Recenzja książki "Dynastia Thrawna. Wyższe dobro" autorstwa T. Zahna

    Książka Timothy'ego Zahna „Wyższe dobro” zdecydowanie była jedną z najbardziej przede mnie wyczekiwanych premier gwiezdnowojennych tego roku. Po tym jak pierwszy tom „Dynastii Thrawna”, czyli „Chaos” znalazł się w moim top 10 poprzedniego roku, nie mogłam doczekać się kontynuacji. Jak więc wypada?

    Opis od wydawcy:

    Dzięki niedawnemu triumfowi Thrawna Chissowie odnieśli zwycięstwo, a rodzina Mitthów okryła się chwałą. Prawdziwe zagrożenie dla Dynastii nie zostało jednak zlikwidowane. Wrogowie nie wysyłają żadnych gróźb, nie stawiają ultimatum, nie gromadzą okrętów na skraju Chaosu. Ich broń to uśmiechy i hojność: podarunki bez konieczności rewanżu, bezinteresowne przysługi... W całej Dynastii dochodzi do rozmaitych drobnych wydarzeń, które choć pozornie bez znaczenia być może stanowią preludium do zagłady Chissów. Kiedy Thrawn wraz z Ekspansyjną Flotą Obronną usiłują rozwikłać tę intrygę, odkrywają straszną prawdę. Wróg nie chce atakować miast Chissów ani zgarniać ich zasobów, ale zamierza uderzyć w podstawy Dynastii próbuje pogłębić konflikty pomiędzy Dziewięcioma Rodzinami Rządzącymi i Czterdziestoma Wielkimi Domami. Podczas gdy rywalizacja i wzajemne podejrzenia podsycają niesnaski wśród sojuszników, bohaterowie muszą zdecydować, co jest dla nich najważniejsze bezpieczeństwo własnej rodziny czy przetrwanie Dynastii.


    Jedną z rzeczy, która sprawia, że uwielbiam trylogię „Dynastii Thrawna” zdecydowanie jest to, że jednocześnie są to i nie są Gwiezdne Wojny. Z jednej strony akcja książek rozgrywa się poza ramami znanej, gwiezdnowojennej galaktyki i przez to mamy duży powiew świeżości, nowych technologii, postaci i brak kręcenia się w kółko koło filmowych trylogii. Z drugiej natomiast nadal czujemy, że jest to nasze ulubione uniwersum, nawet jeśli Moc nazywają trochę inaczej czy nie skaczą w nadświetlną z pomocą komputerów nawigacyjnych. Naprawdę cieszę się, że dano tutaj autorowi tyle wolnej ręki i  miejsca, bo dzięki temu dostajemy faktycznie coś całkiem innego, a jednocześnie dziwnie znajomego.


    Po przeczytaniu książki cisnęło mi się na myśl stwierdzenie, że jest ona „inną trylogią Alfabet”. Co tutaj mam na myśli? Że działa praktycznie na zasadzie pewnego lustrzanego odbicia. Tam dostajemy nacisk przede wszystkim na poszczególne postacie, ich psychikę i ich radzenie sobie z walką, a tutaj pierwsze skrzypce grają strategia, polityka i wojskowość. Mimo że to zupełnie dwie różne trylogie, to jedna dziwnie przywodzi mi na myśl drugą, a jednak obie uwielbiam za zupełnie coś innego. Jeśli z tych połówek wolicie intrygi, pogmatwane relacje między postaciami i rodzinami oraz skomplikowane plany bitew, to zdecydowanie „Wyższe dobro” jest książką dla Was. Chociaż opisów starć jest w niej dość sporo, to Zahn nie kładzie nacisku na wybuchy i kosmiczne pościgi w przestrzeni, a właśnie spokojnie, metodycznie opisuje realizacje poszczególnych punktów opracowanego wcześniej planu. Paradoksalnie sprawiło to, że wszystkie potyczki śledziłam z zapartym tchem.


 Oprócz głównej linii fabularnej w książce pojawiają się też rozdziały zatatuowane „Wspomnienia”.  Opowiadają one perspektywę głównych przeciwników naszych bohaterów, a w pewnym momencie już wiemy, gdzie znajdują się obecnie i tylko wyjaśniają, jak do tego punktu doszli. Na pewno są ciekawym dodatkiem, ale bardziej podobały mi się wspomnienia w pierwszym tomie, bo tutaj od pewnego momentu doskonale wiemy, w jakim punkcie się skończą.


    Kolejnym minusem dla mnie były imiona i nazwy. Są dość specyficzne i na przykład kiedy kilka postaci należało do jednej rodziny, to wszystkich imiona zaczynały się na tę samą sylabę i naprawdę czasami musiałam się skupiać przy czytaniu, żeby połapać się, kto jest kim i skojarzyć inne rzeczy. Na pewno pomocny w tym jest spis najważniejszych postaci na początku książki, najważniejszych rodzin Dynastii, hierarchii Chissów, politycznej i wojskowej. Gdyby nie te dodatki, zaginęłabym zapewne jeszcze bardziej i skończyła z toną notatek.


    Paradoksalnie nie przepadam za Thrawnem w tej trylogii, mimo że jest głównym bohaterem. Po prostu zwykle mu wszystko wychodzi z wyjęciem polityki, więc kiedy pojawia się na horyzoncie, już wiadomo, że nasze postaci jakoś wyjdą cało z kłopotów. „Na szczęście” wcale nie ma go w książce tak dużo. Fabuła skupia się na kilku postaciach i każda z nich dostaje swoje pięć minut, co jest zdecydowanie na plus. Nadal niezmiernie uwielbiam admirał Ar'alani, która jest troszkę bardziej zrównoważoną wersją Thrawna, i gwiazdogatorkę Che'ri, która jest po prostu uroczym dzieckiem i zdecydowanie zachowuje się adekwatnie do swojego wieku.


    Żałuję, że autor nie pociągnął jakoś bardziej wątku gwiazdogatorek. Na początku rzucał o tej „profesji” dość sporo uwag sugerujących reformę w jej szeregach, ale na razie jeszcze tego się nie doczekaliśmy. Mam nadzieję, że temat będzie rozwinięty trochę bardziej w ostatnim tomie trylogii, na co się chyba zanosi.


    Za tłumaczenie książki odpowiada Marta Duda-Gryc, która zdecydowanie nie miała łatwego zadania, przejmując serię po innym tłumaczu. Pierwszy tom czytałam już dawno, ale nie dopatrzyłam się żadnych niespójności tłumaczeniowych, więc ślę szczerze gratulacje tłumaczce, jak i redaktorce Magdalenie Kozłowskiej. W książce nie znalazłam nawet jednej literówki. Nadal nie jestem tylko przekonana co do tytułu, osobiście postawiłabym na „Większe dobro”, ale naprawdę to tylko drobiazg na tle tak dobrze wykonanej roboty (dopisek Sigmy – uważam ten tytuł za świetny i bardzo dobrze obmyślany, więc jak widać, ilu ludzi, tyle zdań).


    Podsumowując, naprawdę polecam tę trylogię waszej uwadze, a sama niecierpliwie czekam na trzeci tom, którego premiera wstępnie zapowiedziana jest na październik.

Komentarze

Popularne posty