie wybitnie nie lubi Celtii, chociaż równie niebezpieczne przygody miał w każdym innym ościennym kraju (Nawet bardziej, Celtia to przy pozostałych krajach pikuś, nawet jeśli ciągle w niej leje ~ dopisek Sigmy).

    Fabuła jest bardzo prościutka i momentami mamy wręcz „Płonący most” 2.0 (An kłamie, my tam niemal cały czas mamy powtórkę z drugiej części, tylko gorzej napisaną. Przy fragmentach „Wilków” często miałam deja vu ~ dopisek Sigmy). Nie ma żadnych zwrotów akcji, wszystko idzie jak po sznurku, a każda trudność pokonywana jest błyskawicznie i dość nierealnie, ale o tym więcej w części spojlerowej. Jedyne problemy, na jakie natrafiają nasi bohaterowie, są tak naprawdę sztucznie tworzone przez autora.


    Dobrze, zwykle nie robię części spojlerowej, ale tutaj chciałabym poruszyć kilka problemów i trochę się popastwić. Także czytacie na własną odpowiedzialność.

    Na początek demon. Naprawdę, ale ten wątek i cała scena jego przywoływania była taka sztuczna i na łatwiznę, bez żadnego klimatu, że aż złapałam się za głowę. Najczęściej miałam ochotę przy scenach z Arazan i demonem wybuchnąć śmiechem. I to wcale nie z rozbawienia.

    Rysowaliście czasem kredą po kostce na podwórku? Ja za dziecka dość często. Stąd wiem, że zwykle po lekkim deszczu rysunki były rozmazane, ale nadal tam zostawały. Teraz wyobraźcie sobie, że plan pokonania demona opiera się na tym, że z rozbitego naczynia popłynie strumyk wody idealnie w odpowiednią stronę i zmyje kredę. Dokładnie, grubo narysowany krąg z kilku warstw kredy. Strumyczek wody.

    Raz w Celtii Will spotkał rozbójników, więc nagle uogólnia wszystkich Celtów do nich. Wcale przecież wcześniej nie pomagał jednemu górnikowi i niektórzy z nich nie wydawali się sympatyczni choć trochę szorstcy, a teraz wszyscy to zło wcielone. Bez komentarza.

    Koło niegdyś spalonego mostu powstał most sznurkowy. Nikt go przez lata nie usunął, a Will wcześniej nie rozpoznał w ogóle okolicy.

    Palenie ogniska na otwartej przestrzeni Gór Deszczu i Nocy, głośne rozmowy tam, gdzie echo się niesie też do najinteligentniejszych planów nie należy.

    Dlaczego w ogóle akurat Will jedzie na misję? Bo Redmont leży najbliżej Celtii ze wszystkich pięćdziesięciu lenn. Tak. Lenno w środku kraju (mało tego, że w środku, to jeszcze na wschodzie, a Celtia leży na południu ~ dopisek Sigmy). No, więc chyba inne są wielkości podwórka, a te faktycznie połowy, bo innego wytłumaczenia nie ma (Ja mam! Po prostu w innych lennach każdy zwiadowca jest po prostu zajęty ~ dopisek Sigmy). Przy okazji Gilan myśli nad przeniesieniem tam siedziby zwiadowcy ze stolicy, bo jakby się coś działo, to w dwa dni przecież wróci. Przypominam, że najdalej dwa – trzy lata temu przez to, że go nie było, odbył się prawie udany zamach stanu (a ja przypominam, że Redmont ma już pełnoprawnego zwiadowcę, ucznia zwiadowcy i zwiadowcę emerytowanego, nie potrzeba im kolejnego. Wiecie, gdzie jest za to niezbędny zwiadowca? W stolicy! ~ dopisek Sigmy).

    Łuki nagle działają jak chcą – źle się strzela z konia, choć zwykle to robili, do jaskini nie zabierają, bo będą przeszkadzać, choć też do tej pory to robili... Ale cóż tam, jak spotkamy wargalów, to się saksą obroni!

    

    Wargale zachowują się idiotycznie i nagle po zabiciu dowódcy są potulne jak baranki. A dowódca nazywa się Marko i trochę mówi, ale chrapliwie, więc na pewno by wybrał takie piękne imię (mówiłam, powinien mieć na imię Włodek ~ dopisek Sigmy).

    No i wilki olbrzymie. Można założyć, że wilk zwykle waży 50 kg, choć czasem i do 80. Ale nie utrudniajmy. Ten wilk był z dwa razy taki, jak normalny, nawet nie sugerując się okładką. Powinien być więc wielkości kucyka zwiadowcy. Raz powalają go jednym strzałem, innym konie zwiadowcze bez problemu go atakują kopytami i wygrywają, a kolejnym wilk przygniata Willa, ale jest tylko poobijany. Wilka, który zapewne waży około 120 kg. Przygniata. Pęknięte żebra przy tym to minimum, ale co ja tam wiem (Moi drodzy, wy nawet nie wiecie, jak ja na ten aspekt biednej An narzekałam, nawet jej wypracowanie robiłam ~ dopisek Sigmy).

    Mogłabym się pastwić dalej, ale po prostu mi się chyba nie chce, bo takich głupot i problemów jest cała masa (spokojnie, moi drodzy, jak dojdę do tej części, to specjalnie dla was się popastwię dalej ~ dopisek Sigmy).


    Podsumowując, ja naprawdę nie wiem, po co ten tom powstał. Jak wcześniejsze przygody Maddie były wtórne, to chociaż trzymały częściowo poziom i klimat serii. Tutaj mam wrażenie, że wszystko poszło nie tak i naprawdę się boję, co może przynieść kolejny ewentualny tom. Nie polecam niestety nawet fanom serii.

Komentarze

Popularne posty