Recenzja „The love hypothesis”

 „WY­NI­KI: Do­kład­na ana­li­za ze­bra­nych da­nych z po­praw­ką na po­ten­cjal­ne czyn­ni­ki za­kłó­ca­ją­ce, błędy sta­ty­stycz­ne i błąd eks­pe­ry­men­ta­to­ra wska­zu­je, że się za­ko­cha­łam. Świat nie jest jed­nak taki zły, jak go ma­lu­ją.”


„The love hypothesis” to książka, która swoją premierę miała dwa dni temu. Ja za to wczoraj skończyłam ją czytać i dlatego, po zebraniu myśli oraz zrobieniu znośnego zdjęcia, wpadam do was z recenzją.


Macie czasem tak, że trudno wam coś ocenić? Bo u mnie jest to właśnie ten przypadek. Chociaż nie należę do fanek romansów, szczególnie tych bardziej młodzieżowych, okładka oraz obietnica fabuły osadzonej w środowiskach akademickich od razu mnie kupiły. Uznałam, że tym razem przełamię się i sięgnę po tę pozycję, gdy tylko wyjdzie w Polsce, tylko po to, by przekonać się, czy naprawdę zasługuje na miano bestsellera i sprosta moim oczekiwaniom. A były one dość wysokie, skoro obiecano mi coś tak nietypowego jak romans mający miejsce nie byle gdzie, bo na wydziale biologii Uniwersytetu Stanforda.


I cóż mogę rzec… bawiłam się naprawdę dobrze i pewnie nawet kiedyś wrócę do tej książki, choć nie zmieniła jakoś mojego życia. Ba, nie była fenomenalna jako romans! Dobra. Może nawet bardzo dobra pod względem tego, że związek w niej nie należał do toksycznych. Banalnie prosta. Gdyby nie kilka aspektów, uznałabym ją za dobry średniak, ale jestem w stanie zrozumieć ogólne zachwyty. Ba, sama tę pozycję bardzo polubiłam, choć zdaję sobie sprawę z jej niedoskonałości. 


No dobrze, ale przejdźmy do konkretów.



AUTOR: Ali Hazelwood

WYDAWNICTWO: Wydawnictwo MUZA S.A. 

LICZBA STRON: 416

ROK WYDANIA: 2022

GATUNEK: romans


„Bestseller "New York Timesa”

Udawany związek pary naukowców i siła przyciągania, której nie da się racjonalnie wytłumaczyć.


Olive Smith, doktorantka na wydziale biologii Uniwersytetu Stanforda, jest inteligentna i utalentowana, ale też niepozbawiona kompleksów. Niedawno zerwała ze swoim chłopakiem Jeremym. Aby udowodnić swojej przyjaciółce Anh, że nic ich już nie łączy – w końcu naukowców interesują tylko namacalne dowody – Olive postanawia pocałować pierwszego mężczyznę, którego spotka na swojej drodze.


Jej wybór pada na doktora Adama Carlsena, przystojnego i genialnego wykładowcę. O dziwo, największa gwiazda Uniwersytetu Stanforda, a zarazem czołowy wydziałowy tyran i postrach studentów zgadza się udawać jej chłopaka. Kiedy sprawy przybierają zły obrót podczas wielkiej konferencji naukowej, zagrażając całej karierze Olive, Adam znowu ją zaskakuje, oferując swoje wsparcie oraz… jedną niezapomnianą noc.


Nagle ten niewielki eksperyment przeradza się w odkrycie stulecia. A Olive dowiaduje się, że jedyną rzeczą trudniejszą niż próba ujęcia miłości w naukowe ramy jest zmierzenie się z własnymi uczuciami.”


„The love hypothesis” to historia Olive, doktorantki trzeciego roku na wydziale biologii. Dziewczyna niedawno zerwała ze swoim chłopakiem, Jeremim, aby ten zaczął umawiać się z jej przyjaciółką. Gdy ta jednak nie chce się na to zgodzić, by nie zrobić przykrości dziewczynie, Olive posuwa się do desperackiego wręcz kroku. Na oczach Anh całuje pierwszego lepszego mężczyznę, który staje jej na drodze. Pechowo jej „ofiarą” pada Adam Carlsen, wykładowca będący istnym postrachem wśród studentów. Co dziwne, mężczyzna zgadza się pomóc Olive i udawać jej chłopaka. Wszak każdemu z nich się to opłaca. 


