Recenzja książki "Magia kąsa" I. Andrews
Po serię z Kate Daniels autorstwa duetu Ilony i Andrewa Gordonów, kryjących się pod pseudonimem Ilona Andrews, sięgnęłam dość spontanicznie. I to do tego stopnia, że od razu zamówiłam całą serię, korzystając z promocji. Podejście o tyle szalone, że wcześniej nie miałam z ich twórczością do czynienia i ostatnio raczej przeżywam przesyt urban fantasy, ale cóż, „stało się”. I na szczęście już na wstępie mogę powiedzieć, że nie żałuję!
Opis od wydawcy:
Świat po magicznej apokalipsie.
Postęp techniczny był u szczytu swojego rozwoju, gdy do Atlanty wróciła magia i zniszczyła właściwie całą technologię.
Fale magii pojawiają się bez ostrzeżenia i znikają równie nagle. Gdy magia napływa, cała technologia zamiera – samoloty spadają, samochody nie działają, brakuje elektryczności.
Kiedy magia odpływa, znów zaczyna działać technologia.
Jest to dziwny, pokręcony świat.
W tym świecie mieszka Kate Daniels.
Kate lubi walkę mieczem i ma trudności z kontrolą tego, co mówi…
Magia w jej krwi sprawia, że jej życie z założenia nie może być proste…
Czytając książkę nie mogłam się odpędzić od porównania, że mam do czynienia z serią o Dorze Wilk, gdyby to ktoś lepiej napisał i osadził w innych realiach niż polskie. Dlaczego mam takie skojarzenia? Między seriami jest wiele podobieństw – z założenia silna bohaterka, fabuła oparta na śledztwie po morderstwie, wampiry i zmiennokształtni. I jedna zasadnicza różnica. Tutaj fabuła nie jest tłem do zachwycania się nad główną bohaterką, a faktycznie wciąga i intryguje od pierwszych stron.
Kate Daniels mimo ciętego języka i pakowania się w kłopoty da się lubić. Jeszcze nie nawiązałam z dziewczyną super więzi, ale widzę, że faktycznie z kolejnymi tomami mogę się z nią zżyć. Jest też wiarygodna. Mimo swojej odwagi, nie zawsze wychodzi cało z opresji i czasem nieźle dostaje w kość. Wydaje się dużo bardziej ludzka niż Dora i na pewno ma potencjał na ciekawą postać.
Chociaż w książce brak głównego wątku romantycznego, to między bohaterami iskrzy. Relacja Kate i Currana prowadzona jest bardzo naturalnie. Autorzy oszczędzili mi na szczęście zachwycania się nad poszczególnymi częściami ciała Currana, a faktycznie postarali o budowanie więzi między bohaterami. Choć nie przepadam za romansami, to będę czekać, jak ich relacja dalej się rozwinie i trzymać za nich kciuki.
Ciekawie też książka podchodzi do tematu wampirów i zmiennokształtnych. Nie chcę tutaj wchodzić w szczegóły, ale na pewno nie są przedstawiani mega typowo i tak, jak się można było spodziewać.
Główną wadą dla mnie jest świat – z jednej strony podoba mi się pomysł przenikania się magii i technologii, ale mało co zostaje nam wytłumaczone, a od razu wrzuca się nas na głęboką wodę. Przez to dość często się zastanawiałam, dlaczego coś działa jak działa albo próbowałam odnaleźć w powiązaniach między organizacjami, które przedstawiono nam dość skrótowo.
Podsumowując, „Magia kąsa” była dość lekką i przyjemną lekturą, choć nie jakoś bardzo wymagającą. Pełno w niej schematów typowych dla urban fantasy, ale jednocześnie jest to tak dobrze napisane, że chce się czytać. Na pewno sięgnę po kolejne części cyklu i książkę polecam też waszej uwadze!
Komentarze
Prześlij komentarz