Recenzja książki „Fałszywy Pieśniarz”

    Recenzja An:

 

Dzisiaj w końcu zabrałam się za recenzję „Fałszywego Pieśniarza”, czyli trzeciego tomu serii o Idzie Brzezińskiej autorstwa Martyny Raduchowskiej. Czy zakończenie serii mi się podobało? I tak i nie, można powiedzieć, że mam z nim lekko skomplikowaną relację.



    Na pewno nie da się nie zauważyć, jak bardzo rozwinął się styl autorki od pierwszej części. Nadal książkę się czyta bardzo dobrze, ale całość ma lepszy, bardziej mroczny klimat niż wcześniejsze tomy, a postacie zyskują jeszcze więcej głębi i rozbudowanych relacji. Przekłada się to zdecydowanie też na bardziej uporządkowaną akcję bez zbędnego chaosu fabularnego, jak czasami wcześniej się zdarzało.


    Nie mogę tutaj nie docenić relacji Idy i Kruchego. Ostatnio mam wrażenie, że jest tendencja pisania wątków romantycznych bardzo dosłownie. Bohaterka musi się zachwycać klatą bohatera (lub wstaw tu inną losową rzecz) przez pół książki i nie zostaje nic na prawdziwe, emocjonalne połączenie. Tutaj było wręcz odwrotnie. Relacja Idy i Kruchego budowana jest na zaufaniu, uporze i wspólnej walce o lepszą przyszłość, a co za tym idzie, wyszła cudownie. W końcu nie zawsze trzeba napisać wprost, że ktoś jest w kimś zakochany po uszy, a można to zrobić dużo lepiej i subtelniej.


    Jednak nie byłabym sobą, gdybym nie miała uwag. Jednym z problemów jest nagłe tęsknienie Idy za rodziną i mam wrażenie, że lekkie naciąganie faktów z pierwszego tomu, żeby pasowało do ogólnej narracji tego tomu. Trochę mi to zgrzytało.


    Niezbyt przepadam za wątkiem cofania czasu i stąd pewnie moja lekka konsternacja oraz problem z oceną książki. Wątek został poprowadzony w miarę dobrze, ale nadal nie jestem całkowicie do niego przekonana, szczególnie że początek zapowiadał się bardziej typowo. Nie chcę tutaj wchodzić za bardzo w szczegóły, żeby nie spojlerować, więc zatrzymam się na tych ogólnych wrażeniach.


    Zakończenie książki na pewno było pamiętliwe. Z jednej strony mam wrażenia, że wydarzenia potoczyły się odrobinę za szybko, a z drugiej końcowe zdania na pewno zostaną mi na długo w pamięci. Dlatego jestem trochę rozdarta, bo z jednej strony dodałabym jeszcze jakiś rozdział wyjaśniający więcej na końcu, ale wtedy na pewno ten mocny efekt zostałby popsuty.


    Niezmiernie było mi w tej książce żal Gryzaka i Pecha. O tym pierwszym na szczęście jeszcze się dowiadujemy, ale wątek tego drugiego został nagle ucięty. A naprawdę jestem ciekawa, co się z nim stało po zakończeniu książki i brakowało mi humorystycznych wstawek w narracji z nim związanych.


    Podsumowując, może i zakończenie serii nie było zupełnie takie, jak się spodziewałam i zaskoczył mnie lekko kierunek, w jakim autorka podążyła, to książka mi się podobała i uważam ją za dobre zamknięcie cyklu, choć nie pozbawione wad. Zdecydowanie miałabym ochotę w przyszłości jeszcze poznać dalsze losy Idy i Kruchego. 

 

 

Recenzja Sigmy:

 

„Czasem nierealne marzenie może stać się bardzo realnym koszmarem”. 
 
 
Trylogię Martyny Raduchowskiej polecałam An już od dawna, i to dość mocno. Na tyle, że gdyby udało mi się kupić kiedyś pierwszy tom gdzieś nieco taniej, niż za tę fortunę, którą wołają na OLX, to sama bym jej te książki zapakowała i wysłała paczkomatem jeszcze tego samego dnia, w którym bym je zdobyła. 

Nie bez powodu, bo uważam panią Raduchowską za jedną z lepszych polskich autorek fantasy. Dwa pierwsze tomy trylogii czytałam naprawdę dawno, chyba gdzieś na początku gimnazjum. A może nawet nieco wcześniej? Cóż, na pewno w czasach, gdy nie były dostępne jeszcze nowe wydania, a wraz z nimi trzecia część. Bo to jest fakt dość ważny: przez długi okres tej ostatniej części, na której się zresztą dzisiaj skupimy, nie było. Wyobraźcie więc sobie moje zdziwienie, a i przy okazji radość, gdy znalazłam ją kilka lat później w nowo wybudowanej bibliotece. Sprawdziłam datę i rzeczywiście, świeżo wydana. 

