Recenzja książki „Dobry omen”

 „Zdaniem Crowleya Piekło było źródłem zła w takim samym stopniu, co Niebo fontanną dobroci. Były to tylko strony rozgrywające partię po przeciwnych stronach szachownicy. Sedno sprawy, czyli największa dobroć i najgorsze zło, tkwiło w ludzkim umyśle.”


Do kupna i przeczytania „Dobrego omenu” przekonały mnie trzy rzeczy: 


  1. Autorzy tej książki to Terry Pratchett i Neil Gaiman, których nazwiska zna chyba każdy człowiek czytający fantastykę. Sama twórczość obydwu bardzo lubię, choć jest na tyle specyficzna, że sporej części osób nie przypadnie do gustu.

  2. Tematyka aniołów i demonów, na którą kiedyś miałam fazę. Już mi przeszło, ale nadal lubię poczytać książki tego typu.

  3. SERIAL. Jest to chyba jedyny przypadek, gdy obejrzałam serial przed przeczytaniem książki i wcale tego nie żałuję, bo jest genialny. Obawiam się nawet, że lepszy niż sama powieść, choć ma swoje wady. Może w najbliższym czasie dodam małe porównanie książki i serialu, żeby tu skupić się jedynie na recenzji tej pierwszej?





AUTOR: Terry Pratchett, Neil Gaiman

TYTUŁ ORYGINAŁU: “Good Omens”

WYDAWNICTWO: Prószyński i S-ka

LICZBA STRON: 416

ROK WYDANIA W POLSCE: 2019

GATUNEK: fantasy


„Nadciągają jeźdźcy Apokalipsy, a Antychryst ma zesłać na Ziemię Armagedon. Tymczasem aniołowi Azirafalowi i demonowi Crowleyowi, dwóm przyjaciołom, którzy od tysięcy lat żyją wśród ludzi, perspektywa końca świata zupełnie nie odpowiada. Ruszają więc z misją uśmiercenia Antychrysta, żeby zapobiec katastrofie i uratować świat przed zagładą. Problem w tym, że Antychryst ma ledwie jedenaście lat i jest bardzo miłym chłopcem, z którego rodzice mogą być naprawdę dumni…” 




Jak wspomniałam przed chwilą, „Dobry omen” to powieść autorstwa Terry’ego Pratchetta i Neila Gaimana. Już samo to może nam powiedzieć nieco o tym, co znajdziemy w środku. Specyficzny humor, równie specyficzny sposób pisania (a każdy, kto przeczytał chociaż po jedynej książce tych panów na pewno zauważył, że ich style pisania są bardzo rozpoznawalne) i Śmierć mówiącą CapsLockiem. 


Książka opowiada o zbliżającym się końcu świata. Demon Crowley, agent Piekła na Ziemi, dostaje zadanie dostarczenia Antychrysta do satanistycznego zakonnego szpitala, gdzie właśnie dochodzi do dwóch porodów. Siostry mają dokonać podmiany małego syna Szatana oraz dziecka amerykańskich dyplomatów. Problem w tym, że Crowley, który takim typowym demonem nie jest, za bardzo lubi Ziemię, by pozwolić jej tak po prostu zostać zniszczoną. Dlatego przekonuje swego wroga i agenta Nieba na Ziemi, a nieoficjalnie przyjaciela, anioła Azirafala, by ten pomógł mu powstrzymać Armagedon. Z tego też powodu obydwaj zatrudniają się u rodziny, do której miał trafić Antychryst, by zrównoważyć w jego wychowaniu wpływ dobra i zła oraz sprawić, że chłopiec postanowi nie niszczyć świata. Wszystko wydaje się proste, jednak kłopoty zaczynają się, gdy na jedenastych urodzinach Warlocka (bo tak nazwano biedne dziecko) nie pojawia się piekielny ogar, którego Piekło wysłało Antychrystowi jako prezent.


W książce przewija się wielu bohaterów. Do tych najważniejszych, poza Crowleyem i Azirafalem, należą: Adam Young i jego paczka (Pepper, Wensleydale, Brian i Pies), wiedźma oraz profesjonalna spadkobierczyni Anathema, szeregowy tropiciel wiedźm Newton, sierżant tropiciel wiedźm Shadwell, Madame Tracy (Podmalowana Jezebel oraz medium) i Czterej Jeźdźcy Apokalipsy. 


