Recenzja książki „Żółwie aż do końca”

 „Nigdy się od tego nie uwolnisz, myślę. Nie wybierasz swoich myśli. Umierasz. Masz w środku robale, które przeżrą ci skórę. 

Myślę, myślę i nie mogę przestać.”



Recenzję książki „Żółwie aż do końca” pozwoliłam sobie zacząć cytatem nietypowym, ale bardzo adekwatnym do całokształtu historii. Dlaczego? Otóż nie dajcie się zwieść opisowi z okładki, to zdecydowanie nie jest młodzieżówka z dobrym wątkiem kryminalnym i odrobiną romansu. To książka, która pokazuje, jak wygląda świat oczami osoby z zaburzeniem obsesyjno-kompulsyjnym, czyli prostymi słowami nerwicą natręctw. 


Ale może zacznę od kilku informacji o książce. 

TYTUŁ: „Żółwie aż do końca” 

AUTOR: John Green

TYTUŁ ORYGINAŁU: „Turtles All the Way Down” 

WYDAWNICTWO: Bukowy Las

LICZBA STRON: 299

ROK WYDANIA: 2017

GATUNEK: Literatura młodzieżowa 


O „Żółwiach aż do końca” całkiem niedawno mocno huczało na Twitterze, gdzie wychwalano tę książkę wyjątkowo mocno. Oczywiście to nie tak, że po kilku latach od polskiej premiery nagle wróciła na nią jakaś dziwna moda, po prostu w Biedronce była znana już promocja pozwalająca kupić książkę za 10 zł i był to jeden z bardziej wartościowych tytułów, które sieć oferowała. Wszechobecne pozytywne recenzje i polecenia książkar sprawiły, że sama podczas zakupów w ulubionym sklepie Polaków zdecydowałam się na zakup tej pozycji, gdy tylko ją zobaczyłam. Możliwe, że częściowo wpłynął na to też fakt, iż kilka lat wcześniej czytałam słynne oraz naprawdę dobre (przynajmniej wtedy ta historia mi się bardzo spodobała) „Gwiazd naszych wina”. W każdym razie zadowolona wzięłam egzemplarz i wyszłam z nim z Biedronki prosto na rosyjski. 

Na samym początku muszę zaznaczyć, że nie jest to książka zła. Wręcz przeciwnie. Jest... dobra. Momentami świetna, a momentami dla odmiany jedynie przeciętna. Ogólnie wiele jest tam „momentami”. Momentami łatwa do czytania, a momentami brnie się jak przez jezioro smoły. Momentami młodzieżowa, a momentami dla dorosłych. 

W ogólnym rozrachunku powiem (a raczej napiszę) tak: gdybym wydała na tę książkę więcej niż te 10 złotych, byłabym zła. Prawdopodobnie dlatego, że historia, którą tak zachwalano, okazała się zwyczajnie dobra. Nic więcej. Na lubimyczytać dałam jej 6/10 i to chyba najbardziej sprawiedliwa ocena. 

O czym w ogóle są „Żółwie aż do końca”? 

Oto opis wydawcy: 

„Szesnastoletnia Aza Holmes nie zamierzała uczestniczyć w poszukiwaniu zaginionego miliardera Russella Picketta. Ma przecież wystarczająco dużo własnych zmartwień i lęków. Ale gdy stawką okazuje się sto tysięcy dolarów nagrody i wieloletnia przyjaźń z Daisy, Aza postanawia się zaangażować w coś poza szkołą i walką z dręczącymi myślami. Musi zdobyć się na odwagę i odświeżyć znajomość z synem miliardera Davisem, a przede wszystkim pokonać przepaść, która oddziela ją od innych ludzi. To dla niej nie tylko niezwykła przygoda, ale też największe życiowe wyzwanie. 

Najbardziej oczekiwana i najbardziej osobista książka Johna Greena. Przejmująca, ale i dodająca otuchy historia nastolatki zmagającej się z chorobą psychiczną. Powieść o rodzinie, przyjaźni, miłości i pokonywaniu przeciwności losu. 

