Recenzja książki "Wielkie Polowanie" autorstwa R. Jordana

    Tytuł: „Wielkie Polowanie"

    Autor: Robert Jordan

    Opis od wydawcy:

    Rand al’Thor i jego przyjaciele wyruszają na Wielkie Polowanie, by zdobyć upragniony Róg Valere, a wraz z nim sławę i władzę nad światem. Szlak wyprawy wiedzie przez nieznane miasta i krainy, krzyżujące się i rozchodzące drogi, gdzie czekają go potyczki ze Sprzymierzeńcami Ciemności i trollokami. Walka o Róg toczy się w aurze magii, reliktów innych Wieków, eksperymentów z jedyną Mocą, ale również w atmosferze przyjaźni i miłości.



    Dziś będzie nietypowo. Zdarzały się już na blogu wspólne recenzje, ale zawsze były one moje i współautorki Sigmy. Dziś mamy jednak gościa – Michała Żebrowskiego, który wraz ze mną porwał się na wspólne czytanie „Wielkiego Polowania” autorstwa Roberta Jordana, czyli drugiego tomu cyklu „Koło Czasu”. Michała mogliście już spotkać na blogu przy okazji polecajek gwiezdnowojennych, a jest jednym z głównych sprawców tego, że w ogóle za cykl się zabrałam. Tak zachwalali na discordzie serial na podstawie książek, że nie mogłam przejść obojętnie.

    Co prawda ze wspólnego czytania mało co wyszło z mojej winy, bo przez opóźnienie innych czytelniczych planów zaczęłam książkę, kiedy Michał już kończył, ale na pewno udało nam się komentować niektóre fragmenty na bieżąco. Tak więc Michale, witamy i pytanie na start: podobał Ci się drugi tom bardziej niż pierwszy, czy może mamy spadek formy, jak przy cyklach bywa?


    Ja również witam i dziękuję za zaproszenie, zarówno do wspólnej lektury, jak i recenzji. Na pytanie o porównanie pierwszego i drugiego mogę bez chwili zwłoki odpowiedzieć: tak, „Wielkie Polowanie” w zasadzie w przedbiegach wygrywa dla mnie jakiekolwiek porównania do „Oka świata”. Myślę, że przyda się tu trochę mojego osobistego kontekstu – tom pierwszy lubię umiarkowanie. Wymęczył mnie zbyt nachalnymi odwołaniami do „Władcy Pierścieni”, czy mało satysfakcjonującym zakończeniem, ale jednak postaci, czy sam świat wykreowany przez Jordana wystarczyły bym oceniał ten tom bardziej pozytywnie i jednak z pewną iskrą nadziei na poprawę chciał zabrać się za kolejne odsłony cyklu. Jakież więc było moje zdziwienie, kiedy pochłaniając kolejne strony drugiego tomu, zacząłem dochodzić do wniosku, że Jordan zrobił tutaj pokaźny krok naprzód. Tak pokaźny, że z tak dobrą fantastyką w klasycznym wydaniu, nie obcowałem być może od czasów lektury "„Ziemiomorza” i powieści Tolkiena. Co jednocześnie wiele mówi o tym, jak wiele lat upłynęło (już sam nie pamiętam...), ale i o tym, jak bardzo mi się opisywana przez nas książka podobała.


    No i muszę się na starcie zgodzić. Drugi tom czytało się zdecydowanie lepiej. Mam wręcz wrażenie, że gdy w pewnym momencie pochwycił mnie w swoje szpony, to nie zauważałam, jak szybko pochłaniałam kolejne strony. Książkę oboje przeczytaliśmy dość szybko, a zdecydowanie cienka nie jest. Wspomniałeś o odwołaniach do „Władcy Pierścieni”. Ogólnie mam wrażenie, że wszystkich odwołań do innych dzieł w tym tomie było dużo mniej, ale zwykle jestem dość słaba w ich wyłapywaniu.


    Co do nawiązań, zgodzę się, że było ich dużo mniej, a jeśli już, to nie rzucały się tak mocno w oczy. Być może z jednym, drobnym wyjątkiem w postaci Aielów, których kultura i wierzenia już teraz śmierdzą mi mocno Fremenami z „Diuny”, ale pewnie trochę czasu i tomów minie, nim do nich trafimy, bym mógł zweryfikować swoją tezę.