To, że minęło kilka lat, po książce nawet trochę widać.

Ale o tym za chwilę, najpierw standardowa garść informacji. A potem w miarę (mam nadzieję) wyczerpująca recenzja.



AUTOR: Martyna Raduchowska
WYDAWNICTWO: Uroboros
ROK WYDANIA: 2019
LICZBA STRON: 416
GATUNEK: fantasy

Ekipa śledcza Wydziału Opętań i Nawiedzeń wkracza do ogrodu Kusiciela, aby odkryć ostatni element układanki. Ekshumacja zwłok nieznanego mężczyzny daje początek serii tragicznych wydarzeń. We Wrocławiu dochodzi do przerażających samobójstw, mroczna przeszłość Kruchego powraca, by upomnieć się o jego duszę, Ida zaś przekonuje się, że dar szamanki od umarlaków w niepowołanych rękach grozi katastrofą, a życzenia potrafią być niebezpieczne szczególnie wtedy, gdy się spełniają…

Bezpośrednia kontynuacja „Szamanki od umarlaków” i „Demona Luster”.
 





Jak zdradza sam opis, w tej części jednym z głównych wątków staje się śledztwo. Jest ono o tyle ciekawe, że z jednej strony niemal od początku wiadomo, kto jest sprawcą, a z drugiej, wręcz przeciwnie. W dodatku dowiadujemy się więcej o Kruchym i poznajemy odrobinę bliżej dar Idy. A kim jest tytułowy Fałszywy Pieśniarz? Jaką tajemnicę skrywa grób, który otworzono w ogrodzie Kusiciela? To tylko początek pytań, które rodzą się już na początku czytania książki. Bohaterowie ścigają się z czasem, usiłując rozwikłać zagadkę tajemniczych zgonów oraz powstrzymać sprawcę, nim będzie za późno, a na domiar złego z darem Idy zaczyna dziać się coś dziwnego.


Akcja zaczyna się bezpośrednio po wydarzeniach z poprzednich dwóch książek, więc warto czytać je bez większych przerw. Chociaż da się i z takowymi, co mogę potwierdzić na własnym przykładzie. Jednak nie do końca polecam, w końcu pamięć ludzka zawodna jest i można mieć problemy z odnalezieniem się w świecie przedstawionym. 

Ale dobra, bo znowu zaczynam błądzić.

Mamy tu mroczniejszy niż w poprzednich tomach klimat, który idealnie pasuje do rozgrywających się w książce wydarzeń. Na szczęście nie oznacza to, że autorka rezygnuje z charakterystycznego dla niej humoru – nadal w wielu momentach na mojej twarzy pojawiał się uśmiech. Jak już wspominałam, cały tekst skupia się na śledztwie, które opisano w sposób bardzo dobry oczami Idy, dopiero tak naprawdę stawiającej pierwsze kroki w WONie. Nie, żeby w ogóle jakoś szczególnie się tam do niej przyznawano… Ale mniejsza o to. Widzimy wystarczająco dużo, by cała sprawa wywołała w nas emocje i wciągała, a jednocześnie na tyle niewiele, by nie istniało zbyt duże ryzyko napisania jakieś głupoty, które wzrasta tym bardziej, im głębiej autor sięga w tajniki pracy nad sprawami kryminalnymi.
 

Przez niemal cały tekst przewija się tajemnica, a czytałam kilka opinii, że wątki są poplątane i trudno się momentami odnaleźć. Niekoniecznie się z tym zgadzam, bo wydawało mi się to jasne i klarowne, a w dodatku świetnie wyważone – warto jednak mieć na uwadze, że rzeczywiście jest to książka wymagająca pewnego skupienia podczas czytania, by wszystko wyłapać. Nie jakoś specjalnie, ale jednak. Ja sama jestem raczej fanką takich tajemnic, więc nie przeszkadzało mi to, że mierzyłam się z nią przez całą książkę. Zresztą tego spodziewałam się po powieści skupiającej się w dużym stopniu na magicznym śledztwie. A jeśli ktoś już czytał poprzednie części i zna Kusiciela, to wie, że po prostu łatwo być nie może. Nie, gdy ten człowiek w jakikolwiek sposób zamieszany jest w sprawę.


„Ostatnio coraz częściej nachodzi mnie taka okropna myśl, że to nie śmierć zsyła mi sny, tylko moje sny zsyłają śmierć, a ja próbuję ścigać się z własnym umysłem”.


