Recenzja książki „Thrawn”

 „Przyjaciela nie należy mieć ani na oku, ani też utrzymywać go blisko siebie. Przyjaciel musi mieć swobodę odnalezienia własnej ścieżki i podążania nią.

Jeśli dopisze nam szczęście, te ścieżki na jakiś czas się połączą. Jeżeli jednak się rozdzielą, pocieszenie może przynieść myśl, iż wszechświat skorzysta na zdolnościach, punkcie widzenia i obecności przyjaciela. 

Bo jeśli przyjaciel o kimś pamięta, ten ktoś nigdy nie odejdzie w zapomnienie.”



Gdybym miała wybrać top pięć moich ulubionych autorów zajmujących się powieściami ze świata Gwiezdnych Wojen, jednym z nich niewątpliwie byłby Timothy Zahn. Tym, którzy śledzą gwiezdnowojenne pozycje książkowe, niewątpliwie kojarzy się on z postacią wielkiego admirała Thrawna. Słusznie zresztą, bo Zahn to autor wszystkich trzech trylogii Thrawna, które możemy obecnie czytać. Z kolei jego „Thrawn” określany jest często jako pozycja należąca do ścisłej czołówki najlepszych książek ze świata Star Wars. Czy słusznie?


Ujmę to tak: pożyczyłam tę książkę od An. Gdybym nie obawiała się Piksela, przypadkiem zapomniałabym ją spakować do odesłania z powrotem.





AUTOR: Timothy Zahn

WYDAWNICTWO: Uroboros

LICZBA STRON: 640

ROK WYDANIA: 2019

GATUNEK: science fiction


„Najbardziej bezwzględny i przebiegły wojownik w historii Imperium Galaktycznego, wielki admirał Thrawn, jest jednym z najbardziej fascynujących bohaterów uniwersum Gwiezdnych Wojen. Od wprowadzenia go w bestsellerowej, stanowiącej klasykę gatunku powieści Timothy’ego Zahna Dziedzic Imperium, a także przedstawienia kontynuacji jego losów w Ciemnej stronie Mocy oraz Ostatnim rozkazie, jak również w innych pozycjach z serii, zyskał status legendy pośród największych czarnych charakterów Gwiezdnej Sagi. Początki wielkiego admirała i historia jego kariery w szeregach Imperium pozostawały dotąd owiane tajemnicą. Teraz, za sprawą powieści Star Wars: Thrawn, czytelnik ma okazję poznać wydarzenia, które wprowadziły na imperialny firmament tę niebieskoskórą, czerwonooką gwiazdę geniusza strategii i śmiertelnie groźnego wojownika, oraz jego drogę do najwyższej potęgi… i niesławy.

Przebywający na wygnaniu Thrawn zostaje odnaleziony i ocalony przez imperialnych żołnierzy. Dzięki przenikliwości oraz niesamowitym zdolnościom taktycznym błyskawicznie zyskuje uznanie w oczach samego Imperatora Palpatine’a i udowadnia, że jest równie ambitny, co nieodzowny Imperium.

Wiedza, intuicja oraz zdolności bojowe Thrawna zostaną wystawione na próbę, gdy stanie on przed wyzwaniem stłumienia buntu, zagrażającego życiu niewinnych istot, imperialnej dominacji w galaktyce, a także jego ostrożnie snutym planom zdobycia jeszcze większej władzy.” 


Nie wiedziałam, czego dokładnie mogę się spodziewać po „Thrawnie”, głównie dlatego, że on sam jest postacią niewątpliwie trudną do poprowadzenia. Niesamowity geniusz, którego spora część niezainteresowanych książkami fanów poznać mogła w serialu „Rebelianci”, gdzie pełnił rolę jednego z głównych antagonistów. Sama zawsze miałam do niego mieszane uczucia, bo geniusze mają to do siebie, że trudno ich dobrze wykreować. Szczególnie na dłuższą metę. Często zaczynają robić się irytujący i nudni przez to, jak doskonale wszystko przewidują. Z drugiej strony zdarzają się sytuacje, gdzie dla odmiany widz odbiera ich w rzeczywistości jako nieudolnych, bo jakim cudem plany geniusza za każdym razem zostają udaremnione? Dlatego z lekką obawą sięgnęłam po „Thrawna”, mimo że An obiecała mi dobrą książkę. 


No, nie pomógł fakt, że ta książka to niezły klocek. Klocek, który, jak się potem okazało, mimo początkowych obaw przeczytałam w tempie wręcz ekspresowym. 


Historia opowiada o początkach Thrawna w armii Imperium, drodze, którą przeszedł od nie do końca zwykłego, tymczasowego mieszkańca jednej z odległych planet do wielkiego admirała. Nie jest on jednak jedyną ważną postacią w książce, bo swoje własne wątki, choć łączące się ściśle z postacią Chissa, dostają Arihnda Pryce i Eli Vanto. Tak samo jak Thrawn, tak i oni rozpoczynają swoją wędrówkę po szczeblach imperialnej hierarchii, gdzie każdy jest tak naprawdę ich wrogiem. „Thrawn” to książka o działaniu Imperium, polityce i w pewnym stopniu taktyce – w czym to ostatnie dostajemy głównie dzięki kolejnym kosmicznym bitwom i planom każdego z bohaterów. 