    Nie wiem też, czy stylowo Jordan się aż tak rozwinął czy po prostu wcześniej miałam kumulację złych książek, ale kupił mnie praktycznie już od pierwszych stron i mam wrażenie, że trochę tęskniłam za takim stylem narracji. Tutaj myślę też, że obojgu przychodzi nam do głowy jeden rozdział, który został napisany wręcz genialnie. Nie chciałabym wchodzić w spojlery, ale nie spodziewałam się po „Wielkim Polowaniu” czegoś napisanego aż tak dobrze. Moim zdaniem wybija się nie tylko na tle pierwszego tomu, ale i drugiego.


    No właśnie, książka ma niecałe 900 stron, a oboje skończyliśmy ją w mniej niż tydzień. Wydaje mi się, że mogłaś mieć raczej kumulację tych gorszych (mam zresztą podobne doświadczenia), bo stricte pod kątem warsztatu nie widzę aż tak dużego rozwoju – nadal jest bardzo dobry. Prędzej bym powiedział, że o wiele lepiej panuje nad całą fabułą, rozplanowuje akcję między poszczególnych bohaterów. A mając za sobą niezbędny wstęp do tej monumentalnej historii, może wreszcie przejść do konkretów, bo tych jest sporo i owocują o niebo ciekawszą fabułą – czego pokłosiem jest choćby wspomniany przez Ciebie rozdział, absolutnie genialny na poziomie konceptu i wywołujący ogromne emocje. Z kolei czytelnik, już przywiązany do bohaterów, też z większym zaangażowaniem śledzi ich losy, zwłaszcza że Jordan w zasadzie nikomu nie odpuszcza przykręcenia śruby.


    Wspomniałeś o fabule, więc może do niej przejdźmy. Znowu mamy do czynienia w większości z powieścią drogi, ale moim zdaniem wykonaną dużo lepiej. Mniej jest opisów kolejnych wiosek mijanych przez bohaterów, a więcej różnorodności. W większości śledzimy losy Randa, ale podobnie jak w poprzednim tomie, pojawiają się co jakiś czas perspektywy Egwene, Perrina, Nynaeve czy kilku drugoplanowych postaci. Zaryzykuję stwierdzenie, że w głównym założeniu fabuła nie jest jakaś skomplikowana i skupiamy się na tytułowym polowaniu na Róg. Nie brakuje co prawda zwrotów akcji, chociaż część z nich da się w pewnym stopniu przewidzieć. Najmniej chyba podszedł mi wątek najeźdźców zza morza, chociaż sam pomysł i ich kultura są intrygujące. Żałuję też, że Moiraine oraz Lan znikają na większość książki, bo poprzedniego tomu byli dość ważną częścią.


    Dokładnie, znowu mamy podróż, ale Jordan się bardziej nią bawi i ją urozmaica. Jest wyścig z czasem, Róg kilka razy zmienia swoich właścicieli, mamy dość unikalne... środki przemieszczania. W poprzednim tomie wszyscy mieli ten sam cel, różnili się tylko tym, czy dojdą do niego drogą przez wioskę A, czy wioskę B. Tutaj też mamy rozdzielenie bohaterów, jednak niemal na samym starcie, a także zupełnie inne, przynajmniej pozornie, punkty końcowe ich wątków, co wprowadza dużo więcej dynamizmu. Przeskakujemy od Randa przewodzącego Polowaniu i wplątującego się w nieoczekiwany spin-off „Gry o Tron” przez resztę jego ekipy do dziewczyn szkolących się na Aes Sedai, a bardzo okazjonalnie do Moiraine szukającej odpowiedzi, czy wspomnianych przez Ciebie dalszoplanowych postaci z bardzo nieoczekiwanym powrotem pewnego kapitana na czele. To pozwoliło jednocześnie zwiększyć skalę całej historii, pokazując jej wpływ także na pozornie nieważne jednostki, ale też pokazać, jak żywy jest to świat.