Z całej tej grupy najbardziej polubiłam Crowleya i to jego rozdziałów cały czas wyczekiwałam. Wąż Edenu, „anioł, który może nie upadł, lecz zsunął się odrobinę za nisko”, to postać, której trudno zresztą nie obdarzyć chociaż odrobiną sympatii. Niby drań, ale w rzeczywistości mający wyjątkowo dobre serce (w przeciwieństwie do Azirafala niezbyt bierze pod uwagę zabicie Antychrysta), a swoją demoniczną ingerencję ograniczający do niewinnych psot, w których nikt nie poniesie większych obrażeń. No i uwielbiam jego kreatywność oraz podążanie za duchem czasu. Tam, gdzie inne demony poświęcają dziesięciolecia na kuszenie jednego człowieka, on po prostu blokuje telefony na czterdzieści pięć minut w porze lunchu, doprowadzając do szału co najmniej dwadzieścia tysięcy ludzi, którzy swoją złość wyładowują na kolejnych tysiącach osób… To jest dopiero podejście do sprawy. Oczywiście, ponieważ mamy do czynienia z komedią, nie jest jakoś nie wiadomo, jak kompetentny, gdy chodzi o pilnowanie syna Szatana, ale poza tym wykazuje naprawdę dużo sprytu, a takiego bohatera trudno nie polubić.. Poza tym jest wykreowany z dużą szczegółowością, czytelnik może poznać jego przyzwyczajenia i zainteresowania. No i powiedzmy sobie szczerze, czy jest ktoś, kto nie polubiłby demona słuchającego Queen i jeżdżącego absolutnie pięknym, zabytkowym bentleyem? No i jego przemyślenia oraz wypowiadane kwestie często skłaniają do myślenia.


Drugą najważniejszą postacią jest Azirafal, anioł, który “w głębi duszy jest na tyle sukinsynem, że można go lubić”. Prawdziwej anielskości rzeczywiście w nim niewiele i gdybym miała wskazać tego mniej miłego z duetu, byłby to on. Ma swoje wady, ale poza tym jest postacią całkiem przyjemną i widać, że w jakiś sposób zależy mu na Ziemi, przynajmniej na tyle, by sprzeciwić się przełożonym i robić wszystko, aby zapobiec końcu świata. Uwielbia dobre jedzenie i książki, więc, mimo że pracuje jako antykwariusz, robi wszystko, by nie sprzedać swojej kolekcji. No i nie ma oporów z pozbyciem się głupców, którzy mu grożą. No i brał pod uwagę zabicie Antychrysta. Jest naprawdę ciekawą postacią, aniołem, który nie został wykreowany na całkowicie dobrego, ale też o wiele lepszym niż jego przełożeni.


Znacznie mniej przyjemnie czytało mi się fragmenty z NIMI, czyli Adamem i jego przyjaciółmi. Tok myślenia chłopca został oddany naprawdę dobrze, ale w pewnym momencie czytanie o grupie jedenastolatków i patrzenie na wszystko z perspektywy takiego chłopca zaczyna być męczące. Na szczęście książka nie ma jakiejś dużej ilości scen z nimi, przez co można je szybko przeczytać i przeskoczyć do innych.


Absolutnie uwielbiam momenty z Jeźdźcami Apokalipsy. Uważam, że są to jedne z najlepszych rozdziałów w całej powieści. Niektóre sceny tam to istny majstersztyk, są zaskakujące i niepokojące, a do tego każde słowo wydaje się idealnie na swoim miejscu. Jestem absolutnie zauroczona tymi fragmentami i pewnie przeczytam tę książkę jeszcze raz tylko dla nich. 



“A więc jeszcze tylko jedno zlecenie. 

Uważnie odczytał instrukcje na blankiecie. Przeczytał je ponownie, zwracając szczególną uwagę na adres oraz zawiadomienie. Adres składał się z jednego słowa: Wszędzie.

Następnie swoim przeciekającym piórem napisał krótki list do swojej żony, Maud. Tylko dwa słowa: Kocham cię.”



Rozdziały z Anathemą i Newtem były dla mnie po prostu obojętne. Ta pierwsza ciekawiła mnie nieco bardziej, głównie przez wątek przepowiedni Agnes, ale jakoś szczególnie mnie te rozdziały nie porwały. Nie były złe, bo bohaterowie zostali wykreowani całkiem ciekawie, a do tego pojawiło się trochę zabawnych momentów, ale przy wątkach Jeźdźców i Crowleya wypadają dość słabo. Same w sobie są jednak dobre. Całkiem podobał mi się jednak moment z Azirafalem i Madame Tracy, bo kobieta została napisana po prostu świetnie. 


