Recenzja książki "Siostra księżyca" M. Woolf

     Do „Siostry księżyca” autorstwa M. Woolf zbierałam się dość długo. Pierwszą część, czyli „Siostrę gwiazd”, oceniałam średnio, szczególnie przez strasznie irytującą główną bohaterkę, ale kiedy zaczęła się zbliżać premiera trzeciego tomu, postanowiłam się zmobilizować i nadrobić. Poza tym pasowała mi idealnie do akcji #365dniFantastyki u fantastyka_na_luzie



    Opis fabuły od wydawcy:

    Vianne przeżyła atak demonów podczas ceremonii zaślubin Ezry i Wegi. Niestety wszystkie trzy siostry podstępem zostają wywiezione na dwór króla demonów. Regulus usiłuje zmusić je, aby dostarczyły mu magiczne przedmioty, dzięki którym miałby nieograniczoną władzę. Władzę, którą chciałby wykorzystać przeciwko całej ludzkości. Vianne ma niewiele czasu na znalezienie wyjścia z tej sytuacji. Jeśli jej się nie uda, Regulus spełni swoją groźbę i przekaże siostry w ręce demonów, aby dokonało się skrzyżowanie gatunków i wyhodowanie nowej rasy.

    Wszystko, w co Vianne wierzyła do tej pory, okazuje się kłamstwem, a wybory, przed którymi musi stanąć, są coraz trudniejsze.

    Początkowo książkę czytało mi się źle. Nie chodziło tu o styl autorki, który był w miarę prosty i płynny, ale fakt, że akcja zaczyna się idealnie w momencie skończenia poprzedniej części. Zarys fabuły „Siostry gwiazd” pamiętałam dość ogólnikowo, postacie mi się mieszały, a autorka ciągle nawiązywała do wydarzeń, których nie pamiętałam, bez choćby częściowego ich przywołania. Musiało minąć dużo stron, zanim udało mi się wstrzelić, a i tak do końca autorka przywoływała fakty z poprzedniej książki, których istnienie dopiero sobie wtedy przypominałam. Było to dość męczące, ale w dużej części jest to też moja wina, bo porzuciłam serię na dość długo.

    Kolejnym minusem są nawiązania do mitów arturiańskich. Najczęściej robione są bez ich przywoływania, a nie każdy czytelnik je zna, plus oczywiście ich wersji jest bardzo dużo. Dość szybko zgubiłam się w nawiązaniach, tonie imion, a sytuacji wcale nie poprawiał fakt, że ciągle mi wspominano, że noo, wersja tych legend u demonów i ludzi się różni, więc u nas jest tak i tak. Cóż, ale ja wcale nie wiem, jak jest oryginalnie, więc zdecydowanie różnic wyłapać nie umiem samodzielnie.

    Trylogię zapowiadano jako opowieść o trzech siostrach czarownicach, więc miałam nadzieję, że każda z nich będzie narratorką w swojej książce. Szczególnie że o głównej bohaterce pierwszej, Vi, nie miałam zbyt dobrego zdania. Jej siostry wydawały się dużo ciekawsze. Niestety rozczarowałam się. Vi nadal została narratorką, a jej siostrom wcale nie poświęcono więcej czasu.

    Na szczęście w tej części Vianne zaczyna być bardziej znośna. Nadal denerwowała mnie jej lekkomyślność i wzdychanie za Ezrą, ale przynajmniej dało się to już jakoś czytać. Maelle dostaje trochę rozbudowy swojej przeszłości uczuciowej, ale nadal jest to niewiele jak na książkę teoretycznie o niej. Aimee całkowicie znika na dalszym planie i jest sprowadzona do wróżenia władcy demonów i jego córce oraz udawania, że odkochała się w Calebie po jego zdradzie. Caleb, którego lubiłam po pierwszym tomie, tutaj niestety schodzi na dość daleki drugi plan. Ezra, którego motywacje szło zrozumieć, zaczyna wypadać na bezbronnego chłopaczka, a nie Mistrza Loży i zachowuje się jak chorągiewka na wietrze. Czarne charaktery nie wyróżniają się niczym szczególnym i wypadają dość stereotypowo. 

    Najlepiej z głównych bohaterów w tej części wypada książę demonów Aarvand. Jako jedyny zdaje się mieć jakieś głębsze i skomplikowane motywacje oraz ciekawą osobowość. Wątek hate-love jego i Vi został poprowadzony dużo lepiej niż jej zauroczenie Ezrą i nawet bywał interesujący.

    Nie do końca jestem pewna, jak w świecie bohaterek działa magia. Niby wszystko jest opisane, ale właściwie nikt praktycznie przy korzystaniu z niej się nie męczy, a ona sama ma też niewiele ograniczeń. Budzi to trochę moich obaw, że końcowo zostanie zastosowana jako jakiś wytrych fabularny i magiczne uratowanie naszych bohaterów.

    W książce pojawiają się też ilustracje przedstawiające bohaterów. Aż cztery, bo mamy na nich trzy siostry i Ezrę. Są ładne, ale i dość proste, bez na przykład tła. Vi wygląda prawie identycznie jak Maelle na pierwszy rzut oka i gdyby nie podpisy, to bym nie załapała, że to kolejna bohaterka. Dopiero przy szczegółowym porównaniu ilustracji widać jakieś różnice między nimi.

    Żeby nie było, że tylko narzekam, książkę całościowo oceniam bardzo dobrze. Fabuła mimo problemów była interesująca, a nie wszystkie zwroty akcji udało mi się przewidzieć, choć zakończenie lekko mnie rozczarowało. Jeśli nie jesteście wybredni względem dość płytkich postaci o jednej głównej cesze i bohaterek rozpaczających za utraconą miłością, to seria może was też wciągnąć, a ja na pewno zabiorę się za trzecią część.

Komentarze

Popularne posty