Fabuła brzmi jak typowa tandetna komedia romantyczna, co powiedziane jest nawet na stronach książki. I zasadniczo to całkowita prawda. Fałszywy związek? Jest. Nieporozumienia, które dałoby łatwo rozwiązać rozmowa? Są. Zły charakter? Spokojnie, jest! Przyjaciel gej? Jeeeeest! Na szczęście mający własny charakter. I ta jedna charakterna najlepsza przyjaciółka? Obecna. Na szczęście napisane w dobry, momentami uroczy sposób, który sprawiał, że nie przewracałam oczami. Trochę irytował mnie wątek tych wszystkich nieporozumień wynikających często z kłamstw bohaterki. Ale to chyba dlatego, że weszłam już w fazę oczekiwania od postaci czegoś takiego jak komunikacja. I chociaż ze strony Adama ona jest (chociaż to niepewny człowiek i nie oczekuję od niego nie wiadomo, czego), to Olive już wypada nieco gorzej ze swoim plątaniem się coraz bardziej w sieci kłamstw. 


Bardzo podobało mi się osadzenie fabuły na uniwersytecie. I chociaż czuję pewien niedosyt pod tym względem, to jakby nie patrzeć, środowisko naukowe jest i odgrywa dużą rolę. Wiele rozmów bohaterów tego dotyczy, a wyjątkowo trafione żarty na temat tego, jak ciężkie jest życie doktoranta, naprawdę bawią. To jeden z moich ulubionych aspektów tej książki. 


Co do bohaterów, Olive to postać w zasadzie sympatyczna, chociaż momentami irytująca. Zachowuje się też czasem jak nastolatka i bywa wyjątkowo atencyjna. Za to gdyby nie jej kłamstwa, książka miałaby o połowę stron mniej. Niby przeżyła tragedię, ale poza kilkoma stronami w ogóle tego nie odczułam i jej zachowanie wydawało się momentami na siłę usprawiedliwiane. Mamy jednak do czynienia z komedią romantyczną, więc jest to trop dość typowy. Przy tym bohaterka jest wyraźnie zainteresowana swoją pracą i ma rozterki typowe dla osób na studiach. 


O wiele bardziej do gustu przypadł mi Adam. Moi drodzy, takich mężczyzn potrzebujemy w książkach. Nie jest ani zaborczy, ani toksyczny, ani jakoś specjalnie „męski”. Znaczy potrafi przepchnąć pickupa i regularnie ćwiczy, ale przy tym okazuje się nieco niezrezręcznym w międzyludzkich kontaktach, naprawdę zabawnym facetem, który jest po prostu uroczy w swojej kreacji. Jego niezręczność wypada przy tym bardziej naturalnie niż u Olive i w przeciwieństwie do niej momentami wydaje się naprawdę dojrzałym mężczyzną. Niby przedstawia się go jako najgorszego profesora (choć mimo wszystko uczciwie podchodzącego do studentów), doprowadzającego podopiecznych do płaczu, ale w tekście niezbyt to widać. Jego język miłości to przede wszystkim czyny, co jest doskonale pokazane, chociażby w scenie z batonikiem. 


Polubiłam też Malcolma, przyjaciela Olive. Jest zabawny i wspiera ją, nawet jeśli nie zawsze popiera decyzję dziewczyny. I potrafi jej powiedzieć, że coś, co ona robi, to głupota. Tak naprawdę, chociaż podobno Anh jest najlepszą przyjaciółką głównej bohaterki, to Malcolm pojawia się częściej. No i naprawdę ucieszyłam się, gdy w końcu udało mu się umówić z profesorem, którym był zainteresowany od długiego czasu. 


