Recenzja książki "Czarny Mag. Kandydatka" R. E. Carter

    Dzisiaj przychodzę do was z recenzją trzeciej i przedostatniej książki z cyklu „Czarny Mag”, a więc „Kandydatką” R. E. Carter. Jak ta część wypada na tle poprzednich? Mam wrażenie, że jest do tej pory najlepsza, ale nadal nie jest to literatura zbyt wysokich lotów.


    Opis fabuły od wydawcy:

    Dwudziestoletnia Ryiah jest czarną maginią frakcji bojowej, ale nie jest Czarnym Magiem. Jeszcze. Niemal od zawsze pragnęła zdobyć legendarną szatę, jednak tylko tego jednego roku będzie mogła wziąć udział w prestiżowym – i jedynym w swoim rodzaju – turnieju dla magów… Szkoda, że będzie musiała wystąpić przeciwko pewnemu księciu – temu, którego dotąd jeszcze nigdy nie pokonała. Nabór kandydatów wreszcie nadchodzi. Zwycięzca otrzymuje szaty, ale w królestwie czyha coś mrocznego. Wrogie królestwa otaczają ojczyznę Ryiah. Pora zawrzeć sojusz. Niestety dla Ryiah to dopiero początek. Bo największy wróg mieszka w samym pałacu.


    Powiedziałabym, że pierwsza część książki jest na takim samym poziomie jak dwie poprzednie. Obserwujemy Ry podczas służby na posterunku, jednej misji i całej masy treningów. Przeplatane są one wizytami w pałacu, które są przewidywalne do bólu, a potem nadchodzi turniej dla magów, którego finał też można bez problemu przewidzieć. Dopiero po turnieju zaczyna się robić odrobinę ciekawiej i mamy do czynienia z drobnymi intrygami i zwrotami akcji.


    Niestety jak wcześniej Ry tylko trochę mnie irytowała, to w pierwszej części wznosi się na wyżyny swojej głupoty. Mam momentami wrażenie, że robi tylko to, co wymaga od niej fabuła, niezależnie czy byłoby to sprzeczne z jej charakterem. Wiecznie rozpaczała, że jest tylko druga wśród magów królestwa. Jak na moje, to AŻ druga. 

    Dodatkowo autorka zdecydowała się odesłać postacie drugoplanowe, które powracają teraz tylko epizodycznie i nie dostają pogłębienia, na co liczyłam. Książęta DarrenBlayne zyskują trochę rozbudowy, ale w najbardziej przewidywalny i stereotypowy sposób są tacy, jacy są, bo oczywiście król ich terroryzował i się nad nimi znęcał. Wren, którą od razu polubiłam, niestety dość szybko znika ze sceny. Paige, osobista rycerka i strażniczka Ry, wydaje się ciekawą postacią, ale jej motywacji dodajemy oczywiście tyle, co na lekarstwo. Nie pomaga też fakt, że Ry trenując, postanawia unikać innych osób, bo tylko marnują jej cenny czas. Bohaterowie drugoplanowi przez to nie mają nawet wystarczająco długiej chwili, żeby nam się dobrze przedstawić. Wątek Derricka, młodszego brata Ry oraz Alexa, pojawia się nagle i mam wrażenie, że tylko po to, żeby dodać końcówce sztucznej dramaturgii i popchnąć bohaterkę oraz jej brata bliźniaka w potrzebnym autorce kierunku.

    Styl nadal jest dość prosty i ubogi. Pałac królewski wydaje się przez większość czasu pusty, chyba że akurat ktoś ze służby jest potrzebny. Tak samo i koszary. Oszczędne opisy zdecydowanie nie pomagają się wczuć i odnaleźć w otoczeniu.

    Podsumowując, mam wrażenie, że dwie i pół książki były tylko wstępem do intrygi i właściwej fabuły, co wypada niezbyt dobrze. Bohaterowie są płytcy i przewidywalni, a styl nadal bardzo prosty i bez opisów. Jest minimalnie lepiej niż w dwóch poprzednich częściach, ale to tylko zasługa tego, że w końcu „zaczyna się coś dziać. Zobaczymy, jak wypadnie finał serii, ale nie mam zbyt dużych oczekiwań.

Komentarze

Popularne posty