Zanim przejdę do bohaterów, będących jednym z najmocniejszych atutów tej książki, wspomnę jeszcze o świetnej kreacji świata przedstawionego. Niesamowicie podoba mi się sam pomysł daru Idy, o którym dowiadujemy się tu więcej, tak samo zresztą jak i główna bohaterka. Świetnie wypada też koncepcja Fałszywego Pieśniarza czy Piaskunek – nie spotkałam się raczej z czymś podobnym, a jeśli już, to nie zapadło mi w pamięć tak, jak tutaj. 
 

 No, to czas na bohaterów. Tak naprawdę trudno mi się skupić na jakichś konkretnych, bo wyjątkowo jest to książka, w której nie ma nikogo, kogo bym jakoś szczególnie nie lubiła… no, może poza głównym antagonistą, kij mu w oko, krzyżyk na drogę. Co nie oznacza oczywiście, że został źle wykreowany, po prostu jest draniem. To z kolei powinien być chyba komplement, bo w sumie to o to chodziło. 

Ida wciąż pozostaje sobą, a przy tym nie da się jej nie lubić. Wręcz przeciwnie. Jest bardzo ludzka i łatwo ją zrozumieć, tak jak i jej działania. Jedyne, co nieco zgrzyta, a o czym zresztą wspomniała już An, to jej momenty tęsknoty za rodziną. Jest to trochę naciągane, jeśli spojrzy się na części poprzednie. Czy to wynika z tego, że ostatni tom powstał dużo później i trochę rzeczy w planach autorki uległo zmianie? Możliwe. Jednak nie jest to jakiś wielki mankament, bo jeśli przymknąć oczy na lekkie naciąganie faktów z pierwszego tomu, to przemyślenia Idy wypadają naprawdę realistycznie i są całkowicie normalne. 

Kruchy na szczęście nadal jest Kruchym i bezsprzecznie go uwielbiam. Tak samo jestem fanką relacji między nim a Idą, chociaż zazwyczaj na wątki romantyczne zgrzytam zębami. Tym razem jednak dostałam dojrzałą więź zbudowaną na zaufaniu oraz przyjaźni, przez co miłość bohaterów wyszła bardzo naturalnie i nienachalnie. No a w dodatku sam tekst był przez to bardziej emocjonujący, więc to dodatkowy plus dla tego wątku. 

W tym tomie polubiłam też w końcu trochę Rudą. Nadal pozostaje tą samą zołzą, co wcześniej, ale przy tym jest odpowiednią osobą na odpowiednim stanowisku i umie grać w grę, w której bierze udział, nawet jeżeli nie obywa się bez błędów. Reszta ekipy śledczej oraz drugoplanowych postaci też wypada świetnie. No i cieszę się, że dostaliśmy rozmowę z Karewiczem, bo ten gość to kawał drania, ale w jakiś dziwny sposób nie potrafię go nie lubić, przynajmniej odrobinę. Aż szkoda mi trochę tego, jak się skończyła sprawa z nim, choć innego sensownego rozwiązania zbytnio nie było. No i tęskniłam nieco za Teklą, która na szczęście pojawiła się na chwilę. 
 

Samo zakończenie uważam w pewien sposób za idealne, przynajmniej pod względem tego, jak zostało opracowane. Jest mocne i pozostawia miejsce na domysły, a nawet furtkę dla autorki, gdyby uznała, że chce kontynuować serię. Pamiętałam je jeszcze z mojego pierwszego czytania tej części i, jako że w przeciwieństwie do An nie mam nic przeciwko wątkom mieszającym w czasie, nie przeszkadzało mi zbytnio. Szczególnie przez to, jak niejednoznaczne pozostaje. W końcu nadal nie wiemy, co tak naprawdę się zdarzyło. Może to powodować pewien niedosyt, ale jednocześnie jest chyba najlepszą możliwą opcją. 
 

Autorka ma naprawdę świetne pióro, które sprawia, że książkę można pochłonąć w kilka godzin. W dodatku doskonale wie, co robi, tworząc świetną, dopracowaną fabułę i bohaterów, którzy wydają się z krwi i kości. Pomiędzy tą a pierwszą częścią widać bardzo duży postęp. Chociaż znałam już wydarzenia tej książki, bo czytałam ją teraz drugi raz, wciąż towarzyszyły mi duże emocje i nerwowość podczas śledzenia losów bohaterów. Czy polecam? Oczywiście. Ale niekoniecznie każdemu. Na pewno nie, jeśli szukacie czegoś lekkiego, na odskocznię. Jednak jeśli szukacie w miarę wymagającego urban fantasy o mrocznym klimacie, odrobinie humoru, z lekkim wątkiem romantycznym, to bierzcie śmiało, raczej się nie zawiedziecie. No, oczywiście po zapoznaniu się z poprzednimi częściami.


A recenzje (obie autorstwa An) poprzednich części możecie znaleźć tutaj:


Komentarze

Popularne posty