Książki "Książę Kaspian" oraz "Podróż 'Wędrowca do Świtu'" autorstwa C. S. Lewisa

     Z serią "Opowieści z Narnii" autorstwa C. S. Lewisa mam bardzo dobre wspomnienia z dzieciństwa. Dwa pierwsze filmy uwielbiałam i mogłam oglądać swego czasu na okrągło, a i całą serię książkową przeczytałam, chociaż z kolejnych części cyklu pamiętam niewiele i to początkowe były moimi ulubionymi. Nie zastanawiałam się jednak długo, kiedy Sigma spytała, czy mi pożyczyć kolejne tomy.



    "Książę Kaspian" to zdecydowanie książka, którą zapamiętałam inaczej. Bardziej wlał mi się do głowy obraz filmowy, bo po prostu był dużo więcej razy powielany. I z zaskoczeniem uznałam, że film lubię dużo bardziej niż pierwowzór książkowy. Po prostu jest doroślejszą wersją tej historii.

    Opis od wydawcy:

    Książę Kaspian marzy o powrocie dawnych czasów świetności Narnii. Niestety w królestwie trwa wojna domowa, a ciotce i wujowi księcia nie podobają się jego marzenia. Chcą go zabić, by objąć tron. Ratuje go jego nauczyciel, doktor Korneliusz. Teraz pomóc mu muszą legendarni królowie Narnii Piotr, Edmund, Zuzanna i Łucja.


    Żeby wytłumaczyć większość moich problemów, to będę mówić w pełni spojlerowo zarówno o książce, jak i filmie. Także przygotujcie się na malutką listę moich narzekań.

    Chociaż w filmie nie wszystkie wątki głównych postaci mi się podobały, to jednak miałam wrażenie, że miały więcej "do roboty". W książce Zuzanna jest praktycznie całkiem pomijana, Edmund ma przynajmniej swoje małe momenty, a tak naprawdę "coś robią" tylko Kaspian, Piotr i Łucja z głównych bohaterów.

    Interakcji między Kaspianem a naszą czwórką władców jest też jak na lekarstwo. Postacie spotykają się dopiero pod koniec książki i to męska część. Nie mogę sobie przypomnieć ani jednej interakcji między Kaspianem a dziewczynkami oprócz finału. Bardzo mi to zgrzyta w kontekście choćby kolejnej książki, gdzie Kaspian zdaje się bardzo dobrze znać Łucję i ją lubić.


    Z innych drobnostek przeszkadza mi brak wieku Kaspiana. Naprawdę nie wiem, jak go sobie wyobrażać, bo czasami zachowuje się na osiem lat, a czasem na osiemnaście. Tak samo niezbyt przypadło mi do gustu przemilczenie wątku syna i żony Miraza. Są potrzebni tylko jako punkt zapalny i całkiem potem znikają. W filmie przynajmniej żona Miraza miała swoje "pięć minut".


    Żeby nie było, że tylko narzekam w jedną stronę, to zdecydowanie Piotra dużo bardziej polubiłam w książce. Był mniej zarozumiały i władczy.


    W rankingu moich ulubionych postaci zdecydowanie prowadzą Ryczypisk i Zuchon. Nie potrafię ich nie uwielbiać, niezależnie czy w filmie czy w książce.


    Trochę też znudził mnie wątek błądzenia rodzeństwa i dążenia do spotkania z Kaspianem, bo zajął większą część książki. Z tego powodu zakończenie jest mocno upchane i właściwie trochę "z dupy". Nie wiemy, jak została pokonana armia na koniec, bo wątpię, żeby nagle wszyscy ochoczo dołączyli do orszaku radosnego bóstewka i przestali walczyć. Tutaj też mój punkt leci na film.

    

    Podsumowując, moje narzekanie w większości wzięło się z baśniowego klimatu i skierowania książki do dzieci. Samo w sobie nie jest to wadą, ale myślę, że jestem już "za stara", żeby bawić się jak kiedyś. Więcej rzeczy chciałabym tłumaczyć logiką, nawet jeśli mamy do czynienia z fantastyczną krainą. Zdecydowanie bardziej podobał mi się klimat filmu, gdzie więcej mamy nawet prostych porażek i rozpaczy, która pcha bohaterów w określonym kierunku.


Przy robieniu zdjęcia nie ucierpiała żadna Narnia! (I całe szczęście, bo Sigma by mnie ukatrupiła za zniszczenie jej książki 😅)

    Jak narzekałam na książkowego "Księcia Kaspiana" i wolałam film, tak zdecydowanie odwrotnie wygląda sytuacja w przypadku "Podróży 'Wędrowca do Świtu'".


    Opis od wydawcy:

    W trzecim tomie słynnego cyklu Edmund i Łucja w towarzystwie niesympatycznego kuzyna Eustachego trafiają na żaglowiec króla Kaspiana.

    Obfitująca w niezwykłe przygody morska wyprawa staje się, dzięki Aslanowi, również podróżą ku własnej tożsamości i dojrzałości.


    W trzeciej części cyklu zdecydowanie spada skala wydarzeń i pamiętam, że kręciłam przez to nosem jako dziecko. Nie ma już wielkich bitew i ratowania świata, a zamiast tego mamy kilka przygód podczas morskiej podróży. I mimo że podrosłam, to nadal nie jest to mój lubiony typ powieści.

    

    W książce chyba najbardziej męczył mnie wątek Eustachego. I chociaż moralizatorsko i wychowawczo teoretycznie wypada dobrze, to nawet po przemianie nie mogłam znieść jego postaci. Tak po prostu.

    Za to nadal uwielbiałam Ryczypiska i jest na pewno lepszą osobą niż ja, skoro potrafił dać Eustachemu kolejną szansę, na którą ja się nie zdobyłam. Nadal zakończenie historii jego postaci łapało mnie za serce, ale na pewno nie przeżyłam tego już tak, jak przeżywałam jako dziecko.


    Poza tym jednak nie lubię zakończenia książki. Robi się w nim już całkiem idealnie, a na żeby nasi bohaterowie osiągnęli ostateczny cel, to tak naprawdę nie muszą nic robić. Wystarczyło płynąć w jego kierunku, a świat rozwiązywał sam wszystkie ich problemy. I tak, teoretycznie wiem, do czego to symbolicznie się odnosi, ale nadal niezbyt mnie to kupuje.


    Mimo że przy lekturze całkiem nieźle się bawiłam, to uważam tę część z cyklu na razie za najsłabszą. Możliwe, że moja ocena się zmieni, kiedy zabiorę się jeszcze za kolejne, bo je już całkiem pamiętam tylko jak przez mgłę. A kolejne części na pewno zamierzam czytać. No, pod warunkiem, że Sigma mi pożyczy.

Komentarze

Popularne posty