Ogólnie bohaterowie zostali wykreowani naprawdę dobrze, nawet jeśli sceny z nimi nie są jakieś wybitne. Wszyscy mają określoną osobowość i wyróżniające ich cechy, a nawet odmienny sposób mówienia. Widać to nawet u niektórych postaci drugoplanowych lub epizodycznych, takich jak kurier. Śmierć przypomina za to bohatera wykreowanego przez Pratchetta w “Świecie Dysku”, co sprawia, że na twarzy czytelnika znającego twórczość autora pojawia się lekki uśmiech. 


W książce dzieje się dużo, z drugiej jednak strony pojawiają się dłużyzny, bo niektóre wątki są znacznie mniej ciekawe niż inne, przynajmniej dla mnie. Spokojnie można by było usunąć część z nich lub dla odmiany porządnie je rozwinąć, żeby stały się bardziej potrzebne i mniej nużące. Książka prawdopodobnie stałaby się dłuższa o drugie tyle, ale dzięki temu wyszłaby zdecydowanie lepiej, bo w tej formie nie do końca rozwinięto jej potencjał (no i dlatego bardziej lubię serial). Szkoda też nieco, że sam punkt kulminacyjny nie był nieco mocniejszy, bo wszystko rozwiązało się… w sumie to zbyt szybko i łatwo, przynajmniej jak na mój gust.


Nie rozwinięto zbytnio Nieba i Piekła, jednak zauważyć można, że tak naprawdę obie strony zachowują się praktycznie tak samo i nie zależy im w żaden sposób na Ziemi, a Boże plany są raczej swego rodzaju pretekstem do rozpoczęcia wojny. Podoba mi się ten sposób przedstawienia i doskonale pasował on do całej historii. 


Wspominałam już, że całość to pełna specyficznego humoru czarna komedia. Może i nie zaśmiałam się, ale często uśmiechałam podczas czytania, więc uważam, że to akurat wyszło doskonale. Akcja dzieje się, jeśli dobrze pamiętam, w latach 80. i na początku to czuć, jednak niestety atmosfera tych czasów po jakimś czasie przestaje być odczuwalna.  Podobały mi się za to różne nawiązania do popkultury, te bardziej i mniej wyraźne. W samej treści szybko zauważyć można chociażby nawiązania do Gwiezdnych Wojen i Transformers. Istną kopalnią nawiązań są też przypisy. Część z nich zresztą jest nie wyjaśnieniem czegoś, a częścią tekstu i wzbogaca o chociażby anegdotki z życia bohaterów. Ogólnie bardzo podobał mi się ten zabieg. 


Ogólnie co do książki mam raczej mieszane uczucia, chociaż bardziej na plus. Bohaterowie i niektóre sceny są wręcz kapitalne. Fabuła momentami wypada niemal przeciętnie, przynajmniej jak na autorów o takich umiejętnościach. Powiedziałabym, że cała książka to takie 7,5-8/10, chociaż osobiście prawdopodobnie jeszcze do niej wrócę, bo na pewnym poziomie mimo wszystko bardzo mi się podobała. Sam sposób przeprowadzenia Apokalipsy wyszedł bardzo klimatycznie – cała powieść ma zresztą pewien klimat, którego nie można jej odmówić. Cała powieść mimo swoich mankamentów bardzo mi się podobała, chociaż nadal serial przypadł mi do gustu znacznie bardziej. Na pewno jeszcze kiedyś do niej wrócę.


A tak na marginesie, czy tylko mi nie podoba się ta okładka? Szczególnie ten napis „teraz serial”, jakby nikt nie zauważył, że to ewidentnie okładka serialowa. Chociaż z tego, co widziałam, stare wydania miały za to okładki typowe dla książek Pratchetta, których oprawa graficzna niezbyt mi się podoba. Marzy mi się takie wydanie „Dobrego omenu”, jak w niektórych wydaniach książek Gaimana, które niemal każdego w pewnym stopniu zachwycają (zresztą niedługo pojawi się recenzja „Gwiezdnego pyłu” właśnie w tym ślicznym wydaniu).

Komentarze

Popularne posty