    Zepchnięcia na dalszy plan Moiraine może i jest mi szkoda, ale z drugiej strony tak często pojawia się w myślach Randa, że prawie jakby ciągle z nim była. W 100% popieram za to szkalowanie wątku morskiej inwazji, który do finału był w zasadzie nieistotną plotką, która mało kogo obchodziła, a koniec końców okazała się tylko wytrychem do kilku rozwiązań fabularnych. Na papierze to może i fajny pomysł, ale na tym etapie zupełnie niewykorzystany. Już zdążyłem zdradzić sobie i Tobie, że w kolejnych częściach odegra on jeszcze jakąś rolę, więc możemy mieć tylko nadzieję, że zdąży nabrać rumieńców. Po dłuższym namyśle jestem jednak w stanie zrozumieć tak nikłą rolę obu wątków w obliczu całej powieści, która jest bardzo Rando-centryczna. Myślę, że palce obu rąk spokojnie by wystarczyły, żeby policzyć wszystkie rozdziały, w których się nie pojawił i chęć szerszego opisu przygód Moiraine, która mimo wszystko nie ma tam w tle zbyt wiele do roboty, czy samej inwazji sprawiłyby, że książka pewnie pokaźnie by spuchła. A tak Jordan dość wnikliwie zagłębia się w psychikę al'Thora i jego rozważania o szaleństwie, byciu Smokiem Odrodzonym i udach jego towarzyszki. I mimo że momentami aż zabawnie jest czytać po raz 10 na przestrzeni 10 stron zapewnienie z jego strony, że nie wpadnie w obłęd, to z zaskoczeniem stwierdziłem, że ta natarczywość bardziej wzbudza we mnie współczucie, niż irytację, jakiej bym się spodziewał.


    Mam wrażenie, że choć tak bardzo skupiamy się na psychice Randa i część bohaterów schodzi na dalszy plan, to paradoksalnie inne postaci też otrzymują swój rozwój i niektóre nadal uwielbiam. Loial jest absolutnie cudowny i chciało mi się śmiać, jak w pewnym momencie kompletnie nie radził sobie w kontaktach z dziewczynami ze swojej rasy, wraca mój ulubiony bard wraz z rozdzierającą moje serce sceną, Nynaeve rozwija swój kontakt z Jedyną Mocą w mniej typowym kierunku i sceny jej prób są bardzo dobrze napisane, a Matt jest nadal cudownym i zrzędliwym sobą. Dużo miejsca dostają też Hurin oraz Ingtar i nowopoznane przez nas Aes Sedai.


    Jak najbardziej, nikt nie jest tutaj pominięty, nawet jeśli rolę w całej historii ma niewielką. Mogę co najwyżej ponarzekać, że przez takie mniejsze wątki te postaci nie są jakoś specjalnie mocno zniuansowane, może za wyjątkiem Nynaeve, która w zamian nadal dzierży tytuł najmniej lubianej przeze mnie postaci, i ich rozwój przebiega w skrajnie różnym tempie. Przy Macie dochodzimy chyba za to do pierwszej rzeczy, w której poważnie się nie zgadzamy, bo mi akurat w tym tomie zupełnie nie leżał i cechy, za które tak go polubiłem, tutaj zostały wykręcone w bardziej nieznośną stronę. Jednak ten brak sztyletu nie działa na niego zbyt dobrze.

    

    No dobrze, ale tak się w większości zachwycamy, to czy książka w ogóle ma jakieś poważne wady? Moim zdaniem tak. Przede wszystkim przeszkadzała mi naiwność Randa w kontaktach z Selene i ta sama cecha u Egwene i Nynaeve podczas kontaktu z Liandrin oraz cały wątek, który z tego wynikał, jest obecnie zawieszony trochę w próżni i, mam wrażenie, tylko dodany po to, żeby dziewczyny znalazły się tam, gdzie reszta bohaterów. W pewnym momencie opisy pojedynku opierały się tylko na wymienianiu nazw póz, które mi jako czytelnikowi niewiele mówiły, a kiedy próbowałam sobie wyobrazić na przykład „Jaskółkę w Locie”, to cała powaga sceny gdzieś uleciała. Chociaż zakończenie podobało mi się dużo bardziej niż w pierwszym tomie, to pewne rzeczy naszym bohaterom wyszły zbyt łatwo.


