Recenzja książki "Rozjemca" B. Sandersona

    „Rozjemcę” autorstwa Brandona Sandersona kupiłam już dawno temu za namową kolegów na Discordzie. Nie miałam wcześniej styczności z autorem, ale tak zachęcali, że się skusiłam. Mimo tego książka przeleżała potem długie miesiące na półce, bo ciągle miałam coś innego do czytania. W końcu jednak udało mi się za nią zabrać dzięki akcji #rzućwszystkoiczytajSandersona u zaczytany_introwertyk oraz dodatkowo wpasowała mi się w tematykę miesiąca #365dniFantastyki u fantastyka_na_luzie. Jak więc skończyło się moje pierwsze spotkanie z Sandersonem?




    Opis książki od wydawcy:

    „Rozjemca” to opowieść o dwóch siostrach, które urodziły się księżniczkami, o Królu-Bogu, który ma poślubić jedną z nich, pomniejszym bóstwie, które nie wierzy w siebie, i o nieśmiertelnym człowieku starającym się naprawić błędy, jakich dopuścił się setki lat temu. W ich świecie ci, którzy zginęli w chwalebny sposób, powracają jako bogowie i żyją w zamknięciu w stolicy Hallandren. W tym samym świecie o potędze magii stanowi moc zwana BioChromą, oparta na Oddechach, które można zbierać jedynie pojedynczo od konkretnych osób. Dzięki Oddechom i czerpaniu koloru z nieożywionych przedmiotów Rozbudzający są w stanie zarówno dopuszczać się nikczemności, jak i tworzyć cuda. Siri i Vivenna, księżniczki Idris; Dar Pieśni, zniechęcony bóg odwagi, Król-Bóg Susebron i tajemniczy Vasher – Rozjemca, zetkną się z jednymi i drugimi.


    Powiem szczerze, że po opisie nie wiedziałam, czego mam się spodziewać. Jest tak ogólnikowy, że właściwie mógłby skrywać wiele rzeczy, ale po lekturze wiem, że na pewno za to prawdziwy. Gdy myślałam sama nad opisem fabuły, to szczerze powiedziawszy, nie mam też pojęcia, jak można byłoby go zrobić lepiej i nie zdradzić za wiele. Powiem więc tylko tyle, że całość jest oparta na intrygach, tajemnicach i systemie „magi/nauki” czerpiącej z kolorów otaczającego świata oraz Oddechów  – zwanych przez niektórych duszą człowieka.

    Świat pochłonął mnie już od prologu. Mimo że koncepcja spisów politycznych i walk między imperium i małym państwem, które kiedyś było potęgą, nie wydawała się niczym oryginalnym, BioChroma i kreacja wszystkiego, co z nią związane, wypadła świetnie. Autor nie zdradza nam od razu wszystkich sekretów rządzących światem i Oddechami, ale pokazuje je stopniowo. Nie ma się przez to wrażenia zarzucenia informacjami, ale też nie wydawało mi się, żeby BioChroma nagle zaczynała działać tak, jak autorowi było w tej sekundzie potrzebne. Widać, że wszystko zostało dobrze przemyślane. Dodatkowo dawało to mocny powiew świeżości, gdy myślałam, że widziałam w fantastyce już dosłownie wszystko.

    W połowie książki niestety tempo trochę siadło, tak jak i moje zainteresowanie. Największy wpływ miał na to wątek Vivienny, która momentami irytowała mnie swoją naiwnością, uprzedzeniami i arogancją. Nie mogę jednak powiedzieć, że było to zbędne. Dzięki temu postać księżniczki mogła się rozwinąć i dojść do satysfakcjonującego końca. Powiedziałabym, że obok systemu wierzeń i BioChromy, to właśnie dobrze wykreowane postacie są najmocniejszą stroną tej książki.

    Tytuł mojego ulubionego bohatera jednogłośnie wędruje do Krwi Nocy, czyli... miecza! I tak, wiem, że to może brzmieć dziwnie, ale nie chcę zdradzać więcej. Najlepiej zrobicie, sami się przekonując, co mam na myśli.

    Bardzo interesującą i skomplikowaną postacią jest też Dar Pieśni, czyli bóg, który sam w siebie nie wierzy i stara się przekonać całe otoczenie do swojej nieprzydatności. Oczywiście ze skutkiem marnym. Jego cięte i skomplikowane dialogi oraz poszukiwanie swojej tożsamości sprzed Powrotu naprawdę mnie wciągnęło i zainteresowało. Odrobinę tylko zgrzytałam zębami, kiedy na radarze naszego bohatera pojawiała się Poranna Rosa.

    Siri nie wyróżniała się jakoś bardzo na plus lub minus. Podobna do wielu innych bohaterek naiwna królowa, która z czasem uczy się zasad panujących na dworze i polityki. Najlepsze pasujące do niej określenie, to po prostu sympatyczna. W związku z nią i jej siostrą podobał mi się też wątek Królewskich Loków, czyli włosów, które zmieniały kolor pod wpływem emocji księżniczek.

    Przez całą książkę mieliśmy do czynienia z tyloma zwrotami akcji, bardziej i mniej przewidywalnymi, że bałam się w pewnym momencie, jak to wszystko zepnie się końcowo. Powiedziałabym, że nawet nieźle. Brakowało mi może odrobinę mocniejszego zakończenia, bez tylu otwartych wątków jak na przykład nieznane losy reszty najemników, ale nadal wypadło w miarę satysfakcjonująco. Szczególnie wątki Króla-Boga Susebrona i Daru Pieśni.

    Do wydania też nie mogę się przyczepić. Jest bardzo ładne i solidne, a wyłapałam może tylko z jedną literówkę, także wydawnictwu Mag zdecydowanie należy się pochwała.

    Końcowo książkę oceniam bardzo dobrze, choć może nie jest wybitna, to zdecydowanie interesująca i świeża. Po trzech kiepskich i średnich książkach naprawdę dobrze było przeczytać coś w końcu napisanego świetnie i z doskonałymi dialogami. Chętnie w przyszłości wrócę do twórczości Sandersona i mam wrażenie, że się nie rozczaruję.

Komentarze

Popularne posty