Nr 1 na amerykańskich i światowych listach bestsellerów, m.in. „New York Timesa”, „Wall Street Journal” i „USA Today


Jednak wbrew temu, co nasuwa on na myśl, samego wątku kryminalnego jest tyle, co kot napłakał. Romansu, a raczej młodzieńczego zauroczenia odrobinkę więcej. 

W rzeczywistości historia opowiada o życiu dziewczyny, która zmaga się z nerwicą natręctw. I to jest nie tylko najważniejszy, ale i najlepszy wątek w całej historii. Green wie, o czym pisze i jak opisać to w naturalny sposób. Czytelnik widzi świat oczami Azy, ma wgląd w jej myśli, w to, jak bardzo nerwica jest w stanie zniszczyć człowieka. W pewnym momencie jednak człowiek zaczyna mieć nieco dosyć. Nie myślenia bohaterki, ale jej samej. Jak słusznie zauważa przyjaciółka dziewczyny, Aza jest skupiona przede wszystkim na sobie. I chociaż czytelnik doskonale rozumie ją i jej zachowanie, nie sprawia to, że jest mniej irytująca. Jak ujmuje to Daisy, Aza jest świetna, ale w małych ilościach. Gdy jest się z nią długo, potrafi stać się męcząca i czasem trzeba to jakoś odreagować. Na pocieszenie, pod koniec książki, po jednym z najważniejszych punktów kulminacyjnych dziewczyna zaczyna robić się całkiem przyjemną postacią. Szkoda, że dopiero wtedy, jednak nie zmienia to faktu, że autor perfekcyjnie ukazuje to, jak Aza zmaga się ze swoją chorobą. 

Wątek kryminalny tak naprawdę szybko schodzi na drugi plan. W ogólnym rozrachunku to dobrze. Jeszcze lepiej, gdyby go nie było w ogóle, bo jest napisany... cóż, bardzo źle. Nie dość, że tak naprawdę szybko schodzi na drugi, a nawet trzeci plan, to jeszcze jego zamknięcie, gdy już się pojawia, jest wręcz beznadziejne, a do tego rozwiązanie zajmuje może ze dwie strony. Prawda jest taka, że można go zastąpić czymkolwiek innym, a wyszłoby na to samo. Może nawet książka zyskałaby, bo to wyjątkowo zbędny i niezbyt dobrze poprowadzony wątek. 

Ogólnie książka ma w sobie kilka pobocznych wątków, z których nic nie wynika. Wyjątkowo utkwiła mi w pamięci głupota całej sytuacji z pieniędzmi, które dziewczyny dostały w zamian za to, by nie drążyć tematu zaginionego. Jest napisana po prostu nierealistycznie, szczególnie od strony przemyśleń Azy. Wielowątkowość jest cudowna, ale tylko wtedy, gdy ma sens i wszystko się łączy oraz jest potrzebne. Inaczej warto sobie odpuścić. 

Co do wątku romantycznego, dzieje on się zdecydowanie za szybko i z pewnością z wbrew słowom bohaterki, nie jest to miłość. Bardziej młodzieńcze zauroczenie. Bohaterowie znają się bardzo krótko, a sama relacja rozwija się w rekordowym tempie. Brakowało mi w niej jakiejś głębi. 

Dobrze dla odmiany poprowadzono przyjaźń Azy i Daisy, głównie dlatego, że w trakcie tekstu przechodzi ona ciężką próbę. Żadna z dziewczyn nie jest idealną towarzyszką: Aza nie zauważa problemów Daisy i koncentruje się głównie na sobie, ona zaś momentami nie potrafi zrozumieć, z czym zmaga się druga dziewczyna. Na szczęście ich relacja przetrwała i tylko na tym skorzystała, powoli robiąc się coraz zdrowsza. 

Sama Daisy jest zresztą bohaterką wyrazistą. To ją polubiłam najbardziej, chociaż ma pełno wad, a widzenie Azy jest nieco płytkie i nie poznałam dokładnie innych osób. Jest zwyczajnie ludzka. To typowa nastolatka, która mimo swoich własnych problemów i na pierwszy rzut oka płytkiego zachowania przyjaźni się z Azą, choć momentami jest to dla niej naprawdę trudne. Momentami może się wydawać bezduszna, gdy w końcu wytyka drugiej dziewczynie jej zachowanie, ale z drugiej strony była to rozmowa konieczna, by ich przyjaźń ruszyła dalej. 

