Książka "Moc wyzwolona" autorstwa S. Williamsa

    Dzisiaj dla odmiany zajmiemy się książką z legend, o której właściwie nie mam dużo do powiedzenia. "Moc wyzwolona" autorstwa Seana Williamsa, to książka na podstawie gry o tym samym tytule. Fabuła nie była więc dla mnie zaskoczeniem, bo pamiętałam ją jak przez mgłę z jakiegoś losowego grania na psp brata za dziecka. Pamiętałam też, że wtedy gra nijak mnie nie porwała. Czy więc książka wypada lepiej?


    Opis od wydawcy:

    Czarny Lord Sithów, Darth Vader, wierny sługa Imperatora, szkoli potajemnie ucznia. Zleca Starkillerowi coraz trudniejsze zadania, przygotowując go do wykonania ostatecznego rozkazu: obalenia samego Imperatora. Vader nie przeczuwa jednak, że posłuszny mu przez lata uczeń wybierze własną drogę, a jego duszy nie zniewoli Ciemna Strona Mocy...


    No cóż, delikatnie mówiąc, książka mnie nie zachwyciła i myślę, że jej główną wadą jest właśnie to, że jest na podstawie gry. Mocno widać, kiedy "przechodzimy kolejne poziomy", a sceny walki załatwiane są pojedynczymi zdaniami, że nasz Starkiller spotkał znowu coraz to trudniejszych wrogów, a linijkę potem wszyscy już byli martwi. Przechodzimy do kolejnej lokacji, dostajemy kilka drętwych dialogów i znowu poziom na skakanie lub ciachanie przeciwników. I tak w zapętleniu aż do zakończenia. Stylowo więc książka nie powala.

    No dobrze, ale skoro sceny akcji załatwiane są w tak prosty sposób, to może chociaż w ich miejsce dostajemy rozbudowę psychiczną bohaterów, ich głębokie przemyślenia, dobrze opisane rodzące się uczucia i emocje? Cóż, no właśnie nie. Niestety przez większość książki wszystko jest płytkie jak woda w kałuży, a "wątek romantyczny" nie ma kompletnie żadnej podbudowy i dzieje się z powietrza.

    Przez to nijak nie potrafiłam się przywiązać do głównych bohaterów. Już nawet pomijając to, że niezbyt podobał mi się punkt wyjścia fabuły, to po prostu byli nijacy i niczym mnie do siebie nie przekonali.


    Oprócz tego książka zawiera wady, które odziedziczyła po grze - ściąganie Mocą statków z orbity jest chyba najczęściej cytowane, ale chyba bardziej mnie irytował super droid, który potrafił naśladować dosłownie wygląd każdego bohatera i to nawet takich, których nigdy nie spotkał. A na dokładkę idealnie odtwarzał style walki zmarłych Jedi. Do gustu nie przypadło mi też przedstawienie utworzenia Rebelii - może i jest w nim pewna ironia, ale chociażby po obejrzeniu Andora nie mogę przejść do porządku dziennego z takim uproszczonym rozwiązaniem i to jeszcze przedstawionym skrótowo.


    Podsumowując, książkę, choć ma tylko 300 stron, dość długo męczyłam. Jest to niezbyt porywające, dosłowne przelanie gry na papier, co nie wypada końcowo dobrze. Mam szczerą nadzieję, że przy moim kolejnym nadrabianiu książek z legend trafię na coś lepszego.

Komentarze

Popularne posty