Losy Eliego i Thrawna są połączone w książce od razu – chłopak zostaje mianowany adiutantem Chissa, który na samym początku swojej wojskowej kariery jest jedynie porucznikiem. Od razu też zaczyna wytwarzać się między nimi pewna więź, która z czasem przeradza się w swego rodzaju przyjaźń. Thrawna też można określić jako swoistego mentora, który dostrzega potencjał Eliego i stara się go nauczyć jak najwięcej, nie pokazując jednocześnie niczego wprost. Vanto jest z kolei świadomy, że jego przełożony mimo taktycznego geniuszu jest absolutnie beznadziejny w sprawach politycznych i nie do końca rozumie mechanizmy kierujące imperialną hierarchią. Widać, że stara mu się jak najlepiej pomóc, nawet jeśli początkowo pozycja adiutanta wcale mu nie odpowiada. 


Eli Vanto jest zresztą najlepszą postacią w tej książce. To naprawdę sympatyczny oraz posiadający dobrze działający kompas moralny chłopak i chociaż wiem, że znajduje się po tej „złej” stronie, trudno mu nie kibicować. Samo zresztą Imperium nie jest tu przedstawione jako to jednoznacznie złe – owszem, skorumpowane, pełne oszustw i okrutnych ludzi, ale jednocześnie z osobami, które naprawdę dbają o mieszkańców różnych planet i wierzą, że działają w imię dobra. Trudno ich nie polubić i nie mieć nadziei, że przeżyją, nawet jeśli Imperium upadnie. 


Bardzo przyjemnie obserwowało mi się przemianę Vanto z chłopaczka, który chciał tylko spokojnej pracy w zaopatrzeniu, gdzie czuł się dobrze, w komandora będącego najbliższym wspólnikiem Thrawna, rozumiejącego wiele z jego planów i czującego się wręcz pewnie na tej niespodziewanej dla niego drodze życia. Mimo tego, że Eli na przestrzeni książki niewątpliwie dorasta i uczy się coraz więcej, na pewnym poziomie wciąż pozostaje tym samym młodzieńcem, którego poznajemy na początku – w głębi serca dobrym, dbającym o ludzi. 


Nieoczekiwanie polubiłam też niezwykle Arihndę, którą na kartach powieści poznajemy jako dziewczynę będącą córką właścicieli jednej z najważniejszych kopalni na Lothal. Gdy jej rodzina wszystko traci, Pryce obiecuje sobie, że pewnego dnia odzyska rodową własność. By tego dokonać, zanurza się w świecie polityki, gdzie szybko musi nauczyć się pływać, by utrzymać się na powierzchni. Absolutnie zauroczyło mnie obserwowanie, jak powoli planuje, wspina się coraz więcej i z determinacją dąży do celu, którym staje się nie tylko odzyskanie kopalni, ale i zdobycie stanowiska gubernator Lothal i uczynienie z planety znaczącego świata. I chociaż wszędzie, gdzie do tej pory spotkałam Arihndę, była ona absolutnie nie do polubienia, zdecydowanie zła, tutaj nie dało się tego poczuć. Tu nie widzimy postaci negatywnej, a młodą kobietę, którą wszyscy próbują oszukać lub wykorzystać do własnych celów, nawet ci, których uważała za przyjaciół. Pryce nie boi się działać i w pewnym stopniu nawet lubi pomagać ludziom, a do tego bardzo dba o swoich rodziców, mimo że jej moralność można określić co najwyżej jako ciemnoszarą. Jej wątek, przepełniony intrygami, polityką i powolnym pięciem się na szczyt mimo licznych przeciwności, którym inni by ulegli, jest czymś, co od razu mnie kupiło, tak jak i jej postać. 


Najmniej z trójki głównych bohaterów, co nie jest zaskoczeniem, spodobał mi się sam Thrawn. Nie jest on napisany źle, skądże. Widzimy jego geniusz, jego zimną determinację i to, że nie lubi bezsensownej śmierci. Jednak u Thrawna zawsze brakuje uczuć, nawet jeśli widzimy akcję jego oczyma. Na pierwszy plan wysuwa się chłodna kalkulacja. Tam, gdzie Eli i Arihnda pełni są emocji, Chiss wydaje się ich zbyt wiele nie odczuwać. To sprawia, że trudniej z nim sympatyzować. To jednak, co bardzo mi się podobało, to fragmenty jego osobistych zapisków, które śledziłam z dużym zainteresowaniem. Sądzę, że to najlepsze części z perspektywy wielkiego admirała. To, co lubię też w Thrawnie, to jego spojrzenie na sztukę, które grało w książce całkiem dużą rolę. Niejednokrotnie zresztą przyznawałam mu w myślach rację – sztuka potrafi wiele powiedzieć o człowieku lub całym narodzie. Trzeba tylko odpowiednio na nią popatrzeć.


„Thrawn” Timothy’ego Zahna to niewątpliwie jedna z najlepszych książek, jakie czytałam w tym roku. Brak tu czerni i bieli, cały świat jest szary, a po obu stronach barykady znaleźć można zarówno postacie sympatyczne, jak i takie, których polubić się nie da. Fabuła to świetne połączenie akcji, walk i politycznych intryg, przez co nie można się nudzić. Bardzo dobrze pokazuje działanie Imperium od wewnątrz. „Thrawn” to powieść porywająca od pierwszych stron, jednak jednocześnie wymagająca od czytelnika skupienia i dużej dozy myślenia, by nadążyć za tym, co dzieje się na jej kartach. Jako fanka intryg i walk o władzę bawiłam się doskonale i z pewnością jeszcze kiedyś przeczytam tę książkę. Na pewno też sięgnę po kolejne części i inne książki o Thrawnie, szczególnie po końcówce, którą Zahn zaserwował w tej powieści. 

Komentarze

Popularne posty