To, co mogę jeszcze docenić, to fakt, że pojawiło mi całkiem sporo ciekawostek astronomicznych i nie znalazłam wśród nich żadnej rażącej głupoty. Wręcz przeciwnie. Ogólnie podobało mi się to, że bohaterowie mieli swoje zainteresowania, które pojawiały się na kartach powieści. Rozmowy na temat „Gwiezdnych wojen” były genialne, a przy tym stanowiły dobre rozluźnienie w stosunku do do poważnej tematyki. 

Minusem dla mnie jest ilość głębokich myśli. Nie są one same w sobie czymś złym, a wiele z nich do mnie przemawia, ale bohaterowie mają szesnaście lat. Mimo to momentami prowadzą rozmowy na poziomie studentów filozofii albo i samych filozofów. Na dłuższą metę jest to męczące i nienaturalne. 

W trakcie pisania tego przypomniałam sobie, że niedawno wrzucałam na Istagrama recenzję „Pieczęci ognia” i niedługo tutaj wpadnie jej dłuższa wersja. Czemu o tym wspominam? Otóż tamta bohaterka jest rówieśniczką Azy, a w samym tekście występuje scena dość filozoficznej rozmowy z jej udziałem. Różnica jest taka, że z Mią konwersuje pradawny wampir, a z Azą chłopak, w którym ta się podkochuje. Poza tym ta rozmowa u Gesy Schwartz nie trwa całą książkę, a u Greena praktycznie co drugą stronę znajdzie się jakąś nietypowo głęboką jak na nastolatkę myśl. Szesnastolatkowie nie są głupi, a pozwolenie im na kartach powieści na powiedzenie czegoś poważnego, trafiającego do człowieka jest dobre. Warto tylko znać umiar. 

Co do stylu autora, gdy zaczęłam czytać, trochę zajęło mi przyzwyczajenie się, choć Green pisze językiem dość prostym. Po jakimś czasie przepadłam i kolejne strony wręcz zjadałam. Do czasu. Potem dla odmiany męczyłam się tak, że prawie rzuciłam czytanie. Dopiero po jakimś czasie lektura ponownie zaczęła sprawiać mi przyjemność. Ogólnie jednak książka napisana jest dobrze. 

Gatunek to literatura młodzieżowa, jednak momentami można mieć do tego wątpliwości. Czasami jako osoba na pograniczu nastolatków i młodych dorosłych czułam się nieco za stara na tę książkę. Innymi chwilami miewałam wrażenie, że jest to powieść dla osób nieco starszych. W ogólnym rozrachunku wydaje mi się, że to dobra historia dla młodzieży, która chce zobaczyć, jak wygląda życie osoby z nerwicą natręctw. 

Na podsumowanie stwierdzić mogę, że gdyby John Green zrobił z tego powieść typowo psychologiczną albo przynajmniej prostą historię o codziennym życiu Azy, byłaby to naprawdę dobra historia. Jednak nadmiar zbędnych wątków psuje odbiór; reszta wad jest znacznie mniej odczuwalna. Słodko-gorzkie zakończenie też przypadło mi do gustu i przy tym należało do tych bardzo realnych, takich, jakie zdarzają się w prawdziwym życiu. 

„Żółwie aż do końca” to książka niewątpliwie dobra i poruszająca trudny, ważny temat w świetny sposób. Czyta się też dość przyjemnie i pod tym względem mogę ją gorąco polecić. Pod innymi już niekoniecznie. Wydaje mi się też, że to jedna z tych historii, których fabułę zapomnę w ciągu miesiąca, a i raczej do niej nie wrócę. Mimo to jeśli ktoś lubi Johna Greeena lub nawet młodzieżówki, powinien polubić się z tą powieścią. 




Komentarze

Popularne posty