Recenzja książki "Siostra nocy" M. Woolf

     Rzutem na taśmę udało mi się dokończyć jeszcze jedną książkę w lutym, więc przychodzę dziś do was z recenzją „Siostra nocy” z ostatnią z trylogii „Trzy czarownice” od M. Woolf.


    Opis od wydawcy:

    Magiczna przygoda pełna niebezpieczeństw i romansów w świecie, w którym legendy stały się rzeczywistością.

    Moce, żywioły, demony i krucha dziewczyna. Opowieść o sile czarów i miłości.

    Vianne wraca do Brocéliande, ale niestety nie jest to szczęśliwy powrót, na który czekała. Wszystko się zmieniło: Loża Merlina, Wielki Mistrz i sama Vianne. Traumatyczny pobyt w Kerys sprawił, że dla młodej czarownicy nic nie będzie już takie, jak dawniej.

    Nadeszła pora, aby odłożyć na bok dawne niesnaski – sprzymierzeńcy muszą jeszcze raz zaufać sobie nawzajem, bo tylko w ten sposób zdołają pokonać Regulusa i powstrzymać jego szaleńcze plany. Oba światy, sióstr i demonów, muszą przejść transformację, by dalej istnieć… Pytanie tylko, czy będą mogli współistnieć, czy konieczne będzie zamknięcie źródła raz na zawsze, rozdzielając tym samym kochanków i łamiąc serca po obu stronach niewidzialnej granicy.

    O przyszłości obu światów nie decydują jednak ani magowie i czarownice, ani demony. Prawdziwymi paniami ich losów są cztery boginie. To one ferują wyroki i prostują splątane nici starych legend, kształtując ostatecznie historię wszystkich i wszystkiego… To za ich sprawą czytając finałowy tom sagi o trzech czarownicach, śmiejesz się i płaczesz jednocześnie.

    Magiczna przygoda trzech sióstr zmierza do niepokojącego rozstrzygnięcia, w którym wrogowie zostają przyjaciółmi, a miłość – poświęcona.


    Chciałabym zacząć od tego, że mam problem z tytułem tej książki i serii. Dlaczego? Seria była reklamowana jako trylogia o trzech siostrach czarownicach, które miały występować w rolach głównych. Kolejne tytuły odnosiły się do każdej z nich. Tak naprawdę jednak główną bohaterką trzech części jest Vianne, najmłodsza z sióstr. Jak jeszcze Maelle w "swojej" i tej książce miała znaczącą rolę do odegrania, tak tytułowa siostra nocy, Aimee, pozostaje poza końcówką tak naprawdę nawet na trzecim planie. Strasznie mnie to rozczarowało, szczególnie że najbardziej z sióstr lubiłam ją.


    Vianne niestety wraca do swojego irytującego poziomu z pierwszej części. Na początku znowu rozpacza za Ezrą, co jest nawet zrozumiałe, ale potem szybko zostaje wrzucona w ten sam schemat, co wcześniej - po raz drugi kocha mężczyznę, który ma poślubić inną. To jednak jeszcze nie byłby taki problem, ale w środkowej fazie książki urządza takie sceny zazdrości, że trudno mi się to czytało. Jak po drugim tomie myślałam, że może jeszcze się do niej przekonam, tak teraz zdecydowanie mogę powiedzieć, że jej nie polubiłam.


    Na szczęście bohaterowie drugoplanowi ratują dzień. Strasznie polubiłam Caleba i Aimee oraz ich relację, więc naprawdę żałuję, że nie dostali więcej czasu. Maelle też wypada dobrze, choć jej związek był już bardziej przewidywalny. Aarvand jest strasznie ciekawą i skomplikowaną postacią; naprawdę nie mam pojęcia, co on widział w Vi. Zdecydowanie poczytałabym o jego przygodach podczas podróży w czasie, oby nie z perspektywy Vianne.


    Skoro o podróżach w czasie, to chciałabym poruszyć ich temat. Pojawiają się nagle w połowie książki i na sporą część fabuły przenosimy się w czasy legend arturiańskich. W końcu dało się jakoś w tych legendach odnaleźć, ale nadal trochę późno autorka zaczęła nam coś wyjaśniać. Od tego momentu fabuła też zaczyna się robić zagmatwana i skomplikowana, więc wystarczy chwila nieuwagi, żeby się zagubić. Na mój gust zostało to trochę przekombinowane, szczególnie niepotrzebne dodawanie jeszcze wątku kolejnych wcieleń. Przez to też wojna z demonami schodzi tak naprawdę na odległy plan i ostateczne rozstrzygnięcie ich problemu może być rozczarowujące.


    Zmierzając do zakończenia - jest równie nagłe, co mocno średnie. Jak jeszcze wątki związane z rozdzieleniem światów mają po części choć zaskakujące zakończenie, to wygranie z demonami opiera się dosłownie na "a bo Vianne w końcu wykorzysta magię". Stało się więc to, czego się bałam. Kiedy magia nie ma ściśle określonych reguł w świecie, bardzo łatwo uczynić z niej ratunkowe wyjście z każdej sytuacji. Myślę, że gdyby nie skupiono się aż tak na wątku arturiańskim, to zostałoby więcej miejsca i można by było rozegrać jakoś lepiej.


    Chciałabym jeszcze wspomnieć, że w tej części jak i poprzedniej mamy AŻ cztery ilustracje. W tym tomie przedstawiają Adena, Caleba, Aarvanda oraz wspólną ilustrację Vianne i Aarvanda. Ilustracje panów wypadają zdecydowanie lepiej od tych pań, choć nadal kreska jest taka sama.


    W książce pojawia się też wątek LBGT+, ale gdyby ktoś mrugnął podczas czytania, to mógłby go przegapić. Mamy bowiem zasugerowaną romantyczną relację Asha i Tarona. Szkoda, że zostali potraktowani tak marginalnie, a ich relacja zarysowana w dosłownie może dwóch akapitach na całą książkę. Wygląda to dosłownie jak wrzucone na siłę, tylko po to, żeby nikt autorce w razie czego zarzucić nie mógł, że wszystkie pary były hetero, co obecnie nie jest "modne".


    Podsumowując, choć do książki i serii mam sporo uwag, to jednak końcowo oceniam ją bardzo dobrze. Nie podzielam jednak zachwytów o jej idealności i wspaniałości. Możliwe, że młodszej mnie by się spodobała bardziej, ale przeczytałam już w życiu za dużo jej podobnych. Końcowo książka dostaje ode mnie 8/10.

Komentarze

Popularne posty