„The love hypothesis” mimo bycia stuprocentową komedią romantyczną porusza kilka ważnych problemów, które dotykają studentów. Kradzież prac, nadużywanie władzy przez profesorów, niewielki odsetek kobiet na kierunkach ścisłych i przez to traktowanie czasem ich jak te „gorsze” czy próba molestowania przez mężczyznę, który pełni ważną rolę w świecie naukowców to tematy, które wciąż pozostają aktualne i ważne. Niestety mimo coraz większej świadomości ludzi nadal dochodzi do różnych okropnych sytuacji, które często zamiatane bywają pod dywan. I chociaż w książce większość tych wątków stanowi tylko swoiste tło, by klimat nie zrobił się zbyt ciężki, to są przedstawione dość dobrze. Nieco płytko jest o nich pisane, ale ważne, że mimo to problemy te stanowią poważne przeszkody i wpływają na bohaterów. 


To, do czego mam mieszane uczucia, to aspekt miłości. Z jednej strony scena zbiżenia była nieoczekiwanie dobra – wspominałam już, że Adam to niemal ideał partnera? Martwi się, pyta, a bohaterowie naprawdę się komunikują. Jest nieco niepewności, nieco śmiechu i nie wszystko wychodzi doskonale. Niemal tak jak w rzeczywistości. Niektóre wyrażenia nieco mi zgrzytały, ale mogło być znacznie gorzej. 


To, co podobało mi się mniej, to ciągłe wzdychania Olive nad ciałem Adama, które momentami były wręcz żenujące. Niezbyt łączyło mi się to też z faktem, że podobno bohaterka nie czuła zbytnio pociągu do innych osób i wcześniej nikt jej się zbytnio nie podobał. Jej przyjaciele i ona martwili się, że miała jakąś traumę przez zbytnim zbliżeniem się do kogoś. Ja za to pomyślałam, że może być po prostu demiseksualna, bo jej zachowanie i myśli na to wskazują. Ale cóż, niezależnie od tego mimo wszystko wzdychała do mężczyzny, z którym rozmawiała raz w tygodniu przez 10 minut. Trochę mało, by zbudować głęboką relację. A może po prostu się czepiam. Chociaż nie, dziesięć minut raz w tygodniu, nawet przez miesiąc, to naprawdę dość mało, by zbudować głęboką relację, której podobno Olive potrzebowała, by pójść z kimś do łóżka. Mi by na pewno nie starczyło. Ale cóż, to komedia romantyczna, przymknijmy nieco oko na czasoprzestrzeń i zapamiętajmy po prostu, że brak pociągu do innych ludzi, wbrew obawom Olive, jest całkowicie normalny i nie musi być powiązany z traumą, szczególnie jeśli ta nie dotyczy podobnego tematu. 


No dobrze, przejdę więc do podsumowania. Chociaż „The love hypothesis” z pewnością nie jest książką wyjątkowo dobrą, a niektóre jej aspekty pozostają po prostu przeciętne, rozumiem, skąd tak wysokie opinie. Język autorki jest lekki, tłumaczenie pana Filipa Sporczyka bardzo przypadło mi do gustu. Powieść czyta się bardzo szybko, jest pełna humoru, który naprawdę mnie bawił, a otoczenie akademickie to ciekawy wybór jak na komedię romantyczną. Fabuła jest prosta, ale nie przeszkadza to jakoś bardzo – powiedziałabym, że to dobra książka dla rozrywki, gdy człowiek chce odpocząć albo poprawić sobie humor. To ciepła, urocza opowieść o dwójce młodych ludzi, która zalicza wszystkie znane nam, nie bez powodu lubiane tropy w historiach tego typu. A do tego Adam jest absolutnie słodki i chciałabym częściej widzieć tego typu męskich bohaterów, zamiast toksycznych bad boyów. Dlatego mimo wad polecam tę książkę każdemu, kto lubi lekkie młodzieżowe romanse lub potrzebuje książki dla rozrywki.


A, „The love hypothesis” wypróbowałam też na mojej mamie, która jest wielbicielką tego typu romansów. I ogólnie romansów. A do tego z każdym rokiem coraz bardziej wybredną. Bardzo jej się podobało!




Komentarze

Popularne posty