    Poza wspomnianymi wyżej wadami fabularnymi i tymi, które teraz wymieniłaś, prawie wyczerpała mi się pula odpowiedzi. Przy Selene dodałbym opisy jej interakcji z Randem, które były bardzo... napalone, choć unikające jeszcze epatowania dosadnym erotyzmem. Rozumiem, co Jordan chciał osiągnąć, ale wydaje mi się, że można było napisać to dużo subtelniej, bo widok starszego faceta, spod którego klawiatury wychodzą opisy i stwierdzenia typu „spontanicznie wyobraził sobie Selene bez ubrania”, jest co najmniej konfundujący. Przyczepiłbym się również tego, że po raz drugi Jordanowi zdarza się w bardzo wczesnej fazie książki „przypadkiem” zdradzić clue książki, tym razem w przepowiedni. Od razu wiemy, co zdarzy się w finale, kogo spotka na swojej drodze Rand. Może i główni zainteresowani tego nie wiedzą, a po drodze przecież czekają nas liczne niespodzianki, ale zupełnie nie obraziłbym się, gdybym został zaskoczony na dużo późniejszym etapie powieści, a najlepiej dopiero w finale. Mam nadzieję, że nie będzie to stały schemat kolejnych tomów. A skoro już i Ty, i ja przywołaliśmy zakończenie, to przyłączam się do grona zadowolonych, aczkolwiek odebrałem go chyba dużo entuzjastyczniej od Ciebie. Te łatwe rozstrzygnięcia to jednak był trochę przedsmak ostatecznej konfrontacji 😉


    Na koniec chciałabym powiedzieć jeszcze dwa słowa o wydaniach. Osobiście czytałam te nowe wydane w jednym tomie, ale wiem, że Michał w ebooku stare z podziałem na dwa tomy. Pierwsze co zrobiłam, to zdjęłam obwolutę, bo naprawdę nieźle mnie irytowała, gdy co chwilę się zsuwała. Dodatkowo no książka takiej grubości jest lekko nieporęczna, ale nadal nie jestem fanką dzielenia w takim wypadku na pół. Wydanie jest solidne w twardej oprawie, więc nie ma obawy połamania grzbietu, a okładka w porządku, choć bez jakiegoś szału. Tutaj też wiem, że Michał się nie zgodzi i będzie krzyczał, bo jest fanem starych okładek. Do przekładu oraz redakcji i korekty też nie mam najmniejszych uwag, więc nic tylko chwalić.



    Tutaj oczywiście się nie zgadzam i krzyczę, BO JESTEM FANEM STARYCH OKŁADEK, KTÓRE SĄ WSPANIAŁE. Dwutomowe wydanie, które czytałem, składa się oczywiście z „Wielkiego Polowania” kończącego się wspomnianymi próbami Nynaeve oraz „Rogu Valere”. Punkt podziału wypada dość interesująco, wybrano rzeczywiście odpowiednio mocny rozdział na finał pierwszej części, także główny wątek Randa ma w tym momencie rozsądną konkluzję. Trudno mi w tym momencie byłoby wskazać jakiś lepszy moment. Kwestiom translatorsko-edytorskim też nie mam nic do zarzucenia – nic zresztą dziwnego, bo tłumaczenie pozostawiono to samo i chyba tylko przeprowadzono jakąś drobną korektę? Na minus wskażę tylko brak mapy (nie wiem, czy to problem ebooków, czy także papierowego wydania), co w tym tomie bywało bardzo dokuczliwe i skończyło się na tym, że wydrukowałem mapkę z Internetu.


    Dokładnie, w obu przypadkach za tłumaczenie odpowiada Katarzyna Karłowska.

    Podsumowując, myślę, że oboje „Wielkie Polowanie” i serię „Koło Czasu” polecamy oraz planujemy dalej kontynuować swoją przygodę ze Smokiem Odrodzonym. Jeszcze raz dzięki Michał za rozmowę i wspólne czytanie. Oba były naprawdę ciekawymi doświadczeniami!


    Ja również dziękuję i gorąco zachęcam do lektury „Kołowrotka”. 


    Recenzję poprzedniego tomu znajdziecie tutaj.

Komentarze

  1. Czytałam pierwszą część tej serii i nie zamierzałam sięgać po drugą, bo nie przepadam jakoś za powieściami drogi, ale wasza recenzja mnie zaciekawiła, więc może jednak po nią sięgnę

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To cieszymy się, że przynajmniej cię zaintrygowaliśmy!

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty